Opowieści z drogi opowieściami, ale do podróży rowerem, a szczególnie tej długiej, trzeba się dobrze praktycznie przygotować. Sprzęt podróżniczo-kempingowy, jego jakość, wygoda i (nie)zawodność często decyduje o tym, jak ta podróż będzie przebiegać. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, no może doświadczonym użytkownikiem, i właśnie doświadczeniami z użytkowania sprzętu i akcesoriów, jakie posiadam chciałabym się podzielić. O różnych rzeczach, które mi się przydają w podróży pisałam już 3 lata temu tutaj.
- SAKWY
Sakwy to jedna z najważniejszych części wyposażenia rowerowego podróżnika, czyż nie?
Wybierając sakwy miałam nie ukrywam kłopot. Zaczynałam naście lat temu od sakw z materiału jednej z polskich firm. Służyły lat wiele, ale tez przekonałam się, że musze mieć coś mocniejszego i nieprzemakalnego, bardziej niezawodnego. Najbardziej powszechne sakwy rowerowych podróżników, czyli produkty niemieckiej firmy Ortlieb mają wszelkie cechy dobrych sakw, ale.. są dla mnie zwyczajnie za małe – mają 40 litrów. Jakbym się do nich nie przymierzała było to jakoś wydawało mi się za mało, choć wiem, że w tym też jest idea, aby mniej obciążać sakwy a bardziej wór, który mocuje się na bagażniku.. Po drugie nie mają żadnych kieszonek oprócz takich, które można dokupić i przyczepić, jednakże trzeba na ta okoliczność zrobić otwór w sakwie no i jakoś mnie to do końca nie przekonywało..
Jesienią 2013 roku, szukając sakw natrafiłam w internecie na opis sprzętu outdoorowego amerykańskiej Pacific Outdoor Equipment (obecnie Hyalite). Sakwy tej firmy były do kupienia przez w jednym ze sklepów internetowych w Wielkiej Brytanii (SJS Cycles) i na nie się zdecydowałam – komplet kosztował z tego co pamiętam ok 600 PLN. Sakwy mają 60 litrów, duże kieszenie boczne, małe kieszonki w klapie i z przodu gdzie można schować coś drobnego klucz. System mocowania na plastikowych hakach nie jest może idealny, ale w sumie lepszy niż samozatrzaski Ortlieba. Przy okazji kupiłam tez matę samopompująca tej firmy, z której byłam bardzo zadowolona.
Jak się sprawdziły? Przez 1,5 roku był spokój, az któregoś pięknego dnia jesienią 2014 roku w Korei Południowej złamał mi się hak mocujący w jednej z sakw. No cóż, mój bagaż jest ciężki i owszem. Niestety nie miałam wtedy zapasowego haka by wymienić (teraz mam). Do tego wcześniej z własnego niedbalstwa rozwaliłam suwaki w dużych kieszeniach i poszły tez 2-3 zatrzaski w klapach (były podłej jakości) – suma summarum, zamiast naprawiać zakupiłam.. nowe, takie same tej samej firmy, które o dziwo były gdzieś w sprzedaży internetowej w Korei Południowej. Nie wiem, czy bym teraz była taka rozrzutna, no, ale tak wyszło. Muszę powiedzieć, że faktycznie nowa wersja była ulepszona, haki pomimo ogromnych ciężarów jakie wożę od 3 lat trzymają się, suwaki tez no i zapinki są zupełnie inne i się nie połamały jak poprzednie. No i oczywiście mogę w nie dużo zapakować.
Niestety jakby ktoś był zainteresowany to sakwy nie są już produkowane (chyba, że wyguglacie inaczej). Tak jak pisałam, firma nazywa się teraz Hyalite.
Na przodzie roweru mam sakwy Ortlieb, model z klapką (patrz zdjęcie, wybaczcie nie moge znaleźć nazwy), 25 litrów. Odpukać, nic im nie jest. No.. prawie nic. Pewnego pięknego dnia w Tajlandii dobrały się do jednej tamtejsze wiewórki (raczej duże białe wiewióry), które wygryzły dziurę ok 4-5 cm średnicy podczas gdy ja sobie siedziałam w kawiarni grzebiąc w necie i patrzyłam jak to fajnie wieworki skaczą po moim rowerze. Najchętniej bym wtedy tą wiewiórę potem wsadziła na grilla jak zobaczyłam możliwości ich zębów na moim drogim sprzęcie. Dziurę załatałam jednak produktem TENACIOUS firmy McNETT – to taśma naprawcza samoprzylepna przezroczysta do łatania rzeczy wszelakich – droga rzecz, ale warto. Zaklejenie trzymało się do niedawna czyli 2,5 roku, muszę po prostu znaleźć czas by ponownie zakleić dziurę. Nie, taśma „srebrna”czy też czarna w moim przypadku, która tymczasowo zakleiłam dziure to nie to samo – nie trzyma się.
