W Krakowie jest co robić o każdej porze roku i to jedno z niewielu miejsc w Polsce, gdzie ruch turystyczny nigdy nie zamiera. No, do ostatnich czasów. Niby pełnia sezonu, na ulicach turystów wciąż dużo, ale znacząco mniej – i to akurat miastu raczej zrobiło dobrze.
Wydawałoby się nie ma prostszej sprawy, niż wyjazd z Krakowa, bo główna arteria rowerowa – w tym trasa Wiślana – prowadzi bulwarami tuż nad Wisłą. Jedzie się dobrze, gładko, ale po kilku kilometrach z uwagi na remont wałów wiślanych sprawy nieco się komplikują. No, trzeba być czujnym 🙂
Najpierw trafiam na schodki. Słynne schodki z rynną dla rowerów w Dąbiu – zejście z Alei Pokoju na wały. Jest co prawda objazd, ale wszyscy pchają się tędy, a sprowadzenie roweru z sakwami nie jest jeszcze takie złe, no to i ja skorzystałam. Gdybym jechała w drugą stronę wybrałabym inne rozwiązanie.
Po pokonaniu schodków jest lepiej, ścieżka rowerowa prowadzi wałem i choć to jeszcze Kraków to otoczenie już mniej królewskie – towarzyszy mi z jednej strony przemysłowy krajobraz – na horyzoncie kominy elektrociepłowni, a po drugiej otaczające Wisłę łąki i pola uprawne. I pasące się konie 🙂
Jedzie się w miarę dobrze do mostu Wandy, który trzeba przekroczyć i potem ponownie – bo tu też na odcinku kilku kilometrów trwa remont walów wiślanych – skorzystać z objazdów (do ok. 10 km) drogami lokalnymi do miejscowości Podgrabie. Nie ma problemu, to spokojne drogi.
Cały czas posiłkuję się informacjami i mapką ze strony Velo Małopolska.
Tam WTR-ka „wskakuje” na wały wiślane i prowadzi nimi niemal bez przerwy przez ponad 100 kilometrów do Szczucina.
– Pani, ależ tu tych rowerzystów teraz jeździ! Fajnie to wymyślili i zrobili, może z rok temu powstała ta ścieżka. zagaił przechodzący mieszkaniec okolic Niepołomic, gdy po nieco skomplikowanym wyjeździe z Krakowa powitałam świeżutki odcinek WTR-ki oznakowany pomarańczowymi tabliczkami zaraz za mostem nad Podłężanką i cykałam fotki. Od tej pory oznakowanie jest świetne, każdy zakręt, nie trzeba sięgać po mapę czy GPS.
– a pan korzysta?
– no pewnie!
Przy znaku „Szczucin 109 km” cyknęłam pamiątkowe zdjęcie i nie zdążyłam się nawet dobrze rozpędzić a tu – Kawa! Zapraszamy na darmową kawę! Jakiś ruch, jakieś zamieszanie przy trasie, uśmiechnięte dziewczyny, tace z kawą, nieopodal leżaczki i toi-toi…
– Dziś jest Maraton Rowerowy Wisła 1200, który wspieramy – z tej okazji kawa za darmo zachęcają dziewczyny. Przydrożny punkt gastronomiczny Zwał jak Zwał zaprasza – kawa, picie, lody, coś na ząb. Toi-toi nieopodal. Działają od ubiegłego sezonu.
No-no! – znaczy się powstają jednak lokalne inicjatywy, które inicjuje obecność trasy wiślanej. I o to chodzi, użytkownicy trasy będą wdzięczni za następne, bo szlak jest potem odseparowany od miejscowości. Napiłam się dobrej kawy, zamieniłam dwa słowa z sakwiarzem, który jechał w przeciwnym kierunku, szkoda tylko, że nie miałam okazji pokibicować uczestnikom rajdu – o tej porze, byli jeszcze daleko.
