Bieg wydarzeń w Iranie nabrał tempa. Zwroty akcji przebiegały w kierunku odwrotnie proporcjonalnym do moich założeń, ale tak to bywa, jeśli człowiek zawodowo zajmuje się podróżowaniem. Opowieści z północnego Iranu będą w książce. Wciąż mam nadzieję, że ją skończę, a wy będziecie chcieli przeczytać.
Z wjazdem do Azerbejdżanu był duży falstart. Krótko przed oficjalnym rozpoczęciem świąt Nowruz czyli święta wiosny i rozpoczęcia nowego roku pańskiego, tfu, perskiego 1397 w Iranie, znalazłam się w mieście granicznym Astara nad morzem Kaspijskim. Zamierzałam się ewakuowac z Iranu przed świętami. Trwają one w nieskończoność czyli około dwóch tygodni, długością jak widać nie mogą się równać nawet naszym Świętom Bożego Narodzenia w połączeniu z Sylwestrem. No, teraz jakby jeszcze dodać Trzech Króli, to może może.. . W każdym razie lud Persji masowo oddaje się wtedy podróżowaniu, wszystko jest zamknięte, hotele pełne a drogi zatłoczone. Może powinno, ale jakoś w ogóle mnie to nie ekscytowało. Nowruz to święto wiosny, rozpoczyna się zatem …? Tak, bingo, 21 marca. 17 marca byłam w Astarze, a dzień wcześniej aplikowałam o wizę azerską online. Nie spieszyłam się z tym, bo ze wszelkich informacji wcześniej zdobytych wynikało jednoznacznie, że e-wiza przydzielana jest błyskawicznie.
I rzeczywiście, była w mojej skrzynce następnego dnia. Z jedną drobną informacją, który mnie nieco zmartwiła.
Wjazd do Azerbejdzanu określony był na nie wcześniej niż 29 marca. W opisie wyjaśniono też, że opóźnienie wynika z obchodów nowego roku, choć zaczynały się one oficjalnie za 4 dni. Nie wiem, czy zamknęli granicę i generalnie jak się to miało do podróżowania po Azerbejdżanie, ale znaczylo to, że musiałam w Iranie zostać jeszcze dobre półtora tygodnia. Już był w ogródku, już witał się z gąską.. Na szczęście – dzięki Bogu i inshallah! – miałam jeszcze zapas na wizie irańskiej, w przeciwnym razie byłabym porządnie udupiona.
Informację tą trawiłam powoli leżąc w namiocie w parku miejskim z widokiem na wieżę straży granicznej. Padało, więc przeleżałam tam dwie noce i dzień cały. Nie chciało mi się zwijać namiotu a jedzenia i czytania miałam pod dostatkiem a nieopodal był kibelek z wodą. Nie było to ani niebezpieczne ani nietypowe – w tym samym parku tudzież na prawie każdym wolnym skrawku trawy czy betonu tu i na terenie całego kraju rozłożone były namioty podróżujących Irańczyków wiec mój i tak się nie wyróżniał, choć i tak go trochę ukryłam.
Namiot jest wpisany w krajobraz Iranu w czasie Nowruz, jest w niego wrośnięty, wżarty do znudzenia. Irańczycy jeżdżą a Państwo organizuje osobne miasteczka namiotowe, które mają wspierać świętująco-podróżujących obywateli. Obok namiotów biegały dzieci, piekły się szaszłyki i bulgotała woda na herbatę. Nie uśmiechało mi się tam jednak leżeć cały ten czas, postanowiłam więc … nie, jestem wredna i nie zdradzę co było potem 😉
Wjeżdżając do Azerbejdżan opuściłam Bliski Wschód i wjechałam na Zakaukazie. Skończył się jakiś etap, zaczął inny. Eurazja, pogranicze Azji i Europy. Wielka ciekawość. Przez dobrych kilka dni nie zdejmowałam z głowy chustki, choć nikt już tutaj zakrywania włosów tudzież kobiecych kształtów nie wymaga. Dodam, ze długie spodnie i rękaw nosiłam do końca wyprawy w Istambule. Taki ubiór naprawdę pomaga w kobiecym podróżowaniu solo.