Niezbędnym wyposażeniem roweru i przyjacielem cyklisty jest torba na kierownice. Ortlieb, bardzo się sprawdził, choc niedawno odleciala 1 boczna kieszonka.
- ŚPIWÓR
Jestem szczęśliwą posiadaczką śpiwora puchowego firmy Yeti. Model (najprawdopodobniej, nie mam pod ręka rachunku) GT II 900, w momencie zakupu miał ok. 900 gram, zapłaciłam zań ok. 760 PLN. To, co mi się podoba, to fakt, ze w środku ma dużo miejsca, nie czuję się związana jak wąż i mogę podkupić nogę bądź spać na brzuchu, co tez bardzo lubię. Teraz, po kilku latach intensywnego użytkowania i dwóch praniach (polecam jedynie pralnie, które znają się na rzeczy, ja korzystałam z zaprzyjaźnionej z firmą Yeti, na warszawskiej Pradze) zapewne mniej bo wyszło trochę piórek, ale w życiu bym się nie zdecydowała na podróż ze śpiworem syntetycznym. Śpiwory puchowe oprócz tego, ze są lżejsze dają naprawdę komfort cieplny i są lekkie i miłe. Oczywiście na podróż do Azji Południowo-Wschodniej i inne gorące i wilgotne tereny odradzam, ale ja wiozłam i nawet jak nie używałam to wyciągałam go na noc z poszewki. Puch nie może być za długo ściśnięty, śpiwór powinien być rozłożony, gdy jest w domu a w podroży jak najczęściej uwalniany z poszewki.
I tu uwaga do Pań – pamiętajcie, ze odczuwalne przez kobiety ciepło/zimno różni się od odczuwanego przez mężczyzn podobno nawet o 7 stopni. Jak widzę napis na śpiworze „zakres temperatur” to mu nie ufam i zawsze zainwestowałabym w śpiwór cieplejszy. Ja w swoim śpiworze czuję się dobrze do temperatury powiedzmy 5 stopni na plusie, mając do tego na sobie bieliznę termiczną. Koleżanki, które zakupiły śpiwory puchowe o wadze do pół kilograma (temperatura optymalna) podczas rowerowania po Nowej Zelandii pomiędzy lutym a początkiem kwietnia (noce bywaly po kilka stopni – tamtejsza jesień) z tego co mówiły marzły strasznie.
Firma YETI nie jest jedynym godnym polecenia producentem śpiworów puchowych, można wybrać innego wykonawcę, Polska przoduj w produkcji wyrobów puchowych.
No właśnie, jadąc do Azji Pd-Wschodniej niemal 5 lat temu mając na uwadze tamtejsze upały i wysoką wilgotność powietrza zaopatrzyłam się w śpiwór/wkładkę jedwabną Ex3 Silk Sleeper firmy Lifeventure.
To maleństwo wielkości pięści i wadze 100 gram, bardzo przyjemne w dotyku, które niezwykle przydaje się właśnie w tropikalnym klimacie. Ma kształt dużej mumii i nasączone jest jakimś preparatem odstraszającym owady. Można używać jako prześcieradła bo jak wiadomo – z czystością pościeli w wielu miejscach jest co najmniej dyskusyjna bądź jako niby-spiwora podczas gorących nocy.
Z uwagi na fakt, że wybierałam się w wysokie góry, a w naprawdę niskiej temperaturze mój śpiwór puchowy już mi nie wystarcza od niedawna jestem posiadaczka innego produktu firmy Lifeventure – śpiwora- wkładki stretchowej LIFEVENTURE THORMOLITE STRETCH LINER.
To produkt wielofunkcyjny – materiał z którego jest wykonany jest grubszy, niż jedwab, waga jaką podaje producent to 370 gram. Ma kształt dużej mumii z kapturem. Produkt ten może funkcjonować jako samodzielny śpiwór w gorącym klimacie bądź jako wkładka do regularnego śpiwora, gdy robi się zimno. W tym drugim przypadku podobno zwiększa ciepło o ok. 10 stopni. Korzystałam z niego kilkakrotnie i w jednej i drugiej opcji, głownie jednak drugiej no bo było ciepło. Na Turcję w lecie jak znalazł.