W piękną słoneczną sobotę ruch na ścieżce był naprawdę duży – śmigało mnóstwo rowerzystów, zarówno kolarzy na szosówkach jak i rodzin z dziećmi. Słońce przygrzewało coraz mocniej, w brzuchu zaczynało burczeć, a i zapasy warto zrobić bo potem może być trudno o zaopatrzenie. Obok Niepołomice, a tam zamek królewski no i Puszcza Niepołomicka – nigdy tu nie byłam, cień i szlaki rowerowe zachęciły. Choć frajda z jechania trasą dopiero się zaczęła postanowiłam zjechać z wału.
Niepołomice – zamek i Puszcza Niepołomicka
Do centrum Niepołomic niedaleko. Teraz to mała miejscowość, ale ważna historycznie. W centrum miejscowości renesansowa bryła na planie czworokąta – to niepołomicki zamek, którego arkadowy dziedziniec wypisz wymaluj przypomina Wawel. Faktycznie, był on drugą po Wawelu siedzibą królewską. Powstał w miejscu królewskiej myśliwskiej rezydencji – leżąca tuż obok Puszcza Niepołomicka była ulubionym miejscem polowań polskich królów i ich dworu już w XIV wieku. Dla miłośników sztuki wystawy malarstwa we wnętrzach, dla miłośników jedzenia – restauracja Bona, podobno dobrze gotują. Ja wybrałam pierogi z jagodami w jednej z knajpek przy rynku. Muszę powiedzieć, że gdy jestem w trasie jem zdecydowanie za dużo pierogów…
W drodze na szlaki puszczańskie zobaczyłam kierunkowskaz „Cmentarz żydowski”. Zachował się jego zabytkowy fragment z macewami z lat dwudziestych i trzydziestych, jest tam też grób pierwszego rabina Niepołomic.
Warszawiacy mają Kampinos, a Krakowiacy Puszczę Niepołomicką. I jedni i drudzy mają szczęście, że w pobliżu dużego miasta znajdują się tak duże połacie lasu. Nic dziwnego, że parkingi w okolicach Niepołomic były pełne, a na ścieżkach gęsto od ludzi. W pogodny letni dzień, weekend też bym szukała miejsca, gdzie można odpocząć od miasta – na rowerze, pieszo, bądź na rolkach.. A właśnie, rolkach! Jako urodzona w pobliżu Puszczy Kampinoskiej w innej puszczy też spodziewałam się dróg gruntowych, a tu zaskoczyły mnie wyasfaltowane alejki. Bez obaw, dla fanów tras off-road też się coś znajdzie..
Puszczę nazwano kiedyś „niepołomną” czyli „niedostępną”… Z dostępnością w dzisiejszych czasach jest naprawdę dobrze – można dojechać samochodem bądź pociągiem z rowerem do jednej z leżących nieopodal stacji podmiejskich i zrobić sobie fajną wycieczkę częściowo wykorzystując trasę wiślaną a częściowo szlaki rowerowe biegnące przez puszczę. Na tzw. drodze Królewskiej, która przecina ona ten obszar równoleżnikowo poprowadzono kilka szlaków rowerowych – są tu odcinki szlaków Eurovelo – Velo Metropolis (Eurovelo 4) – Bursztynowy Szlak Greenways, Velo Natura.. to dość szeroka, wyasfaltowana ulica z dopuszczonym na niej ruchem samochodów.
Ponownie narzuca mi się porównanie z puszczą Kampinoską – tu jest inaczej, ścieżki są proste, jakby przycięte wzdłuż linijki, przecinają się najczęściej pod kątem prostym, można jechać kilometrami i nie trafić na zakręt, jakieś zaburzenie linii prostej. Teren też wygląda na bardziej podmokły. No i jest płasko, w Kampinosie mamy nawet „góry”.
Podobno są tu żubry. Nie to, że sobie po puszczy spacerują, ale schowane za płotem w Ośrodku Hodowli. Przy odrobinie – bądź dużej ilości szczęścia można je podejrzeć. Tak naprawdę to mi się marzy spotkać żubra żyjącego na wolności, a takie cuda tylko w Białowieży.
Puszcza Niepołomicka ma do zaoferowania dużo więcej, uroczyska, rezerwaty.. mniejsze lub większe atrakcje – opuszczone cmentarze pamiętające czasy pierwszej wojny światowej, kapliczki, tablice pamiątkowe, można podjechać nad Czarny Staw – największy zbiornik wodny w okolicy.. ale..