Droga wzdłuż wybrzeża morza kaspijskiego byłą jak balsam dla moich zmysłów. Po pierwsze miło się jedzie wzdłuż akwenów wodnych, chociażby jezioro nazwane było morzem jak w tym przypadku, po drugie – nagle zapanowała cisza. Wnerwiajace i pyrkocące motorki i ich namolni właściciele zniknęły jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Jak deja-vu z granicy laotańsko- wietnamskiej – z tym, że tam to działało w druga stronę – z laotańskiej ciszy wpadłam w wietnamski chaos. Droga zmieniła się w autostradę, ale jechało się dobrze. Po pięciu dniach z przerwą na zwiedzanie błotnych wulkanów i petroglifów byłam w stolicy kraju.
Większość mieszkańców Azerbejdżanu przynajmniej oficjalnie wyznaje islam, choć rusyfikacja kraju zrobiła swoje mało kto się religią przejmuje. Alkohol? Wieprzowina? No problem.
Baku na ropie i gazie ziemnym wyrosło, i to widać. Podobno wystarczy jej jeszcze na lat wiele.
Fajne miasto. Gdy wyjdzie się poza odjechane centrum, jest bardzo postsowiecko swojsko.
Jak wywczasy to tylko w klinice w Baku! Dostałam pokój dwuosobowy. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy jak już dotarło do mnie, ze zostanę tu czas jakiś, to.. co ja tu będę jeść. Szpital nieodłącznie kojarzyć mi się będzie z marnym jedzeniem w niewielkich ilościach. A ja jestem sama. Nie przyjdzie rodzina czy znajomi. Umrę z głodu, jak nic.
A tymczasem dostawałam smaczne, obfite posiłki, chleba nie dawałam rady przejeść.
Ale, ale – co ja robiłam w szpitalu? Przeddzień wyjazdu zabolało mnie kolano. Tak jakoś dziwnie zabolało, podskórnie, nie głęboko. Wszyscy wiemy, że jak już rowerzysta zadrze z kolanem to mogiła, odzywać się będzie całe życie. Ale ja nie zadarłam. Zrzucam biegi, gdy jest za ciężko, nie siłuję się i jak nie mogę jechać to schodzę z roweru i prowadzę.
Cały następny dzień jak szalona kręciłam się po mieście. Kolano bolało coraz mocniej. Zrobiła się na nim niewielka krostka, ale wokół niej dało się zauważyć czerwony rumień. Trochę drapałam. Rano rozlany był już na pół nogi a ja ledwo mogłam wstać z łózka. Zatykało mnie z bólu. Zamieszczam zdjęcie, potem było już tylko gorzej.
Telefon do ubezpieczyciela. Zgłoszenie sprawy. Dostaję adres do kliniki. Jest blisko, ale nie dam rady iść, tylko taksówka. Ledwo łapię powietrze z bólu. Miła pani doktor oznajmia Zakażenie, zostawiamy panią w szpitalu.
– na ile?
– Co najmniej 3 dni
Zostałam sześć. Do dziś nie wiem skąd się to coś przyplątało. Ale wiem, że w podróży trzeba się ubezpieczać, choć czasem niektórzy twierdzą inaczej. Podobno „nigdy nie chorują”. Ja też nie chorowałam do czasu. Przez następne dwa miesiące wykorzystałam przydział przypadków zdrowotnych i zgłoszeń z poprzednich kilku lat podróży. Całość leczenia nie kosztowała mnie ani grosza.
