– Co Pani robiła w Azerbejdżanie? Strażnik graniczny w Sadakhlo skrupulatnie kartkował mój paszport. Armenia nie wita z otwartymi ramionami osób, które były w Azerbejdżanie – to wiedziałam, ale tu autentycznie powiało chłodem. Strażnik był bardzo poważny, trzymał mnie przy okienku dość długo i dopiero ilość pieczątek w paszporcie przekonała go, że tak po prostu wyszło – Azerbejdżan był po drodze w trakcie mojej podróży z Chin do Europy a ja najprawdopodobniej nie jestem szpiegiem. Wjazd w odwrotnej kolejności – do Azerbejdżanu z pieczątką ormiańską podobno nie jest w ogóle możliwy. Wjazd do Azerbejdżanu ze śladem pobytu w Górskim Karabachu może oznaczać duże kłopoty. Dzięki temu, że moja podróż po Kaukazie odbywała się w tej, a nie innej kolejności (Azerbejdżan – Gruzja – Armenia – Gruzja) mogłam odwiedzić wszystkie trzy główne kraje regionu.
Myślisz Armenia i co przychodzi Ci do głowy? – malutki kraj w centralnej części Kaukazu, wspaniałe górskie widoki i zapodziane gdzieś na ich zboczach stare klasztory. Jedne z najstarszych na świecie – niektóre pochodzą z X-XIII wieku. Ormianie na każdym kroku podkreślają, że są pierwszym na świecie krajem chrześcijańskim. Fakt, państwo przyjęło chrzest w 301 roku n.e.
Główna droga z Tbilisi do Armenii wiedzie przez wąwóz Debed. Wysokie na kilkaset metrów niemal pionowe ściany i wijącą się w dole rzeka o tej samej nazwie. Przez dwa dni jadę najpierw dołem, a potem za radą napotkanego Anglika Toma, który zna Armenię ja własną kieszeń i właśnie jeździ by zrobić aktualizację przewodnika Bradt (najlepsze i moje ulubione!) wspinam się serpentynami ponad 400 metrów w górę. To zdecydowanie dużo lepsza opcja – w przeciwieństwie do tej jadącej wzdłuż rzeki tu droga jest pusta a towarzyszący mi widok z góry na krawędzie wąwozu nieprawdopodobnie piękny. Muszę powiedzieć, że wskazówki Johna okazaly się bezcenne przy układaniu trasy w następnych dniach i tygodniach.
Na dwie noce zatrzymuję się w Alaverdi – to pierwsze większe miasto po drodze, samo w sobie dość podupadłe, industrialne, ale w jego pobliżu znajdują się jedna z najpiękniejszych ormiańskich klasztorów, wpisane na listę UNESCO – Haghpat i Sanahin.
Po kilku dniach i dwóch przełęczach dalej kieruje się na jezioro Sevan, największe jezioro na Kaukazie, leżące na wysokości 1800 metrów npm, duma Armenii. Prowadzi tam stroma i ruchliwa droga na przełęcz powyżej 2000 metrów. Obieram jednak inny wariant trasy, który też polecił mi ów Anglik, dłuższy ale z łagodniejszym wjazdem „jedynie” 50 km pod górę. A potem z wysokości 2200 m npm zjazd nad jezioro. Wyczekane spotkanie.
Błękitna tafla, dookoła łańcuch ośnieżonych szczytów na horyzoncie. Spokój, choć jak będę tu ponownie za niecały miesiąc już aż tak spokojnie nie będzie. Sto tysięcy miejscówek na rozbicie namiotu. I oczywiście burza na horyzoncie bo dzień bez burzy to dzień stracony (codziennie od jednej do czterech).