– Tych komarów jeszcze kilka dni temu nie było – usłyszałam od przejeżdżających rowerzystów.
No niestety. Ciężko mi było w pełni docenić walory puszczy, a już niemal niemożliwym było zrobienie fajnego zdjęcia, bo nie można było na chwilę stanąć, nie mówiąc już – usiąść, żeby zaraz pojawiła się rozwścieczona bzycząca chmara. Na taki czas trafiłam.. pewnie o innej porze roku może być zupełnie inaczej. Tak czy inaczej odpoczęłam od hałasu i palącego w środku dnia słońca. Aż nie chciało się stamtąd wyjeżdżać.
Bochnia
…Gdzie można tak naprawdę dobrze i zdrowo się wyspać i śnić kolorowe sny? Odpowiedź jest prosta…
– 250 metrów pod ziemią w Kopalni Soli Bochnia!..”
Hasło zacytowałam ze strony internetowej kopalni. Mi by się dobrze wyspać i śnić kolorowe sny wystarczy namiot na łonie natury, ale nie powiem, rozważyłabym taką możliwość noclegu w solnych komnatach. Teraz to następna atrakcja, która nie jest możliwa z powodu obostrzeń pandemicznych. Kopalnia jednak funkcjonuje i udostępniła zwiedzającym wszystkie liczne trasy zwiedzania.
– Bochnia jest inna… taka bez zadęcia, bardziej swojska odpowiedziała koleżanka, gdy wcześniej zastanawiałam się nad tym, czy odwiedzić tamtejszą Kopalni Soli, a byłam wcześniej w Wieliczce. W końcu obie są najstarsze w Polsce. Obie stanowią część najstarszego w Polsce przedsiębiorstwa jakim były istniejące od XIII wieku Żupy Krakowskie i obie są na liście dziedzictwa UNESCO, co jest zawsze wyznacznikiem wyjątkowości miejsca.
– W Bochni są trasy tematyczne, różne atrakcje – płynięcie łódką, jazda kolejką podziemną, no jest „fun”.. dodała.
Byłam już tak blisko Bochni.. Jeszcze tylko telefon do kopalni (miła pani w rezerwacji) jak maja się teraz sprawy zwiedzania (czynne wszystkie trasy!), zaklepanie ostatniego biletu na 15-tą na zwiedzanie standardowe, które i tak trwa 3 godziny.
No właśnie – czy warto odwiedzić kopalnię w Bochni, jak się było w Wieliczce?
No kopalnia w Bochni jest faktycznie inna. Podchodzi do zwiedzania dość niekonwencjonalnie – przewodnik opowiada o historii miejsca i różnych ciekawostkach, ale główną atrakcją są (mają być) wstawki multimedialne i animacje (np. gaśnie światło i widzimy przed sobą wizualizację postaci – króla, mnicha, kupców… , które coś opowiadają bądź rozmawiają między sobą). Pomysł ciekawy, chyba nigdy się z czymś takim nie spotkałam, bywa zabawnie, ale jak dla mnie to przekaz bardziej skierowane do młodego odbiorcy – starsze dzieci i młodzież pewnie będą zachwycone.
Było ciekawie, ale jeśli jest miejsce, które mnie jakoś nie do końca przekonało to kopalnia soli w Bochni właśnie.
Dowiedziałam się dużo – o znaczeniu odkrycia i wydobycia soli kamiennej w rozwoju regionu – w tym Krakowa (handel solą dostarczał 1/3 dochodu skarbu państwa w XV wieku), o sposobach wydobycia i handlu, nawet o tym, że Bochnia jako miasto lokowana była jeszcze przed Krakowem, ale miałam też sporo „ale”…
Przygotujcie się na dłuuugie chodzenie chodnikami pod ziemią. Jak dla mnie za długie. No i w grupie liczącej 20 osób były rodziny z małymi dziećmi (3-4 lata) i obcokrajowcy nie rozumiejący słowa po polsku.. – jak to? Zastanowiło mnie tez, jak to jest, że podczas, gdy obowiązuje to samo prawo dotyczące obostrzeń pandemicznych, w muzeum Jana Pawła II w Wadowicach oprowadzanie wycieczek było niemożliwe a tutaj już tak. No i też trafiła mi się pani przewodniczka jakaś taka bez entuzjazmu, a tyle od przewodnika zależy. Być może inne trasy dostarczają innych wrażeń, ale gdzieś tu jest jeszcze sporo niedociągnięć. Warto się jednak wybrać, bo każdy ma własne preferencje i odczucia (o czym mogłam się przekonać czytając opinie obu kopalni na Google maps).