I tu dygresja o ubezpieczeniach podróżnych. Po pierwsze – należy je mieć rzecz jasna. Po drugie – potrzebę pomocy należy jak najprędzej zgłaszać do ubezpieczyciela, najlepiej przed podjęciem jakichkolwiek działań ze swojej strony. Wtedy to oni prowadzą sprawę. Najlepiej tez, kiedy to ubezpieczyciel skieruje Cię do konkretnej placówki, najczęściej wtedy idzie bezkosztowo. Oczywiście, w przypadku – odpukać – nagłego wypadku, utrata przytomności etc. może to być niemożliwe, ale pamiętajcie o tej zasadzie. Coś się dzieje ze zdrowiem, potrzebny lekarz – telefon do ubezpieczyciela. Nada wam numer sprawy, najprawdopodobniej wskaże placówkę, z którą ma umowę. Ubezpieczyciel musi też wyrazić zgodę na zrobienie takich czy innych badań, musi uznać, że są słuszne i wykonywane w ramach pierwszej pomocy a nie bo my tak chcemy. W szpitalu miałam potem wizytę kontrolną, kosztu której już nie chiał pokryć, na szczęście nikt ode mnie pieniędzy nie chciał. Słyszałam o wielu skuchach w ubezpieczeniach podróżnych, sama tez jakieś drobne przypadlości miewałam wcześniej. Każdy przypadek jest inny, ale część problemów wynika z nieprzestrzegania przez ubezpieczonego procedur wymaganych przez ubezpieczyciela. Mój znajomy sam się zgłosił do szpitala z problemami żołądkowymi w jednym odległym kraju na innym kontynencie, po ponad tygodniu leczenia nie było lepiej w związku z tym kupił bilet wrócił do Polski, bo stwierdził, ze tak będzie lepiej. Po fakcie starał się o zwrot. Nie wiedział, że w tym przypadku nie tylko koszt leczenia, ale też biletu do Polski leżał po stronie ubezpieczyciela – gdyby to on zadecydował, ze transport jest konieczny (gdy leczenie przeciąga się, ubezpieczycielowi często bardziej opłaca się ściągnąć delikwenta do kraju). Z tego co wiem kosztu biletu nie został mu zwrócony.
– Niech się pani cieszy, że przydarzyło się to pani w Baku. Szerokiej drogi dzielna rowerzystko – pożegnała mnie pani doktor. Uważaj na to kolano, stosuj maść i jakby coś to dzwoń! Zanim mnie wypuściła, wlano we mnie litry antybiotyków.
Podczas tygodnia mojego pobytu na drugim łóżku w pokoju codziennie kładziono inną pacjentkę. Każda z nich przyjeżdżała do kliniki na jeden dzień w celu zapłodnienia in vitro. Większość z sześciu kobiet, które poznałam, dwudziesto-trzydziestoparolatek mówiła, że to ostatnia szansa uratowania małżeństwa. Dziecko jest podstawą, bez dzieci małżeństwo nie ma racji bytu – mąż odejdzie, znajdzie inną, która da mu dzieci. Trudno nie powiązać tego z tradycjami islamskimi. W tych kilku metrach kwadratowych pokoju na pierwszym piętrze kliniki Merkazi w powietrzu czuć było zdenerwowanie, strach, rozpacz i nadzieję.
Ciiii… Nie wymawiaj tej nazwy. Mówmy „państwo na A..”. uprzedziła mnie Asia, Polka, która mieszka w Baku od kilku lat, gdy mówiłam jej o moich dalszych planach. Armenia. Tego słowa się nie wymawia w Azerbejdżanie. Mieszkam tu prawie 4 lata a jeszcze tam nie byłam. Jeślibym pojechała do Armenii wyleciałabym z pracy tego samego dnia. Może pojadę jak skończy mi się kontrakt. Teraz to wykluczone.
Chodżali. Pomniki ofiar masakry w Chodzali (Xocali) są w każdym mieście. Duże, wyraziste, zdjęciami ofiar dające obuchem w łeb. W wiosce Chodżały znajdującej się na terenie obecnego Górskiego Karabachu (Arcach) – państwa nieuznawanego, ziem okupowanych przez Ormian jakby powiedzieli Azerowie – na początku wojny w 1992 roku zginęło ponad 600 azerskich cywilów. Z rąk Ormian, pewnie też Rosjan.