Na nieczynnym jeszcze kempingu, gdzie zaglądam z prośbą o wodę dostaje za free bungalow do własnej dyspozycji. Ze spokojem mogę wsłuchiwać się w grzmoty i błyskawice za oknem. Właściciel namawia mnie na wizytę w Górskim Karabachu, bo to w zasadzie rzut beretem… Terytorium, które oficjalnie leży w granicach Azerbejdżanu, ale jest od setek lat ziemią zamieszkiwaną przez Ormian. Wojna o Gorski Karabach wybuchła 30 lat temu, Ormianie zajęli tereny i stolicę Stepanakert, Azerowie uciekli, zostali wypędzeni edit. problem jest bardziej złożony, ale to nie miejsce, by o tym pisać. Górski Karabach to państwo nieuznawane. Wojna, choć nieco przycichła, wciąż trwa i to wzbudza moje obawy. . Nie wiem, nie wiem jeszcze jak zaplanować dalszą trasę, nie planowałam Górskiego Karabachu, ale apetyt rośnie w miarę jeżdżenia. Ale tymczasem zdecydowałam się obrać inny kierunek – do stolicy, Erywania.
Do stolicy Armenii przyjechałam z kilku powodów, nazwijmy je organizacyjno-zdrowotnych. Tak pierwsze jak i drugie zostały załatwione pozytywnie. Kinga, turystka z Polski wyhaczona na forum, dostarczyła mi paczkę z nowymi rzeczami a lekarz stwierdził, że będę żyła – na szczęście wszystko znów załatwione w ramach ubezpieczenia podróżnego. Jakoś na Kaukazie wykorzystałam limit z kilku lat.
Erywań nie jest tak koszmarny, jak go czasem opisują – to miasto pełne życia a pokaz śpiewających fontann na placu Rewolucji nie mniej udany niż ten w Warszawie. Gdy deszcz przepędza zamglenia i smog, idąc ulicą aż zatrzymałam się z wrażenia. Ukazał się ON. Ośnieżony szczyt Ararat. Góra – wulkan, u stóp której stóp według Biblii osiadła Arka Noego. Ararat jest dla Ormian bardzo ważny, wciąż nawet znajduje się w godle kraju choć … obecnie leży na terenie Turcji, około 30 km kilometrów od granicy. Granicy, której przekroczyć się nie da.
Od początku wiedziałam, że nad jezioro Sewan chcę wrócić, niezbyt uśmiechał mi się jednak powrót tą samą drogą i wspinaczka 1000 metrów w pionie, ale ale! W sezonie przecież raz dziennie jeździ pociąg. Jadę tam pierwszym w sezonie kursem. Kupuję bilet, a wizytująca odpicowany czysty skład delegacja oficjeli w białych koszulach i krawatach kłania mi się w pas życząc udanej podróży. Dystans ponad 100 km kosztuje was 2 dolary a nie minimum 30 jak chcą taksówkarze.
– Jeszcze mam rower, ile place?
– Od was, Rosjan nie bierzemy
– Ale ja jestem Polką!
– A to tym bardziej!
Jeszcze będąc w Erywaniu zdecydowałam, że pojadę do Górskiego Karabachu, choć Pan ambasador Polski w Armenii, z którym miałam przyjemność się spotkać ostrzegał, że jeśli coś to tam się wydarzy, to nie będą mogli mi pomóc. Wiadomo, to wciąż część Azerbejdżanu, oficjalnie zaanektowana przez Ormian. Dwa tygodnie wcześniej jechała tamtędy znajoma Niemka to mnie przekonało. A ponieważ wszystkie drogi (czyli z południa jedna) prowadzą do Erywania, zostawiłam tam też w hostelu część bagażu, bo i tak zamierzałam tam wrócić.
– Ależ tu macie pięknie! Pokazuję napotkanemu mężczyźnie na cudowny widok na jezioro Sewan.
– Pięknie to było tam, gdzie się urodziłem.
– A gdzie się pan urodził?
– W Ganja..
Nie mówię nic. Tu się nic powiedzieć nie da. Ganja to jedno z największych miast Azerbejdżanu. Jesteśmy w Armenii. Wiadomo, że mój rozmówca do Ganja już nie wróci.
Ashot zaprosił mnie do domu swojego syna. Szaleje następna burza i choć nastawiałam się na nocleg nad jeziorem chyba warto skorzystać. Po drodze zaczyna padać grad więc szybko wskakujemy na podwórko sąsiadów.
