Wszyscy tutaj Ci zazdroszczą – powiedział pastor Hong. Zazdroszczą Ci, bo jesteś wolna i możesz robić, to, co chcesz.
Siedzieliśmy w zaanektowanej przeze mnie na noclegownię przydrożnej wiacie. Pastor Hong i kilkoro parafian kościoła prezbiteriańskiego, którzy wybrali się na przechadzkę, wypatrzyli mnie i podeszli porozmawiać. A potem wyciągnął z wiaty, zabrał do knajpy, nakarmił kotletem, poczęstował na deser gorącym prysznicem i udostępnił pokój na nocleg.
Tak, tak.. miałam spać tam, w tym lasku piniowym, który mi polecono w informacji turystycznej – powiedziałam wskazując na odległe o jakieś 2 km miejsce. Ale dziś jest święto, no i kiedy przyjechałam stało tam już mnóstwo namiotów, jeden obok drugiego, więc pojechałam dalej bo nie lubię tłoku.
Koreańczycy chyba bardzo lubią piknikować? zagaiłam, żeby już może dalej nie roztrząsać już wątku pod tytułem „moja podróż, moja wolność”, bo mi trochę głupio.
A.. Ci tam.. tak. To bogaci ludzie – odparł pastor.
Bogaci? Ci w namiotach? Bogaci ludzie chyba poszliby do hotelu? – byłam pewna, że się nei zrozumieliśmy.
Bogaci, bo mają czas nie pracować – powiedział pastor. Biedni ludzie nie mają wolnego.
———————-
Wszyscy tutaj Ci zazdroszczą – powiedział Kim, właściciel sklepu rowerowego w Jinju, który wypatrzył mnie na ulicy i zaprosił na kolację z przyjaciółmi. Zobacz – PK już nawet złożył sobie rower – pokazał na stojący w sklepie wypasiony sprzęt wyprawowy na bordowej rowerowej ramie Surly, wiodącej marki rowerowych obieżyświatów. Dawno temu go złożył, rower stoi a on się na niego patrzy. Wciąż o tym marzy i o tym mówi, ale nie jedzie. Jest zbyt zajęty. Wszyscy o tym marzymy, ale na marzeniach się kończy. Dreaming, dreaming, dreaming.. Ty zrobiłaś ten krok.
—————————–
Zazdroszczę ci, bo masz czas – powiedział napotkany na drodze koreański młody cyklista. Mam 4 dni urlopu i muszę się spieszyć, żeby zdążyć zrobić trasę do Busan – powiedział. Miał 4 dni na trasę, która ja, co prawda z postojami i „skokiem w bok” na festiwal, pokonywałam bez mała 3 tygodnie.
——————————
Miałam pisać o kolorowych koreańskich festiwalach i o tym, jak wspaniale jest podróżować po tym kraju. Bo nieustająco jest. Cisza, spokój, złocące się dojrzewające łany ryżu no i przede wszystkim tak bardzo życzliwi i pomocni ludzie. Ale wciąż mam w głowie te i podobne słowa, bo pojawiają się tutaj nadzwyczaj często. Dlaczego? Nie wiem. Może dlatego, że Koreańczycy, tak samo jak Japończycy zatracają się w pracy, nie wykorzystują nawet dwutygodniowego urlopu, który im przysługuje. Może dlatego słyszę te słowa częściej, gdyż z wieloma z nich mogę porozumieć się tutaj nieźle po angielsku?
Nie wiem, ile to moje podróżowanie jeszcze potrwa, ale na pewno będę pamiętać chwile.
Ta chwila o poranku, kiedy otwieram oczy z zadowoleniem myśląc o tym, że następna noc upłynęła spokojnie i nastał nowy dzień. Uwielbiam niespiesznie celebrować swoje poranki, należąc pod tym względem zdaje się do absolutnie zdecydowanej mniejszości w rowerowo-podróżniczym gronie.
Ta chwila wieczorem, kiedy wykonałam już wszelkie czynności przygotowawcze: znalazłam miejsce na nocleg, „zainstalowałam się” w namiocie czy gdzie tam indziej, coś tam może zjadłam i nawet (co daj Boże) się mniej lub bardziej umyłam. Zalegam w namiocie i zanim zmorzy mnie Cię sen rozmyślam sobie.
I jeszcze taka chwila, kiedy głód daje się już mocno we znaki, sklepów brak, trzeba schować w kieszeń różne takie tam wstydy i przekroczyć próg lokalnej knajpy. Szereg butów w progu i dochodzący z wnętrza gwar, który najczęściej zamiera w momencie, kiedy przekraczasz próg. Ta chwila, kiedy stawiają przede mną potrawę, a ja nie wiem jak to się powinno jeść.. siedzę sobie w towarzystwie całej męskiej zmiany robotników z lokalnej fabryki, którzy przyszli właśnie na obiad.
I codziennie jest jeszcze wiele innych, mniej lub bardziej podobnych chwil.
W festiwalowej kwestii specjalista od teleportacji się nie pojawił, musiałam sobie zatem poradzić sama, w ramach moich, jakżeby inaczej, ograniczonych możliwości. Dotarłam na dwa festiwale, na których mi szczególnie zależało: Festiwal Tańczących Masek w Andong i Festiwal Pływających Latarni w Jinju. Oba pozostawiły niezapomniane wrażenia.. zobaczcie sami.
No a teraz w oczekiwaniu na jutrzejszy tajfunik, który nadciąga znad Japonii jadę zainstalować namiot w wiacie lokalnego parku z nadzieją, że mnie nie zwieje i że i tym razem moje chwile będą (pozytywnie!) niezapomniane. Zapasy jedzenia poczynione, poniedziałek pod hasłem wiatrów i opadów ciągłych, melduję przygotowanie do zadania!