Kopalnia to główny zabytek w Bochni, chętnie jednak poświęciłabym miastu jeszcze godzin – szczególnie zobaczyć muzeum motyli Arthropoda, które mi polecano (największe zbiory motyli w Polsce) i ogólnie przyjrzeć się i poczuć atmosferę. Zdążyłam wcześniej zerknąć na rynek, ale jest w przebudowie, rozkopany. Po wyjściu z kopalni zrobiło się jednak dość późno i musiałam nieźle nacisnąć na pedały, by dotrzeć na naprędce zorganizowany nocleg w agroturystyce w Drwini przed zmrokiem.
Właścielka agro, pani Jadwiga jest istną encyklopedią wiedzy o okolicy. A tu pani była? A tu? Przepytuje. Jak to, tylko na 1 noc? patrzy z wyrzutem Tu tyle do zobaczenia jest! Tyle tu różnych ptaków mieszka, od lat ornitolodzy do mnie przyjeżdżają.. Drewniane pomosty i wieża widokowa tu niedaleko, niedawno pobudowali.. stawy z łowiskiem dla wędkarzy. No i trasa rowerowa wzdłuż Wisły..
Gdy zdradziłam, że zasadniczo to ja właśnie rowerową trasą Wiślaną jadę, tylko takie skoki w bok uskuteczniam mówi – proszę Pani, droga jest fajna, ale tam jeszcze tablice powinny być co jakiś czas, jakaś treść, informacja, cokolwiek – o przyrodzie, faunie, florze, okolicy, bo jak rodziny z dziećmi jadą to przydałoby się coś, żeby pokazać dzieciom od czasu do czasu.
Obiecałam, że jak będzie szansa to przekażę taką prośbę. A agroturystykę w Drwini naprawdę polecam, to dobre miejsce wypadowe.
Uście Solne – Szczucin (i dużo, dużo łąk pomiędzy)
Do WTR-ki najwygodniej wrócić szlakiem łącznikowym „Sal de Bochegna” (szlak zielony) – do historycznego składu solnego w Uściu Solny – prowadzi drogami lokalnymi wzdłuż Raby bądź przekroczyć rzekę na kładce w Mikluszowicach i jechać po stronie zachodniej rzeki prowadzącą wałami odcinkiem Velo Raba. W Uściu Solnym krzyżują się szlaki WTRki i Velo Raba.
Uście Solne to niegdyś miejscowość o dużym znaczeniu – port przeładunkowy, z którego sól płynęła dalej na północ do Gdańska. Obecnie dość senna miejscowość. Oprócz naprawdę duży czworoboczny rynek, przy którym zachowało się jeszcze kilka drewnianych budynków pamięta pewnie jeszcze czasy lepszej prosperity miasta.
Wróciłam na wiślaną trasę. Doskonały asfalt, zero ruchu samochodów, ładne krajobrazy. Łąki, pola, uprawy. Wisłę widać często, choć nie cały czas. Dzieje się tyle, ile dziać się powinno czyli na pozór nie dzieje się nic. Boćki wydreptują ścieżki po polach świeżo skoszonej trawy – upodobały sobie tą okolicę nie bez powodu. Na jabłonkach właśnie dojrzały moje ukochane papierówki, pierwsze jabłka każdego sezonu. Zboże dojrzewa, rolnicy doglądają upraw, żniwa za pasem.
A właśnie – bociany upodobały sobie te okolice – w położonej kilka kilometrów od wału wsi Niedzieliska, gdzie przylatywało ich bardzo dużo bocianów białych stała się wioską bocianią. Co roku w pierwszy dzień wiosny odbywa się tu podobno „powitanie bociana” a w sierpniu ściągają tu turyści, by podglądać sejmiki odlatujących na zimę ptaków.
