Namioty jednak na szczęście nam się przydają. Dotarłyśmy na zachodnie wybrzeże wyspy Luzon i pojawiły się – choć w bardzo znikomej liczbie – kempingi. Konkretnie w liczbie sztuk jeden. Potem jednak rozbijałyśmy się kilkakrotnie na terenie tutejszych ośrodków wypoczynkowych zwanych resortami. Niech jednak nikogo nie zmyli ta nazwa! W filipińskim rozumieniu „resort” charakteryzuje położenie nad morzem, często w otulinie drzew kokosowych i innych bananowców. Do tego punktu brzmi dobrze, prawda? Do resortów prowadzą drogi jak do kórnika u babci Józi za stodołą. Następną cechą charakteryzującą resorty są rozpadające się ze starości śmierdzące zmurszałe budynki, prysznice typu rura w ścianie i – to już powszechne na Filipinach – toalety bez spłuczki. Nie posiadamy się zatem z radości, że mamy te nasze celofanowe własne cztery kąty, wobec czego nie jesteśmy zmuszone wynajmować pomieszczeń zwanych tu górnolotnie pokojami.
Niestety ceny nie odzwierciedlają jakości, a ich wysokość ma się nijak do informacji zasięgniętych z internetu przed wyjazdem :(. Jest po prostu dość drogo. Inne niestety, że z Filipińczykami raczej przynajmn iej nam – nie wychodzą. Hotele stoją puste, bo to okres przedświąteczny, ale nikt z ceny nie spuści bo tyle a tyle napisane i już.
Ale tak na poważnie, nie oczekuję luksusów i mój brak upodobania do nadmiernego porządku (…!) jest co poniektórym znany, ale to co tu widzimy można nazwać królestwem bylejakości i brudu. Z drugiej strony to fakt, że w takim klimacie wszystko murszeje niewiarygodnie szybko więc zapewne Filipińczycy uznają, że nie ma co się wysilać.
Czujemy się póki co bezpiecznie, ale wiele znaków w otoczeniu wskazuje, ze jednak tak nie jest. Sklepiki są w większości zakratowane, kupuje się przez okienko. Wszędzie strażnicy, policjanci z bronią palną. Najbardziej osobliwy obrazek zastałam w galeriach handlowych – prześwietlają tu rzeczy na wejściu! Obrazowo rzecz ujmując wyobraźmy sobie wejście do takiej Galerii Mokotów czy innej Arkadii, gdzie przy każdym wejściu jest straż, kładzie się rzeczy na taśmę.. zupełnie jak na lotnisku. W supermarketach tez przy wejściu sprawdzane są torebki i plecaki a po zrobieniu zakupów sprawdzano mi zakupy z rachunkiem.
Jedzenie nie zachwyca, ale nie jest źle. Trudno powiedzieć skąd się wywodzi.. podstawą jest ryż (który je się łyźką), do tego dokupuje się jakąś część warzywo-mięsną dawaną na małych, czasem maleńkich talerzykach. Żywimy się głównie w przydrożnych jadalniach zwanych „eatery”. Jedzenie na szczęście jest dość tanie.
Najbardziej na Filipinach póki co podobają mi się ludzie – z reguły przyjażni, grzeczni i uśmiechnięci.
1 comment
Teraz rozumię dlaczego na statku mówili, że co niektórych Filipinów trzeba było uczyć, że lepiej używać papieru toaletowego niż palców. Chciało mi się z tego śmiać, a widzę, że mogło być to na poważnie. Fajnie, że się odezwałyście, bo zaczynałem się niepokoić. Życzę smacznego ryżu z czymś tam jeszcze, ile razy dziennie i jak długo da się to jeść? A jak żołądki, wytrzymują?
Oby było lepiej niż w Indiach, bo tam zatrucie pokarmowe w ciągu pierwszego tygodnia dostaje się w pakiecie z wizą.
Comments are closed.