Dużo tego, to fakt. Teraz decydowanie nie potrzebuję wszelkich tych produktów,
ale w tak długiej podróży zmieniają się pory roku, zmienia się aura, trudno o uniwersalne rozwiązanie.
- MATA DO SPANIA
Po latach używania karimaty zdecydowałam się na matę samopompującą, choć fakt, nie każdy to lubi bo może ulec perzebiciu czy uszkodzeniu wentyla.
Myślę, że mata nie powinna być ani za cienka ani za gruba, 3-3,5 cm grubości to optimum na 3 pory roku. Wyjeżdzając w podróż kupiłam matę firmy Pacific Outdoor Equipment o wadze ok. 650 gram. Mata sprawdzała się idealnie przez 2 lata, był to modle damski, nieco grubsza w tułowiu i cieńsza w nogach. Niestety sama przez własną głupotę ją wykończyłam w grudniu 2015 roku po 2 latach użytkowania, kiedy to ją wyszorowałam ja na kempingu po czym postawiłam radośnie na słońcu do wyschnięcia. ABSOLUTNIE ODRADZAM. Wyczytałam już po czasie, ze mat nie można wystawiać na promienie słońca, gdyż struktury wewnątrz się rozklejają. W tym przypadku tak właśnie się stało, kilka dni później pojawił się purchelek, który jednie się powiększał, aby osiągnąć wielkość 30 cm i nie dało się na tym spać. Na szczęście byłam już wtedy w Atenach i miałam zapewnione łózko u Marzeny, ale tez nieplanowany wydatek na głowie.
Musiałam się rozejrzeć na nową matę. Najbardziej powszechne produkty firmy Thermarest odpadają u mnie z powodu… uhh, ok – koloru. Nie wiem dlaczego rzeczy, które używa się codziennie i która jest bardzo podatna na brudzenie są produkowane przez ta firmę w kolorach pomarańczowym czy żołtym. Są owszem maty tej firmy w kolorze zielonym, ale sa to cięższe modele, na pewno nie na rower.
Zdecydowałam się zatem na produkt firmy Mammut, który spełniał kryteria grubości, ciężkości, długości no i koloru właśnie J. Waga 760 gram, długość 183 cm, grubość 3,5 cm (krótsze tj. 165 cm są za bardzo na styk przy moim wzroście 166 cm), kolor granatowy. Do tego mata jest wyposażona w antypoślizgowe nadruki.
Pozostaje oczywiście kwestia tego, ze maty samopompujące są łatwe na przebicia. Staram się być bardzo uważna, gdzie kładę mate, ale nie zawsze się uda ją uchronić. Choć w przypadku pierwszej maty przetrwała ona ponad dwa lata nie przebita, mojej obecnej zdarzyło się to kilkakrotnie (ach ten Oman i generalnie pustynne kolce) i zalatałam ją zestawem naprawczym, który jest dołączony do zestawu. Wciąż jednak trochę powietrza uchodzi jednak nie na tyle, by budzić się z poczuciem leżenia na glebie. Podrózujemy sobie już 2 lata.
Aha, żeby zestaw spania był kompletny, korzystam z poduszeczki nadmuchiwanej kupionej w Decathlonie za 20 PLN/5 USD. Pierwsza przetrwała 3 lata zanim zaczęło uchodzić z niej powietrze, ponad rok temu kupiłam jednakowa w Chinach i odpukać służy mi do dziś.
To co, spanie jest najważniejsze, ale weźmy się za gotowanie.
- PALNIK
Posiadam palnik firmy Primus model Multifuel. Tak to model, który po zmianie dyszy można używac różnych paliw – gaz, benzyna, inne płynne. Przyznam, że nie wykorzystuję jego możliwości, gdyż jestem niepoprawną fanką gazu, który to jest najczystszy i najwygodniejszy w obsłudze, poza tym gotuję w przedsionku nie wychodząc z namiotu. Mam też chyba uraz do benzyny, nie znosze tego zapachu. Gaz mogłam dostać praktycznie w każdym kraju, którym byłam (!), choć zaznaczam, że w wielu (np. Azja Pd-Wsch) są dostępne kartusze nie nakręcane, ale podłużne jak puszka spraju. Sa przy tym supertanie – 1 USD choć czasem bywa 5 USD (Gruzja). Rzeczą superprzydatną jest adapter do kartuszy, ja mam model taki, zakupiony w Tajlandii, ale w Polsce tez widziałam potem w sklepie. Naprawdę warto zainwestować i potem mieć możliwość kupna innej butli, często dużo tańszej od nakręcanych.