Strasznie lubię bociany, szukając też ciekawostek skręciłam w te okolice. Bocianów było dużo wszędzie, w samych Niedzieliskach jakby mniej niż się spodziewałam.
Przy polnych drogach dojrzewającym zbożem malowanych mnóstwo kapliczek. Na rozstajach dróg, czasem w obrębie czyjegoś podwórka.. Nic to niby nadzwyczajnego, że w Polsce przy drodze kapliczki stoją, ale tu jest ich mnóstwo i są niezwykłe. I każda inna. Inna od tych z Mazowsza czy Podhala, małopolska kapliczka to rzeźby, małe dzieła sztuki, ręką ludzka wieki temu pieczołowicie wyrzeźbione, teraz widać kolory świeże, odnowione.
Gdzieś w centrum obszaru zamykanego od północy przez Wisłę a od wschodu przez Dunajec znalazłam następną ciekawostkę – Dwór we wsi Dołęga, oddział muzeum w Tarnowie. Prezentuje się jakby żywcem wyjęty z powieści i filmu „Noce i dnie” – nic, tylko wypatrywać Barbary i Bogumiła Niechciców. Miejsce – w końcu to muzeum – wygląda na zadbane, w środku zachowane eksponaty z typowego dworu mieszczańskiego z 1800 wieku, Dworek jest typowym przykładem polskiej wiejskiej rezydencji szlacheckiej z XIX w. Na ekspozycji zwiedzać można salon, w którym znajdują się meble z epoki, a także fotografie, obrazy (m.in. Stanisława Wyspiańskiego) i pamiątki po mieszkańcach.. ale godziny zwiedzania krótkie.
Czasem prawo Murphego nie działa i znajdujesz coś, czego Ci potrzeba w odpowiednim momencie.. Tadam! Naprzeciwko muzeum nowiuśkie pole namiotowe! I do tego bezpłatne! I choć mogłam jeszcze z godzinkę pokręcić postanowiłam zostać. Klucze do pola są u kustosza muzeum, który przyszedł, otworzył, zapewnił ze jest bezpiecznie i chciał poczęstować opałem na ognisko… W środku jest pawilon – toalety i prysznice – niestety wciąż nie doprowadzono prądu wiec nie ma też ciepłej wody, ale to co jest wystarcza.
Praktycznie: W tym rejonie niestety nie jest zbyt łatwo z noclegiem. Inną opcją w tej okolicy jest agroturystyka „Kogutowo” w Miechowicach Wielkich 3 km od trasy Wiślanej i Velo Dunajec. Miejsce na końcu wsi, sielsko i cicho, powstało w starej drewnianej chałupie i jest jeszcze dość surowe, powstało dopiero w tym roku i wciąż przechodzi zmiany, ale to co najważniejsze – łózko, woda, fajne miejsce na namiot, spokój i cisza jest a właściciel jest bardzo przyjazny cyklistom.
Powiśle Dąbrowskie
Odkąd opuściłam Niepołomice i Bochnię, pomiędzy WTRką a Tarnowem na Powiślu Dąbrowskim na południe od Wisły, jechałam przez miejscowości, o których nigdy nie słyszałam. Szczurowa. Żabno. Uście Solne i Ujście Jezuickie. Człowiek tak się rozhulal po świecie a na mapie kraju wciąż odkrywa turystyczne białe plamy.
Na tym odcinku nie wracam już na WTRkę, cos za coś, wiem, że prowadzi niemal cały czas wałami aż do Demblina. Na pewno będąc tam podjechałabym na cypelek powstały w miejscu gdzie Dunajec wpływa do Wisły – kolor wody z obu rzek różni się, choć pewnie najlepiej jest to widoczne z góry. Zgodnie za radą lokalnych mieszkańców postanowiłam zobaczyć to miejsce od strony rzeki, z promu w Opatowcu.
