Tarasy ryżowe w krainie deszczowców

by Ewcyna

Nic chyba nie kojarzy się z Azją bardziej niż ryż a widok pól ryżowych powszednieje przybyłemu po raz pierwszy w te rejony turyście już po kilku dniach podróży. Co zatem jest takiego w polach ryżowych w filipińskiej Cordillierze, że otrzymaly status dziedzictwa światowego UNESCO?

Jeepney wspina się po stromych górskich zboczach już trzecia godzinę, zadziwiająco sprawnie trzymając się drogi miejscami kamienistej, miejscami stanowiącej czerwoną rozmytą maź. unikając stoczenia się w przepaść. Gdy tylko opuszczamy Sagadę i przejeżdźamy na drugą stronę pasma górskiego słońce skrywa się za chmurami a drogę spowija gęsta mgła. Grupka nasza składa się z kilkorga roześmianych obcokrajowców, każdy przybył tu w jednym celu – zobaczyć tarasy ryżowe w Banaue.

Dojeżdżamy tuz przed południem i pomimo lekkiej mżawki decydujemy się szybko wynająć przewodnika i jechać na trekking. Górska wioska Batad, skąd rozpościera się najpiękniejszy widok na tarasy leży z dala od uczęszczanych dróg, prowadzi doń stroma, kamienista i dzisiaj bardzo mokra ścieżka. Nie jest lekko, oj nie. Wiedząc, że to jedyna droga prowadząca z wioski do miasta człowiek nabiera pokory. Mijający nas mieszkańcy wszystko musza nosić na własnych plecach. My sami po kilku godzinach zabawiania się w kozły i kozice górskie ledwo zipiemy, a po powrocie mało kto ma siłę jeszcze się odezwać.

Nasz przewodnik to młody chłopak o długich kruczoczarnych włosach i nieco indiańskich rysach. Zęby i usta ma nieco czerwone od żucia mommy, czyli tutejszego betelu – rośliny, która ożywia ciało i umysł a przy okazji uzależnia. Podobno mommę żuje tu każdy, nawet dzieci. Pytanie „czy masz liscie?” to także jak się dowiadujemy sposób nawiązania z kimś konwersacji.

Pada nieustannie i zaczynamy tracić nadzieję że coś się w ogóle zobaczy. Choć słońce nie wychodzi, to to jednak po dotarciu na miejsce wiem już, że było warto. Mgły nieco się odsuwają odsłaniając wspaniały widok – góry których zbocza pokrywają tarasy ryżowe, których najpiekniejszą cechą jest amfiteatralny układ na górskich zboczach. To dzieło człowieka istnieje już podobno od 2000 lat i wciaż funkcjonuje.

Zostajemy na noc w Banaue, aby się trochę wysuszyć, a następnego dnia, inną, nie mniej niebezpieczną i nie mniej urokliwa górską drogą wracamy do Baguio, gdzie zostawiłyśmy rowery. Odcinek ok 200 km pokonujemy w jakieś 7 godzin. Na tym nie koniec. Postanawiamy nie tracić czasu, tylko wracać do Manili nocnym autobusem, aby jak najszybciej przesiąść się na prom i dotrzeć na wyspy. Pomimo, że każdy autobus rejsowy pełni tez rolę cargo, przewożąc zastraszające ilości pakunków i pakuneczków jakoś udaje się tam umościć także nasze rowery.

Przyznaję, że eksploracja rowerowo – jeepneyowo – piesza wyspy Luzon dała się nam konkretnie we znaki. Wyznaję zasadę, że podróż powinna przede wszystkim sprawiać przyjemność a nie być głównie walką.. no a tu jednak więcej było tego drugiego. Teraz chcemy poznać inne, bardziej przyjazne oblicze Filipin.

No cóż.. docieramy na dworzec w Manili o 1 w nocy i kiblujemy tam do rana. Nawet udaje nam się przespac na plastikowych krzesełkach! Z radością i nie bez błądzenia po tutejszej dzielnicy portowej (niezapomniane wrażenia) docieramy do terminalu promowego po to tylko, aby dowiedzieć się, ze bilety na wszystkie promy W KAŻDYM KIERUNKU zostały wyprzedane na wiele dni naprzód.. no cóż, także tutaj trwa sezon urlopowo-świąteczny. Jesteśmy zdesperowane. Chcemy jechać GDZIEKOLWIEK, byle wydostać się z tego najgorszego z możliwych miasta… ten obezwładniający smród i brud są nie do zniesienia.