Ale wracając do palnika – jedynie dwukrotnie zmieniałam dysze i używałam benzyny i butelki na paliwo płynne, która na tą okoliczność wiozę. Niestety jakość paliwa Chinach była fatalna i kopciło na kilometr.
To, na co warto zwrócić uwagę przy kupnie palnika, nawet jeśli to nie jest superdrogi model wielopaliwowy, to fakt, żeby był on wolnostojący (na nóżkach) a nie nakręcany na butlę. Naprawdę nie raz nie dwa taka butla z nakręconym palnikiem przewróciła się parząc osobę obsługującą. Palnik na swoich nóżkach jest stabilniejszy.
- GARNKI
Wożę ze sobą zestaw 2 składanych garnków z przykrywko-patelniami firmy Penguin. W Azji Pd wschodniej woziłam tylko jeden mniejszy garczek. gdyż zupełnie tam nie gotowałam – jedzenie jest dostępne za 1-3 USD. Od dwóch lat jednak wiozę oba garnki, choć to dużo cięższa przyjemoność, no ale w tym większym mogę sobie już cos na serio i wygodniej upitrasić, makaron etc. a mniejszy jest raczej do gotowania wody. Garnki trzymają się dobrze, choć mniejszy nieopatrznie zapakowałam do bagażu rejestrowanego i dostał gdzieś w podróży zatem jest nieco wygięty. Teraz pakuję garnki lecąc samolotem, albo głęboko opakowując innymi rzeczami w bagażu, albo do bagażu podręcznego.
- SZTUĆCE
Mała rzecz a jaka przydatna. Poza ukochaną łyżką z długą rączką znalezioną gdzieś w Korei Południowej używam zestawu sztućców (łyżka, widelec, nóż) firmy Rockland – niby z wyglądu to plastik, ale to specjalne tworzywo którym można mieszać wrzątek. Dodatkowo mam ze sobą składany łyżkowidelec – malutki, trzymam w kieszonce plecaka, jest pod ręka i bardzo się przydaje, gdy np. chce się zjeść jogurt i nie grzebać w sakwach..
- AKCESORIA LAZIENKOWE
Komplet rzeczy do mycia każdy gromadzi według swoich potrzeb, ja chce zwrócić uwagę na dwie rzeczy:
RĘCZNIK – szybkoschnący ręcznik to w podróży konieczność. Pamiętam, jak jeździłam onegdaj z bawełnianym i sechł wieki całe. Ręczników szybkoschnących jest na rynku atrzęsienie, ale wiele z nich nie podoba mi się w dotyku. Mam od lat wielu (jakieś 10) ręcznik firmy Jack Wolfskin przypominający tkaninę frotte, największy rozmiar czyli duży ręcznik kąpielowy. Nie używam go na codzien, ale uważam, ze taka wielkość ręcznika zapewnia mi komfort – lubię się owinąć ręcznikiem po kąpieli. Był on niezwykle przydatny chociażby w łaźniach publicznych w Japonii no i na plaży.
Na co dzień śpiąc na dziko używam .. ściereczki o wymiarach może 50 cm na 30 cm kupionej za kilka złotych (może 1 USD) w Chinach. Ma już dziurę, bo ją kiedyś gdzieś go na gorącym palniku połozyłam, ale muszę przyznać ze struktura tkaniny jest bardzo podobna do 50 razy droższego Jacka Wolfskina.
A, mam jeszcze cieniukutki ręczniczek Fjorda Nansena, który dostałam od jednego z moich czytaczy (Edi, Judyta z Wodzislawia Slaskiego – pozdrawiam:) To maleństwo, służy mi głownie do wycierania twarzy (również w ciągu dnia jak mi pot ścieka, czyli ostatnio codziennie haha).