Na promie na Dunajcu w Wietrzychowicach zaczęło padać i nie wyglądało na to, że szybko się skończy. Te promy pamiętające czasy PRLu tez są taką lokalną atrakcją. Kurs trwa parę minut i wygląda dokładnie tak samo, jak w przy okazji innych promów na Wiśle, z których miałam okazję korzystać. Kilka kilometrów do Ujścia Jezuickiego prowadzi drogą lokalną, ale ruchu tu niemal nie ma.
Tam postanowiłam przeczekać deszcz w MOR „Ujście Jezuickie”. Ten chyba jest moim ulubionym MORem – położony blisko trasy ale na uboczu, obok jest boisko, sklep, remiza strażacka, ujęcie wody.. I tak sobie czekałam i czekałam, a że deszcz wracał a miejsce było fajne zeszło się kilka godzin. Nie lubię jeździć z deszczu jeśli nie muszę. Zaadaptowałam MOR na małe biuro, chmury z zacinającym deszczem ciągle wracały. Przejechałam tego dnia raptem 20 km, zupełnie inne miałam plany, ale tak tez bywa – rozstawiłam namiot i zostałam na noc. Następnego dnia przywitało mnie słońce.
– 35 lat nie byłem w Warszawie, pani powie zmieniła się? Zagadał lokalny pasażer na promie w Opatowcu, gdy jak to z lokalnymi zaczęliśmy rozmowę „o życiu”. Nieźle. Będąc niemal cały czas w ruchu nie zdawałam sobie sprawy ilu jest ludzi takich jak on, którzy przez całe życia nie ruszają się z miejsca i nie mają takiej potrzeby.
– A w zeszłym tygodniu była tu inna pani, też sama jechała, ale bagaż był większy! Dodał pan obsługujący prom.
Niemożliwe.. Trudno mi uwierzyć, że ktoś ma większy bagaż niż ja. Fajne jednak jest to, ze obyło się bez krytyki. Mam taki bagaż jaki mam, potrzebne mi jest i już.
W Opatowcu znalazłam potrzebny mi do szczęścia bankomat, kupiłam doskonałe świeże pieczywo w piekarni i przepłynęłam ponownie do Ujścia Jezuickiego kontynuować trasę – najdłuższym odcinek WTRki wałami jest tutaj, to ok. 30 km.
Znajoma polecała przejazd na drugą stronę Wisły, aby obejrzeć ciekawy Nowy Korczyn (most w budowie, trzeba przeprawić się promem), ale z powodu wczorajszego postoju odpuszczam sobie, bo czas nie jest z gumy, zwłaszcza, że będę jechać w przeciwną stronę, by odwiedzić jedno z najbardziej wyczekiwanych miejsc na trasie Wiślanej – Malowaną kwiaty Wieś –Zalipie.
– Japończycy tu autokarami zjeżdżali! Emocjonowała się napotkana gospodyni, która zapraszała do oglądania wnętrza (wypada zostawić drobną kwotę). A w tym roku bez porównania, niemal pusto.
No pusto nie było, po wiosce kręciło się trochę turystów – ja akurat zdecydowanie wolę takie klimaty niż autokary pełne ludzi.
– Mam rezerwacje do końca sezonu dodała pani Maria, która w jednym z malowanych domków urządziła agroturystykę. Chyba w tym roku jest więcej turystów, dodała. Niestety nie mogłam zobaczyć wnętrz, bo mieszkali goście, ale za zgodą właścicielki weszłam na podwórko, aby oberzjec te cudeńka, autentyczny dom dziadków właścicielki agroturystyki.
– pani idzie teraz obejrzeć kościół parafialny, to niedaleko! Dodała pani Maria na odchodnym. Kościół, remiza strażacka, szkoła podstawowa.. wszędzie wokół kwieciste motywy.. choć nie każdy dom jest malowany.
Zalipie jest wyjątkowe, bo nie skansen, a normalna wieś. Malowanie kwiatowych wzorów nie tylko na domach, ale w ich wnętrzach, obejściu drzwiach, przedmiotach to żywa wciąż żywa i kultywowana tradycja. Nigdzie na świecie nie spotkałam podobnego miejsca. Tradycja ta wzięła się podobno z zamalowywania brudnych miejsc na domowych paleniskach, została rozpropagowana przez mieszkankę wioski, Felicję Curyłową na początku XX wieku. To ona zorganizowała konkurs „Malowana Chata”, który w Zalipiu odbywa się do dziś co rok w weekend po Bożym Ciele. Pewnie ta nutka konkurencji sprawia, że tradycja malowania kwiatowych wzorów ta ma się w Zalipiu tak dobrze.