– Jesteśmy z Baku słyszę przy szklance rozgrzewającej herbaty. Gospodyni ma 55 lat. Dom się ledwo kupy trzyma. W 1988 gdy zaczęły się prześladowania Ormian w Azerbejdżanie złapaliśmy co było pod ręką i cichutko o 5 rano opuściliśmy nasze rodzinne miasto. I siedzimy tutaj w wiosce od 30 lat. My, ludzie z miasta macha zrezygnowana ręką i miesza długo cukier w szklance.
Brzmi jak fragment książki „Granice marzeń. O państwach nieuznawanych” Tomasza Grzywaczewskiego. Tu, nad jeziorem Sewan, mieszkali również Azerowie. Musieli się wynieść, uciekać z dnia na dzień, podobnie jak tysiące Ormian z Azerbejdżanu. I jedni i drudzy tam, gdzie mieszkają obecnie nie czują się u siebie.
Obrałam drogę na przełęcz Selim- 2440 metrów bo wiem, że zjazd serpentynami ponad 1000 metrów w dół jest jednym z najpiękniejszych w Armenii. Prawem Murphego nadeszła burza, jakieś 1-2 km przed szczytem. Dostałam porządnie gradem, ale na szczęście nie błyskawicą. Wiem, że gdzieś tam blisko szczytu jest stary caravanserai, który służył kupcom wędrującym Jedwabnym szlakiem od ponad 700 lat. Grzmoty nad głową, grad na policzkach ale w końcu – jest! Chowam się w wiekowym budynku i natychmiast stawiam wodę na herbatę. Po pół godzinie tęcza oznajmia koniec burzy. Spędzam noc na przełęczy. Rano ażnie chce mi się ruszać tak piękny roztacza się widok. A potem dłuuuugi zasłużony zjazd.
Powiadają spiesz się powoli, ale przecież wszyscy wiedzą, że ja się wcale nie spieszę! W mieście Goris robię ostatnie zakupy, śmiech i pogaduszki z taksówkarzami, gdy noga omyka mi się, zsuwa że stopnia i czuję jedynie ogromny ból. Wiem, że już dziś nie pojadę. W szpitalu okazuje się, że nie ma złamania, ale stopa napuchła i cóż. Skręcenie, opuchlizna, ból… jechać się nie da. Załamana turlam się do położonego w kotlinie centrum miasta i padam na łóżko w hostelu. Gdy w końcu wychodzę następnego dnia widzę, jak tu pięknie. Otaczające miasteczko krasowe skały wyglądają niezwykle zwłaszcza podczas zachodu słońca. W mieszczących się tam jaskiniach od średniowiecza zamieszkiwali ludzie. A samo miasteczko bardziej przypomina Toskanię niż Armenię – słynie ze stabilnych domow z kamienia bazaltowego, które miały za zadanie chronić przed częstymi trzęsieniami ziemi. I na szczęście nie straszą tu postsowieckie fabryki. Gdyby nie ta noga, nie zobaczyłabym tej perełki!
Z Goris już droga prosta – w zasadzie kręta do Górskiego Karabachu. Granica jest, ale po wizę, którą dostaje się na małej karteczce, której nie wklejają do paszportu dostaje się już w stolicy Arcachu – tak nazywają Górski Karabach Ormianie – Stepanakercie.
Decyzja o wjeździe do Górskiego Karabachu nie jest prosta. Do końca się waham. Jeszcze nocując w namiocie kilka kilometrów od granicy samozwańczej republiki myślę co zrobić. W nocy słyszę strzały.. nie, to nie polowanie na zwierzynę, to serie z karabinu. Ale nie chce wracać na drogę, która przyjechałam. Wokół jedynie góry. Obłędny krajobraz, doskonała ukończona niedawno droga i długi, długi podjazd. Moja stopa po kontuzji nie jest w najlepszej formie. Po 30 km podjazdu czas na zjazd i miejscowość Shushi.. Zamieszkała onegdaj przez ludność azerską, straszy pustymi blokami mieszkalnymi i dwoma meczetami które o dziwo przetrwały – co więcej, są odnawiane.