– Na filmy o masakrze wożą nawet sześcioletnie dzieci. Szczepią w nich nienawiść od urodzenia dodała Aśka.
Nigdy wcześniej bardziej niż na Kaukazie nie spotkałam się z tak żywą otwarcie wyrażaną nienawiścią pomiędzy narodami. To pewnie dlatego, że pamięć jest jeszcze żywa a wojna trwa.
Przejechałam przez Chodżały kilka tygodni później tą samą drogą, na której zginęli Ci ludzie.
A teraz dygresja numer dwa. Podróżując po Zakaukaziu należy pamiętać, że granica pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem oraz Armenią i Turcją (sprzymierzeńcem Azerbejdzanu) jest zamknięta. Logistycznie to niezwykle ważne, bo na tym niewielkim obszarze chcąc odwiedzić trzy kraje Kaukazu – Gruzję, Azerbejdżan i Armenię, pozostaje przejazd przez Gruzję lub Iran. Wojna o Górski Karabach wcale się nie skończyła. Pomimo faktu, że informacje te są do uzyskania przy pierwszym googlaniu nazwy kraju czy Wikipedii wciąż widzę na forach podróżniczych, ile osób radośnie planuje sobie trasy podróży po Kaukazie zakładając przekroczenie tych granic. Wciąż mnie zadziwiają ludzie, którzy przyjeżdżają w jakiś region świata bez elementarnej wiedzy na jego temat. Wyszukiwarka naszym sprzymierzeńcem. Zaoszczędzimy sobie wpadek logistycznych, a też okażemy szacunek mieszkańcom regionu. Jeszcze lepiej rzecz jasna przed wyjazdem przeczytać ze dwa artykuły a najlepiej kilka książek w temacie. Poniżej moja mapka trasy w Azerbejdżanie – podejrzyjcie granice. Na mapach Google nie ma Arcachu, czyli Górskiego Karabachu. Poniżej mapa obrazująca stan obecny państw w regionie Kaukazu.
Pod koniec kwietnia na dobre zagościło się lato. Zieleń wybuchła ze zdwojoną siła i a kolory odmieniaja się przez wszystkie przypadki: zielone pagórki, trawa po pas, liście na drzewach też superzielone, żółty jest rzepak, fioletowy bez, czerwone maki, białe pachnące lipy i jaśmin (już kwitną lipy i jaśmin!) i czapy śniegu na kaukaskich szczytach. 400 km z Baku do granicy z Gruzją przez Sheki to nieustające górki i podołki, popychy i zjazdy.
O zmierzchu, gdy tylko postawie swój namiot okoliczne chaszcze ożywają. Wycie, koszmarne i przeszywające, nie wiem co to jest, co to za zwierz, brzmi posępnie, złowieszczo, strasznie. Wyje jak dusze potępione. I jest bardzo bardzo blisko. Nie znacie tego dźwięku? Tu filmik z Youtube, można posłuchać.
https://www.youtube.com/watch?v=T9p7qo4ElhA
„To szakale” mówi stróż na farmie, gdzie docieram wieczorem i pytam o możliwość rozstawienia namiotu. „Nie bój się, nie są groźne a tu nie podejdą.. moje psy nie dadzą im podejść”. A co one jedzą? pytam nieprzekonana i zaraz googlam „czy szakal jest niebezpieczny dla człowieka”. A co tam znajdą.. Wilki.. wilków też dużo tu mamy o tam pokazuje na zalesione zbocza. Chodzę sobie czasem postrzelać” mówi zapijając wódkę do kolacji i śniadania.
Taki to muzułmański kraj właśnie Azerbejdzan, w sklepach alkohol jest zawsze, mleko i ser niekoniecznie.
Ot, postsowiecka spuścizna dziejowa.