Była zagroda Felicji Curyłowej to obecnie oddział muzeum okręgowego w Tarnowie. Tu też obowiązują nowe porządki związane z pandemią – na zawsze zapamiętam tą podróż J – wchodzi się o pełnych godzinach no i wnętrza nie są udostępniane, ale można spojrzeć przez okienko.
Jest jeszcze Dom Malarek – czyli miejscowy dom kultury, połączenie informacji turystycznej, sklepu z pamiątkami, pracowni, gdzie można podejrzeć sztukę malowania a nawet samemu spróbować.
Z Zalipia wracam na Wiślaną Trasę Rowerową i już bez skoków w bok dojeżdżam do Szczucina. Piękna ścieżka wałem kończy się dość brutalnie przy moście, którym prowadzi bardzo ruchliwa droga wojewódzka. Jeśli miałabym zamiar jechać na północ wzdłuż Wisły, nie byłoby już tak łatwo. Ja jednak bardzo chciałam jeszcze zobaczyć Tarnów, bo to następna biała plama na mojej turystycznej mapie Polski.
W Szczucinie jeszcze rzut oka – niestety tylko przez płot na Muzeum Drogownictwa, w którym znajduja się wszelkie pamiątki związne z budownictwem drogowym i choć szczególnie mnie to nie ineresuje to miejsce wygląda ciekawie – w szczególności dzieci i młodzież mieliby co robić. Ponownie nie udaje mi się wyrobić czasowo na godziny otwarcia (tylko do 15tej!).
Praktycznie: W Szczucinie można przenocować, hotel-restaruacja Sovrana ma nawet przystęne ceny, ale w piątki i soboty zazwyczaj odbywają się tam wesela i nie ma miejsc.
Tarnów
Podobno Tarnów to polski biegun ciepła. Ja miałam przed oczami renesansową zabudowę rynku i bryłę ratusza. Jest bardzo charakterystyczna – renesansowa, o czym świadczy zwieńczenie attykami, ale zachowały się gotyckie elementy.
Muzea Tarnowa niestety są w większości pozamykane, ale gdzieś tam miałam odrobinę szczęścia – była niedziela, i właśnie w niedzielę, a o godzinie 12.00 odbywają się bezpłatne spacery z przewodnikiem po głównych zabytkach miasta. To dobrze spędzone 1,5 godziny. Rower można wprowadzić do budynku, w którym mieści się informacja turystyczna i bezpiecznie zostawić.
Praktycznie: Podczas podróży zawsze staram się odwiedzić lokalną informację turystyczną, przejrzeć materiały drukowane, dopytać, czasem trafią się jakieś ciekawe mapy. Bezpłatne spacery – zwiedzanie miejsc są coraz częściej organizowane.
Noclegi: W Tarnowie baza noclegowa jest dobrze rozwinięta, ale dominują droższe opcje. Jest tam dobry kemping „Pod Jabłoniami”, ja zdecydowałam się na niewiele droższą opcję – pokój w Centrum Kształcenia OHP (50 PLN) – bez fajerwerków, ale czysto, cicho i jest kuchnia.