Sklepikarz w przydrożnym sklepie narysował mi naprędce mapę Kaukazu, by przedstawić, jak się sprawy terytorialne mają. A wstąpiłam tam jedynie po chleb. Nie szczędzi przekleństw Azerom, nienawiść się wręcz wylewa. Uwielbiam Armenię i życzę obu krajom, Armenii i Azerbejdżanowi jak najlepiej, przede wszystkim by doszły do porozumienia i nie chciały się powybijać wzajemnie.
W Górskim Karabachu mijam wioskę Khojali (Chodżały). To tu właśnie doszło do największej masakry ludności cywilnej, kilkuset Azerów, głównie cywilów, zginęło z rąk Ormian, gdy uciekali z wioski. W Azerbejdżanie pomniki poległych w Chodżałach są wszędzie.
Stepanakert, stolica Górnego Karabachu to coś innego- centrum to wiele nowych budynków, place zabaw, karuzele.. życie się toczy jak wszędzie. I tylko obecność wojska świadczy o nietypowości miejsca. Samozwańczej republiki Ormian na terytorium Azerbejdżanu.
Zjeżdżam z przełęczy prosto nad Sewan. Ta podróż to odkrywanie moich miejsc na ziemi a to obłędne jezioro jest jednym z nich. Stawiam namiot nad taflą wody i daje sobie na wstrzymanie. Zostaję na dwie noce a tak naprawdę bym tu chętnie zamieszkała. Noga musi odpocząć.
Potem powrót na chwilę do Erywania i kieruję się ponownie do Gruzji. Ponad miesiąc w Armenii, niby dużo a jednak wciąż mało, ale mam jeszcze tyle do zobaczenia.
Jeszcze przystanek w Gyumri, które bardzo ucierpiało podczas trzęsienia ziemi w 1988 roku, a teraz jest pieczołowicie odbudowywane. Miasto podobne jak leżące na południu Armenii Goris zasługuje na większe zainteresowanie przyjezdnych – XIX wieczną architekturę cechują wpływy rosyjskie, ciemny kamień przeplatany rdzawym, aż dziw bierze, że tak mało turystów tu dociera.
Z Gyumri już tylko wspinaczka na przejście graniczne 2100 metrów, walka z wichura, ostatni rzut oka na ukwiecone łąki, które przybierają jednak już coraz częściej żółty, spaliny słońcem kolor i.. ponownie, po 5 tygodniach. Georgia is on my mind.
7 comments
Wojna o Gorski Karabach wybuchła 30 lat temu, Ormianie zajęli tereny i stolicę Stepanakert, Azerowie uciekli. Wojna, choć nieco przycichła, wciąż trwa.
Sprostowanie: Azerowie nie uciekli. Naprawdę nie wiesz jak to wyglądało? Jak wyglądała „ucieczka” Azerów? Przed napisaniem posta warto by poczytać albo porozmawiać z kimś, kto „uciekł” jeśli chce się pisać o historii miejsca. Nie można tak.
Masz rację, nie można. Problem w tym, że nie bardzo wiem, co jest nie tak w tej informacji. Czytałam info w necie oraz też przed wjazdem „O państwach nieuznawanych” Grzywaczewskiego. Takie informacje się powtarzały – np cyt. za Ośrodek Studiów Wschodnich „Z opanowanych przez Ormian terenów uciekło kilkaset tysięcy Azerów” https://www.osw.waw.pl/pl/publikacje/analizy/2016-04-06/wojna-czterodniowa-w-gorskim-karabachu.
Zdaję sobie sprawę, że spłyciłam temat w jednym zdaniu – to też dlatego, że to właśnie mój blog to nie jest miejsce, w którym będę toczyć historyczne dywagacje. Chciałam dać zarys sytuacji i opisałam ją tak jak ją rozumiem. Może zamiast „uciekli”, powinnam napisać, że zostali wypędzeni, może, że kilkuset z nich zostało zabitych w Chodżałach. Ale teraz skonsultowałam te słowa ze specjalistą z Ośrodka Studiów Ormiańskich, z którym spotkałam się w Erywaniu (Paweł Nieczuja-Ostrowski) i był z tym ok.