KOSMETYCZKA – co prawda przez czas długi korzystałam z kosmetyczek no name oraz torebek foliowych, od niedawna jednak moje kosmetyki sś zorganizowane w przepięknej, niebieskiej, wygodnej (czyż to nie jest ważne?) i bardzo frunkcjonalnej kosmetyczki firmy LIFESYSTEMS model WASH HOLDALL rozmiar L, bo ma kilka przegródek i suwaków, a poza tym lusterko i wygodny uchwyt, który pomaga ją powiesić w toalecie czy gdzie tam w podroży przypadnie. Jest wykonana z szybkoschnącego materiału, ma dla mnie jeden malutki minus .. nawet największy rozmiar, jaki mam czyli L, jest dla mnie .. (tak, bingo!) no trochę za mała.
Nie, nie mam bynajmniej żadnych kosmetyków upiększających, ale jakoś się uzbierało bo szampon i odżywka, gąbka, szczoteczka, płyn do odświeżania twarzy wieczorem, mydło, krem anty UVA/UVB, DEET na komary, pasta i szczoteczka do zębów, trochę proszku do prania. jakieś inne pierdółki i zapina się na styk.
- INNE – APTECZKA
Apteczka i co się w niej znajduje to także kwestia potrzeb. Pewne rzeczy jednak uznaję za konieczne – sa to akcesoria do pierwszej pomocy:
– spirytus do dezynfekcji. Ja używam produktu Tribactic, bo ma w składzie także środki bakteriobójcze
– Octanisept – ten sprej zaczęłam używać później. Jest niezwykle przydatny w przypadku większych ran i otarć, doskonale wysusza ranę przy okazji ja odkażając. Wielokrotnie sprawdzony w podróży.
– gaza, waciki gazowe do przykładania na ranę
– waciki odkażające (na mniejsze otarcia lub rany)
– plaster cięty tudzież zestaw plastrów – osobiście wolę takie, które mają tkaninę niż plastikową powierchnię (wiecie, o co mi chodzi?)
– bandaże – koniecznie elastyczny i zwykły. Przydawały się częściej niż można przypuszczać.
– stopery do uszu – absolutne „must have” w podróży, zwłaszcza dla nadwrażliwca dzwiękowego jakim jestem.
Zestaw takich akcesoriów do pierwszej pomocy można zakupić w aptece bądź zdać się na gotowe już zestawy pierwszej pomocy – ja stosowałam i jedną i drugą wersję. Ostatnio korzytałam z zestawu firmy LIFESYSTEMS – WATERPROOF FIRST AID KIT. Znajdziecie tam to co trzeba a nawet i więcej.. szczerze mówiąc chyba to nawet za dużo i zestaw jest ciężkawy, ale firma ma kilkanaście zestawów pierwszej pomocy, można wybrać mniejszy i skromniejszy w fajnym wodoodpornym opakowaniu – polecam uwadze.
Rzecz druga w apteczce – leki. Nie mam ich dużo
– coś na rozstrój żołądka, rozwolnienie – Loperamid
– środki przeciwbólowe – no ja jestem uodporniona na wiele z powodu tego, ze w życiu z powodu chorego kręgosłupa brałam dużo. Polecam Nurofen Plus z kodeiną jako mocniejszy, u mnie sprawdza się też na bóle menstruacyjne.
– Gargarin do plukania gardła – dobry przy infekcji gardła, a ta może się zdarzyć nawet w lecie
– polopiryna/ aspiryna – gdy łapie przeziębienie profilaktycznie na noc
– antybiotyk 3 dniowy np. azytromycyna. Kwestia używania antybiotyków bez konsultacji z lekarzem.. dyskusyjna, nie chciałabym wchodzić w polemikę i przekonywać nikogo, jednakże szczerze mówiąc przez lata doszłam do wniosku, ze jak już złapię infekcję to co bym nie robiła i ile nie wyleżała to nie przejdzie. Jak nie przechodzi 3 dni to musze zapodać sobie antybiotyk, ale przy tym tez kilka dni odpoczynku. Tak już mam, ze działa tylko antybiotyk, w moim przypadku jeszcze pochodne penicyliny są wykluczone. Gdy przyjechałam do Chin w podrózy bardzo się przeziębiłam, w zasadzie nie mogłam mowić a miałam zacząć prace dosłownie za 2 dni. Zapodałam sobie wtedy antybiotyk, może nie wyleżałam tyle ile trzeba, choć tyle ile mogłam no, ale przeszło. To był ostatni raz (grudzień 2016 roku) kiedy wzięłam antybiotyk, zatem no nie nadużywam. Ale wiozę 1 opakowanie.