Mnie chyba najbardziej zainteresował szlak żydowski w Tarnowie. W całym regionie mieszkało dużo wyznawców judaizmu, a na ulicach wciąż jest mnóstwo znaków i symboli, które świadczą o tym, jak ważną część tutejszej społeczności stanowili. Nie tylko tej zajmowali się handlem, ale należeli do elity kulturalnej i intelektualnej miasta. Żydowska łaźnia rytualna – mykwa, wzniesiona w 1904 r. w bardzo nietypowym stylu – mauretańskim, to obecnie siedziba restauracji (po rewolucjach Magdy Gessler) i biur, niestety to dość zaniedbany budynek. Ogromna szkoda, jest naprawdę wyjątkowy. Miejsce to też odegrało rolę w smutnym okresie – drugiej wojny światowe. To tutaj 13 czerwca 1940 r. Niemcy zamknęli 753 więźniów z tarnowskiego więzienia, którzy następnego dnia zostali wywiezieni do obozu KL Auschwitz, w którym brał udział m.in. artysta Marian Kołodziej, którego wystawa w Harmężach koło Oświęcimia zrobiła na mnie tak duże wrażenie. Wydarzenia te upamiętnia pomnik stojący naprzeciwko łaźni oraz obecna nazwa placu: Więźniów KL Auschwitz.
Symboliczna jest też Bima, czyli podwyższenie, z którego odczytywana jest tora w synagodze. Jest to jedyny zachowany fragment zniszczonej przez Niemców najstarszej, siedemnastowiecznej, tarnowskiej synagogi.
No i cóż, w Tarnowie skończyłam wycieczkę po regionie, której szkielet wyznaczała Wiślana Trasa Rowerowa. Miałam wrażenie, że tylko prześlizgnęłam się po tym pięknym mieście. Miałam plany, aby pojechać Velo Dunajec i poznać okolice Ciężkowic, ale musiałam wracać .. no, co się odwlecze..
Podsumowanie
Czy warto jechać Wiślaną Trasą Rowerową w Małopolsce? No i jak wypada porównanie z Koreą Południową?
Pewnie, że warto. To póki co najdłuższy fragment trasy rowerowej w Polsce, jaki znam, której infrastruktura służy jedynie rowerom. Fragmenty, które prowadzą wałami wiślanymi mają standard europejski, nie ustępuje ścieżkom i infrastrukturze w Korei Południowej. Jest idealna zarówno dla cyklistów na kolarzówkach, jak i rodzin, no i podróżników rowerowych. Najlepiej jednak zaadoptować jej fragmenty na krótsze wycieczki.
Rzecz jasna, trasa poprowadzona wałami wiślanymi ma swoje plusy i minusy. Odseparowanie od ruchu samochodowego i bezpieczeństwo to ogromna zaleta. Trasa jest łatwa, niewymagająca – jest płasko.
Minusy? Trzeba zwracać uwagę na pogodę – kierunek wiatru (w Polsce dominują zachodnie, ew. północne bądź południowe, rzadko ze wschodu), słońce w godzinach południowych też może być szkodliwe, może nie być się gdzie schronić przed deszczem.
Objazdy. Wciąż trwają prace remontowe na wałach rzecznych, no i w okolicach Krakowa bywa kiepsko z oznakowaniem.
Fragmenty trasy są poprowadzone drogami lokalnymi. Szczerze mówiąc, nie jest to dla mnie problem, wręcz urozmaicenie, drogi są z reguły naprawdę spokojne, ale dla rodzin z dziećmi to może być istotna informacja.
No i główny minus – te ponad 200 kilometrów Wiślanej Trasy Rowerowej to wciąż mało! 🙂
Zaplecze turystyczne – zwłaszcza na wschód od Krakowa jest słabe. Nie ma za dużo miejsc noclegowych, knajp, sklepów. Ponownie – mi to aż tak bardzo nie przeszkadza, mam namiot dużo miejsca w sakwach na zapasy, ale zapewne są osoby, które chcą mieć wszystko zaplanowane i nie wozić ze sobą za dużo.
Niektórzy stwierdzą też, że na dłuższą metę bywa nudno, nic się nie dzieje, nie ma zjazdów ani podjazdów. Co kto lubi. Nic nie stoi na przeszkodzie, by zaadoptować trasę jako szkielet mniejszych wycieczek, robić pętle, albo jeździć zygzakiem jak ja. Oglądać pejzaże i zabytki mało znanego – zwłaszcza od strony wschodniej – fragmentu Małopolski. Fanów jeżdżenia po płaskim również znam dużo.
A na zakończenie – mały filmik z trasy https://youtu.be/sbaaJBlJQqw
Spróbujcie sami. Małopolska na rowery! A o odcinku na zachód od Krakowa można przeczytać tutaj.