No i nie zawsze jest tak, że można z kimś o tym porozmawiać – ja akurat pomimo miesięcznego pobytu w Azerbejdżanie nie miałam takiej okazji. Fakt, szkoda.
Byłoby łatwiej, byś wyjaśnił o co konkretnie chodzi, bo to co napisałeś to nie jest konstruktywna krytyka.
Jeśli nie wiesz co jest nie tak to przeczytaj więcej niż jedną książkę i „info z neta”. Nawet formy złej używasz (gdybyś czytała więcej to myślę, że uzyłabyś poprawnej, bo ta ma zabarwienie pejoratywne). Powołując się na specjalistę (z Ośrodka Studiów Ormiańskich, nie ogólnie z Kaukazu, z Ormiańskich) warto by podać jego nazwisko i publikacje. Ciekawy jestem, czy bywał w Armenii i Azerbejdżanie i rozmawiał z tymi, którzy kazali uciekać i tymi którzy uciekali. Nie chodzi o to, że spłyciłaś tylko, że widać, po której stronie jesteś i widać, że wynika to z Twojej ignorancji. Skup lepiej się na pisaniu, że ciężki podjazd i jakie sandały polecasz, bo wiedzę o świecie masz bardzo małą. Ps. Nie trzymam żadnej strony. To bardzo trudny konflikt, a sama przyznajesz, że spłyciłaś. Chodzi o czyjeś życie. Nie wolno spłycać na potrzeby bloga, lajków. Jeśli nie miałaś okazji rozmawiać to nie pisz o czymś o czym przeczytałaś w jednej książce i w necie. O czymś o czym nie masz pojęcia.
Trafne spostrzeżenia w wielu kwestiach.
Podobnie jednak jak w przypadku poprzedniego komentarza byłoby wskazane, by przedstawić tą wersję, której nie uwzględniam, ewentualne źródła – bo, to, że nie rozmawiałam z drugą stroną już wiemy.
I się podpisać. Też warto.
A ja dopiszę nazwisko specjalisty, nie ma problemu.
Myślę też, że ocenianie mojej wiedzy o świecie na podstawie jego małej części to nadużycie.
Myślę, że masz małą wiedzę na podstawie tekstu, który publikujesz publicznie. Nie uważam, że to nadużycie. Możesz pisać, że kwiatki ładnie pachniały i wjeżdżało się ciężko, ale widać, że nie czytałaś wiele, wypowiadasz się o czymś o czym niewiele wiesz i nie poświęciłaś czasu, żeby zgłębić temat. Pojawiło się to na mojej tablicy na Facebooku. Widziałem też, że gdy była wojna i ginęli ludzie to Ty udostępniałaś dokładnie ten post pisząc, że „na czasie”. Wyglądało to jakbyś robiła to dla lajków, zainteresowania i nie było w Tobie żadnej wrażliwości na krzywdę ludzką. Zresztą sama wiesz najlepiej ile czytałaś na ten temat (nie chcę potwierdzenia, że niewiele bo nie potrzebne mi to; zresztą widać, że nie czytasz wiele, bo piszesz „tą”; błąd kardynalny; do Ganji nie do Ganja). Nie chcę się podpisywać, bo nie chcę wychodzić poza dyskusję tutaj. Ale chcę, żebyś sobie przemyślała to. Najgorsze jest to, że ludzie, którzy mniej wiedzą przeczytają i uznają, że tak było, tak jest. Ten tekst jest nacechowany. Paweł Nieczuja-Ostrowski publikował tylko o Armenii, spotkałaś się z nim w Erywaniu, jest ze Studiów Ormiańskich. Nie dziwi mnie, że „jest tym z ok”. Pytanie, czy ci co uciekali „są z tym ok”. Źródła to empiria. Do tego wieloletnie zgłębianie (od strony historycznej, politycznej, geograficznej; z dwóch stron) tematu, który powoduje śmierć.