– Steri Strip – takie cudo do „zaszywania” ran. Podobno przydatne przy większych rozcięciach zamiast szwów, ale nie stosowałam.
– Malarone. Lek antymalaryczny. W sensie zapobiegający malarii bądź łagodzący jej skutki. Lekarz zapisal 3 opakowanie, wydałam prawie 500 PLN i nie używałam ani razu.
Osobiście polecam mieć przy sobie 1 opakowanie by wziąć dla spokoju ducha gdy są podejrzenia malarii w okolicy. To straszna choroba, ale nie ma na nią leku. A ze zagrożenie jest, to ludzie miejscowi powiedzą, albo się wyczyta. Tego nauczyła mnie podróż, w której spędziłam ok. 1,5 roku w rejonach potencjalnie malarycznych czyli tropikach. Malarone to bardzo ciężki dla organizmu lek.
A propos jeszcze – przed wyjazdem zapodałam sobie serię SZCZEPIEŃ, wszystko praktycznie co zapisał lekarz medycyny podróży. Kwota wyniosła ponad 1000 PLN, ale też mam jakiś spokój ducha, że złe się mnie mniej ima. No i za szczepienia należy się wziąć co najmniej 6 tygodni przed wyjazdem. W dniu szczepienia nie planujcie bynajmniej nic oprócz leżenia w domu – ja kilka godzin po sesjach szczepienia czułam się jakbym schodziła, słabość, gorąco, zimno na przemian, kręcenie w głowie. Rano następnego dnia już było ok.
No dobrze, to z grubsza najważniejsze rzeczy z praktykaliów, jakie mi przyszły do głowy.
Będzie mi miło, jeśli się komuś przydadzą (trochę czasu nad tym spędziłam, może postawisz kawę?
no i bardzo chętnie poczytam o waszych doświadczeniach i swoim niezbędniku podróżniczym w podróży rowere.. Jeśli macie jakieś pytania czy uwagi to miejsce na dole do dyskusji jest J
14 comments
Dzięki za listę! Z rzeczy, które u mnie bardzo się przydały/przydają i bez których nie ruszam/ruszę się na rower czy w góry, mogłabym dopisać:
– Moskitierę na głowę – w Skandynawii czy na Islandii to kwestia życia lub śmierci 🙂
– Kamizelkę albo kurtkę puchową z kapturem – do zakładania na czas postojów albo podczas biwaku, oczywiście tylko w chłodniejszych rejonach/porach roku
– Niedawne odkrycie: ExOfficio Give-N-Go Bikini Briefs, czyli jedyne majtki, jakie kiedykolwiek miałam, które nie zjeżdżają, nie wpijają się itp. choćbym nie wiem co robiła 🙂 Co za ulga! Przy najbliższej okazji kupię kilka dodatkowych par 🙂
– Odkrycie z wczoraj: mini-szczotka do włosów firmy Tangle Teezer – droga, ale mała i leciutka, no i fantastycznie wręcz rozplątuje kołtuny! W podróży, zwłaszcza po nocy (albo kilku) w namiocie włosy potrafią mi się tak splątać, że muszę część odciąć 🙂 Myślę, że dzięki tej szczotce problem zniknie. Mała rzecz a cieszy 🙂
– Mokre chusteczki, czyli namiastka prysznica
– Torbę na kierownicę Ortlieba – nie zliczę, ile rzeczy wożę w niej na co dzień. Zapewnia szybki dostęp do aparatu, ma mocowanie do mapnika, mieści sporo jedzenia na drogę… plus łatwo zabrać ją ze sobą do sklepu bez strachu, że ktoś ukradnie nam dokumenty czy elektronikę.
– No i czytnik ebooków 🙂 Bateria starcza na miesiąc, waży malutko, można czytać wieczorem w namiocie czy w ciągu dnia podczas siesty… czego chcieć więcej 🙂
Hej hej Janka, dzięki za listę.
Nie wiem dlaczego nie napisałam o torbie na kierownicę, ale robiłam zdjęcie.
Sprawy odziezowe- nie poruszałam bo chcę zrobić dodatkowy wpis, ale majtki wyguglam bo potrzebuje bardzo czegoś sprawdzonego
-moskitiera. No ja w Skandynawii nie byłam ale już wiem czego tam nie można zapomnieć.
– o chusteczkach tudzież gąbce w moim przypadku pisałam we wpisie sprzed 3 kat, muszę podlinkowwac. Pozdrowienia!