Nikt kasach nie daje już nadziei na zakup biletu i podłamane nie wiemy już co robić. Gdy wychodzimy zaczepia mnie (pozdrawiając oczywiście radośnie jak to Filipińczycy mają w zwyczaju 🙂 jakiś strażnik. Spytałam go czy to na pewno jedyne linie pływające po tutejszych morzach na co on podumał i odpowiedział – jest jeszcze taka jedna mała łódka.. płynie dziś na wyspę Busuanga do Coron… . YEs, yes, yes! Coś mi ta nazwa mówiła.. ta wyspa zdaje się była na linii tajfunu.. Trudno. Ryzykujemy i kupujemy bilety. W necie sprawdzam tylko, że owszem, wyspa ta bardzo ucierpiała, ale już odbudowała straty i bardzo potrzebuje turystów.

Coron – przybywamy! A może przydadzą się tam jeszcze nasze dwie pary rąk do pomocy?

You may also like

11 comments

Stanisław 28 grudzień 2013 - 20:19

….z zainteresowaniem czytam Twoje teksty napisane z zacięciem reporterskim . Jesteś jak Jacek Hugo-Bader w żeńskim wydaniu….

Reply
Monika 29 grudzień 2013 - 12:01

Ewuśka, przeczytalam dzis wszystko jednym tchem, jestescie niesamowite dziewczyny!!! Zdjecia przepiekne 🙂 Zycze Wam duzo sily i czekam na dalsze relacje!!! I uwazajcie na siebie i bawcie sie dobrze 🙂 Pozdrawiamy Was serdecznie!!!

Reply
Monika 29 grudzień 2013 - 12:05

A i ta ostatnia historia mnie rozczulila 🙂 Kwintesencja Azji 🙂 niby nikt nic nie wie, ale wszystko sie da ostatecznie zaltwic 😀 przypomnialo mi sie jak w Tajlandii gonilismy rozklekotanym songtewem autobus rejswowy, ktory nam uciekl, mimo, ze mial nie uciec 🙂
przygoda, przygoda 🙂 bawcie sie dobrze dziewczyny, a ja sobie tak tu cichutko pozazdroszcze 🙂 BUZIAK!!!!

Reply
Mira 29 grudzień 2013 - 19:09

Widok pól ryżowych na zdjęciach jest wspaniały. Czekam z niecierpliwością co zastaniecie na wyspie Coron i czy bezpiecznie dojedziecie tam jakąś mała łódeczką.

Reply
ewcyna 30 grudzień 2013 - 08:13

Dotarłyśmy. Podroz była całkiem przyjemna. Miałysmy byc o 12.00 i w związku z tym juz o 18.00 prom/łdka zwienęla do portu. Niestety zawinęła bokiem, po czym obługa polozyła cienką deskę, po ktorej należało przeciskając się wczesniej między barierkami zeskoczyć na ląd. Boję się takiej ekwilibrystyki i trochę za bardzo nerwy mi pusciły, ale żyję. Zpcha dla odmiany była wniebowizięta, czego jej zazdroszczę.
Psotawiłysmy namioty na podeście knajpy pewnego Chińczyka bo ponwonie była to lepsza opcja niż wynajęcie tzw. pokoju.
Siedzę teraz i staram się obmyślec co dalej. Chbya najpierw objedziemy tę wyspke w poszukiwaniu rajskich plaż…

Reply
PiotrK 30 grudzień 2013 - 08:19

Nie zapomnijcie przywieść trochę mommy na kolejna imprezę Crotosu. na ożywienie ciała i ducha. Byśmy się wyluzowali 🙂
Miłych wrażeń na kolejnej wyspie. Z Coron już niedaleko na Palawan, a to podobno raj na ziemi.

Reply
ewcyna 30 grudzień 2013 - 08:33

Piotr, a małośmy się osatnio wyluzowali bez betelu :)?

Reply
Ewa 30 grudzień 2013 - 10:12

Ewa, czyli zostałaś akrobatką;) rowery też przenosiłyście na tej cienkiej desce?
jak wygląda Coron po tajfunie?

Reply
Ludmila 30 grudzień 2013 - 21:30

Czytam, ogladam, podziwiam i pozytywnie zazdroszcze 🙂 Powodzenia Ci zycze w dalszej podrozy i z niecierpliwoscia czekam na kolejne posty.
Szczesliwego Nowego Roku Ewo i jeszcze raz powodzenia!

Reply
Małgosia 1 styczeń 2014 - 14:51

Ewo i Zosiu Zdrówka i pomyślności w Nowym Roku. Wymarzonych ,pięknych kolejnych wypraw.Małgosia

Reply
ewcyna 4 styczeń 2014 - 17:37

Kochane, jeszcze raz dziękuję – choć z opóźnieniem, bo na przełomie roku udało nam się nie mieć zasięgu 🙂
Cobyście o sobie nie zapominali i dbali o siebie.. to wazne.
Zdrowia, pieknych wypraw, spotkań, przyjaciół.. coby się darzyło!

Reply

Leave a Reply