Niestety nie mogę Ci dziś towarzyszyć, cały dzień będę robić rakiję powiedziała Vesna, która przygarnęła mnie do domu w mieście Nowy Sad w Serbii (dodając, że mogę zostać u niej ile chcę). Jak tego nie zrobię dziś to wszystko szlag trafi – dodała pokazując na beczki z jabłkowym zacierem.
Ależ to bardzo ciekawe doświadczenie, zobaczyć jak się wyrabia miejscowy bimberek – pomyślałam sobie. Żeby nie było – wyrabia zupełnie legalnie. Rakiję i wino pędzi się w co drugim domu a te procentowe napitki tez można kupić wszędzie – ot, przydrożne reklamy mijam codziennie. Przyglądałam się zatem temu skomplikowanemu dla mnie procesowi destylacji, który Vesna miała w jednym palcu.
Łyczek rakiji przed śniadaniem to taki serbski zwyczaj, spróbujesz? spytał Srdjan. Ale, że co, pić tak rano? Nie mogłam uwierzyć. Owszem rano I przed obiadem i kolacją też – dodał ze śmiechem. I choć trudno mi przyszło przełknięcie alkoholu na dzień dobry to gruszkówka była całkiem niezła. Muszę jednak przyznać, że chłodnymi wieczorami wchodzi mi dużo lepiej 🙂
Nie ma bardziej serdecznych ludzi niż mieszkańcy Bośni, zobaczysz – powiedział Aleksandar, pozytywnie zakręcony Serb, właściciel sklepu rowerowego w Sabac.
Zgodnie z tą maksymą już pierwszego dnia w tym kraju grupa nastolatków przesłała w moją stronę kilka kamieni z przyszkolnego boiska. Ponieważ był wieczór a ja rozglądałam się za noclegiem postanowiłam nie rozglądać się już bardziej tylko zainstalowałam się w jedynym w okolicy przydrożnym motelu, na który zresztą mnie raczej nie było stać. Trudno. Ale tak poważnie – akcję tą zakwalifikowałam do kategorii wybryków wieku młodzieńczego i na pewno na podstawie tego zachowania nie mam zamiaru generalizować na temat ogółu społeczeństwa.
No bo chociażby teraz siedzę w Sarajewie w domu Jeleny, której to nawet nie miałam szansy poznać bo mieszka za granicą, ale która zaoferowała mi swój pokój. Jej fantastyczna siostra karmi mnie domowymi specjałami a ja wcinam ile wlezie i nawet nie wiem jak mogłabym się za to odwdzięczyć.
Poczta pantoflowa wiele ma twarzy, ale teraz mogę tez co nieco powiedzieć o poczcie pantoflowo-fejsbukowej mogę coś nieco powiedzieć.
Kochani przyjaciele, jest sprawa. Jest pewna Polka, która podróżuje rowerem tak jak ja a niedługo będzie przejeżdżać przez Serbię i Bośnię przez Belgrad, Sarajewo, Mostar w kierunku Adriatyku. Zazwyczaj nocuje w namiocie, ale ponieważ noce są już zimne może ktoś z Was będzie mógł przygarnąć ją pod swój dach na noc? napisała na swoim fejsbukowym profilu Snezjana, Serbka, która jest znaną lokalną podróżniczką rowerową i pisarką. Od 4 lat w drodze.
I się zaczęło. W przeciągu kilku godzin dostałam wiele zaproszeń i choć chętnie skorzystałabym z każdego to z przykrością musiałam przyjąć tylko te, które pokrywały się z moją trasą. Podczas moich podróży tu i owdzie wielokrotnie byłam przygarniana pod dachy, to była pierwsza taka akcja zorganizowana z premedytacją i z pomocą wirtualnej znajomej.
W tym miejscu chciałam ponownie podkreślić, że podróżuję rowerem bo lubię a nie dla zdobywania następnych wyimaginowanych odznak. Odznaka „wjechała na 5600 metrów n.p.m i nocowała na przełęczy w ręcznie zbudowanym igloo” mnie nie interesuje, o ile taka właśnie czynność nie sprawi mi przyjemności. Póki co nie sprawia. Z tego tez powodu, choć nigdy tego nie robiłam, zwróciłam się do Snezjany o pomoc. I dzięki temu w Serbii trochę w Bośni mam niemal codziennie dach nad głową no i często michę na stole przed nosem. A przede wszystkim dzięki temu mogę porozmawiać z ludźmi o życiu w tym pięknym, aczkolwiek jak wiemy miejscu o burzliwej i tragicznej, szczególnie ostatnimi czasy, historii.
Za Tita było nam dobrze, mówił Milan z Belgradu. Jugosławia była silnym krajem, coś znaczyła. Nie mieliśmy za wiele, ale biedy też nie było. Z paszportem mogłem pojechać niemal wszędzie. Teraz ledwo przędziemy i z każdym rokiem jest coraz gorzej. W świecie znaczymy tyle co nic, a Serb nie kojarzy się dobrze.
Podobną opinię słyszę wielokrotnie.
Nie interesuje mnie wyznanie i kolor skóry. Jedyne co mnie interesuje to żeby panował pokój i żebym miała pracę mówi mieszkanka Sarajewa, stolicy Bośni i Hercegowiny. Bezrobocie wynosi ponad 50% a wśród młodych ludzi jeszcze więcej. Nie mamy tu żadnych perspektyw. Politycy jedynie podsycają nacjonalistyczne tendencje nie zajmując się niczym, co mogłoby pomóc ludziom żyć. Narodowość i wyznanie religijne to kluczowa sprawa. Bałkany to wciąż tykająca bomba.
Miała kilkanaście lat jak zaczęła się wojna i była w Sarajewie przez cały 3-letni okres obleżenia miasta. Trudno mi sobie wyobrazić chodzenie do szkoły pod obstrzałem snajperów. Przemycanie żywności tzw. „tunelem życia”. Chodzę po ulicach tego fascynującego, wielokulturowego, pięknie połozonego na wzgórzach oglądam, rozmawiam, czytam, słucham, staram się zrozumieć, co tu się stało i co tu się dzieje, ale to zwyczajnie trudne. Chociażby fakt, że w obrębie Bośni i Hercegowiny funkcjonują trzy odrębne jednostki autonomiczne: Federacja Bośni i Hercegowiny, Republika Srpska (nie mylić z Serbią) i dystrykt Brczko. Każda ma swojego prezydenta, kadencje zmieniają się co 8 miesiecy. O ludu!
Cieszę się jednak bardzo, że wiatry przywiały mnie właśnie tutaj.
Wiedzialam tez, że jechanie po płaskim terenie Wojwodiny się skończy i nadejdzie dzień stawienia czoła górom, ale trochę przeceniłam swoje siły, które nie sprostały zamiarom. 25 km podjazdo-popychu zajęło mi dzień cały a ja ledwo się trzymałam na nogach. Potem wzjazdy i zjazdy były już naprzemiennie. Trochę już zapomniałam te klimaty, które towarzyszyły mi chociażby przez 4 miesiaće w Chianach.
Ale nic to! Góry zawsze odwdzięczają sie za wysiłek pięknem. No, a w tym roku szczególnie, gdyż zima postanowiła tu na razie nie zaglądać, słońce wędruje ze mną, w ciagu dnia temperatury dochodzą do 20 stopni i JEST PRZEPIĘKNIE!
Czas w drogę. Do Adriatyku niecałe 200 km 🙂