Zadziwia mnie z jaką łatwością piszesz: „na czasie”, „był z tym ok”, „nie rozmawiałam, szkoda”. Jakbyś nie wiedziała o czym w ogóle piszesz. Sprawy terytorialne to zapewne Wielka Armenia. Wiesz, że to nie tylko sprawa Karabachu? Udostępniasz to w kółko, a pytanie czy interesujesz się jak teraz to wygląda? Śledzisz podejście Paszyniana i Alyieva? To jak społeczeństwo reaguje? Interesuje Cię to w ogóle?
Nie podpisuję się, bo nie chcę już o tym rozmawiać z Tobą (z powodów, o których napisałem powyżej; nawet na mailu nie chce powiadomienia). Może zmobilizuje Cię to faktycznego zgłębienia tematu. Co więcej, może zastanowisz się nad tym „jest z tym ok”, „na czasie” albo będziesz się cieszyć, że moje komentrze zwiększają wyświetlenia podkreślając nawet, że „zbierasz cięgi”. Jest to kwestia wrażliwości i prawdziwego zainteresowania światem.
Widzę, że komentarz, który był odpowiedzią na Twój nie został opublikowany (np. dlaczego uważam, że mało wiesz o świecie, czy dlaczego ktoś kto pisze tylko o Ormianach nie jest żadnym autorytetem w kwestii, jak odbiera to druga strona, dodatkowo ofiary). Szkoda. Komuś mogłoby dać to myślenia i sprowokować do poszukiwań innych źródeł. Pokazuje to tylko, że liczysz na zainteresowanie i boisz się tego, że czegoś nie wiesz. Nie śledzisz poczynań Paszyniana ani Alyieva, prawda? Czyli temat nie interesuje Cię. Widzę jednak w nowym poście, że zaczęłaś uzgadniać końcówki („tę” zamiast „tą” co było nagminne w Twoich wpisach). Nawet żyjąc ponad pół wieku można się czegoś nauczyć. Przyznasz, że tak było? Myślę, że to moja zasługa. Ten też nie zostanie opublikowany, bo najwidoczniej masz problem z tym, że czegoś nie wiesz, mimo że zawiera odpowiedź na postawione kwestie (trochę to nie w porządku, dlatego nie warto się podpisywać tutaj, bo wybierasz co publikujesz). Być może sprowokuje Cię do głębszego spojrzenia na świat. Zastanawia mnie po co tacy ludzie publikują publicznie. Chyba po to, żeby nawet, gdy jest wojna i ludzie umierają to można na siłę udostępniać posty „na czasie” i pisać o czymś o czym nie ma się pojęcia.
Najpierw to, co chcesz usłyszeć – tak, twój post mnie sprowokował do przemyśleń i to w kilku kwestiach, zgłębienia tematu i poprawy „ą” na „ę”. I słowo daję, jestem Ci za to wdzięczna.
Wyjaśniam, że mam też inne zajęcia i zainteresowania, niż zatwierdzanie na bieżąco komentarzy. Mogę też to robić bądź nie, tak samo jak pisać tak czy inaczej, bo to jest moje poletko. Tak naprawdę dziwię się, że poświęcasz tyle energii na wracanie do tematu – wszak już miałeś/miałaś tu nie zaglądać.
A ja się nie tyle zastanawiam, co nie przestaję dziwić, że tacy ludzie jak ty, żywiący się nienawiścią marnują swój czas i energię na jej przelewanie na innych. Interesuje mnie zdanie innych, doceniam konstruktywne wskazywanie błędów, ale nie ma we mnie zgody na bezkarne obrażanie. Wszelkie uwagi przekazać z szacunkiem, którego Ci brak – a o brak takowego oskarżasz mnie.
Nawet by mi do głowy nie przyszło kontynuowanie tej dyskusji w mailach prywatnych, a jednak boisz się ujawnić tożsamość. Skąd my znamy ten schemat.
Myślę, że zostało tu już powiedziane wszystko.
Comments are closed.