A Sudocrem niepotrzebny?
Jest i owszem w kosmetyczce na.. pękające pięty
Mam matę thermarestu 3.8 cm i waży 400 g przy długości 183 cm. A kolor szary z jednej i śliczny lila z drugiej. Już z 10 lat użytkuję.
No no właśnie 10 lat temu czy 6 robili fajne kolory! Jeszcze był taki ciemnobordowy sliczny, szukałam na Allegro czy Olx.
Ewa – potwierdzam, że ten palnik Primusa jest absolutnie najlepszy – nie ma się w nim co zepsuć :). Trudno go znaleźć w ofercie, czasem jest sprzedawany jako „gazowy” z możliwością używania benzyny (czyli de facto z pompką i butelką na paliwo). Ale niezawodnością bije na głowę wszystkie inne palniki typu „jet” (no wiesz, takie wyglądające jak dysza silnika samolotu, a nie jak zwykła kuchenka).
A grubsze maty Thermarestu są jak najbardziej na rower – cięższe, ale na jesień zimę czuć różnicę w izolacji :). Ale gdyby ktoś pytał – tak samo radziłem sobie z matą Volvena, choć trochę toporniejszą – to też izolowała dobrze.
Skoro już jesteś w Turcji – to którędy teraz? Pozdrowienia!
O widzisz. Ja tylko pamiętam, że zanim kupiłam ten palnik to zrobiłam duży przegląd rynku. Choć część osób twierdzi, że ten model ma to do siebie, że kopci jeśli benzyna.
Co do mat zielonych Thermarestu, no pewnie że możesz zapakować na rower, tylko są powyżej kilograma o ile pamiętam. No i wiadomo inne maty też się nadają, są używałam. Jedynie ponownie wyrażę opinie – dlaczego robią jasne kolory mat do choroby jeśli to się tak szybko brudzi?
No tak – zapomniałem dodać, że ja w nim palę praktycznie tylko benzyną :). Tak – kopci, dopóki się nie rozgrzeje, ale tak mają wszystkie palniki benzynowe, które wymagają wstępnego podgrzania dyszy. Potem już leci niebieski płomień jak z kuchenki gazowej, aż milo.
Co do koloru mat – masz rację :). Chyba po to takie robią, by były atrakcyjniejsze na zdjęciach w katalogu.
Ależ tego tony wozisz ;P
Ja z elementów apteczkowych mam jedynie plastry, których i tak nie używam, bo ubranie zawsze czarne, śladów krwi nań nie widać…
Ale za to moskitiery nie wozisz, a przydaje się w każdym klimacie – i mam na myśli także taką napinaną dookoła leżyska, by węże i skorpiony spacerowały trochę dalej niż po naszej skórze.
O zapasowych częściach/narzędziach do roweru również nie wspominasz, a to waży całkiem sporo…
I dlaczemu proszek do prania, a nie płyn? gorzej się rozpuszcza, potrzeba wyżeszj temperatury, trzeba porządnie z niego ubranie wypłukać etc.
No tony niestety. I wciąż wydaje mi się że większość potrzebna, choć nie wszystko na raz. Teraz w Turcji połowę bagażu spokojnie mogłabym zostawić. Choć no. Śpiwór puchowy na pustyni jak znalazł, w ostatnią noc byłam szczelnie opatulona, jakieś 8 stopni tylko.
Co do apteczki to mowilam, kwestia preferencji. Ja mam w ogóle teorie, że panowie potrzebują mniej
Moskitiera? Wiesz długo nad nią myślałam przed wyjazdem s tropiki i jednak zrezygnowałam, i słusznie jak się okazało.Na noc rozstawiam wnętrze namiotu z siatką, a jak jest guesthouse to tam są siatki w oknach plus wiatraki. Uwierz mi, że nigdy nie pomyślałam „szkoda, że nie mam moskitiery”. Może ty masz lezysko bez namiotu wtedy jak najbardziej słusznie.
[…] Jeśli ktoś szuka postów praktycznych – Sprzęt i akcesoria w podróży rowerem opisałam tutaj, a tu odzież na zimę. […]
[…] Sprzęt i akcesoria w podróży rowerem – co mi się przydaje? […]
Super zestaw, dołożyłbym 5metrów linki cienkiej i spory nóż tak do kuchni jak choćby do wykopania dołka na śmieci czy zakopania awaryjnego ,,klocka”