Myślisz sobie – nie mam z kim. Myślisz sobie – za daleko i w ogóle za ciężko. I jak to tak bez noclegu załatwionego wcześniej?? Napadną mnie może i co ukradną jeszcze. Zgwałcą, pobiją. W ogóle to na pewno nie dam sobie rady!
Może faktycznie nie dasz. Nic też nie musisz – nie ma takiego obowiązku! Ale jeśli chcesz i „kręci Cię” rower, to.. trochę pomyśl i pokombinuj. Najprawdopodobniej też masz dwie nogi, dwie ręce, zdrowy kręgosłup i nawet się nie zastanawiasz, jakie to szczęście. Przeczytaj, jak to robią inni – tacy rowerowi „zwyczajni – niezwyczajni”. To tylko niektórzy, których spotkałam na swojej drodze.
Maciek. Szwendacz rowerowo-pieszy z Mazur. Poznaliśmy się w 2005 roku, kiedy to prowadziłam mazurski odcinek jednej z grupowych wypraw. Niemal każdego dnia przybywał ktoś nowy i ktoś odjeżdżał bo taka jest formuła Stowarzyszenia. Maciek zapisał się na trasę od Kętrzyna i miał dołączyć nazajutrz.
– To pani jest tu organizatorem? kobieta i mężczyzna w średnim wieku, jak się okazało rodzice Maćka, przyszli porozmawiać. Bo wie pani, Maciek jest niepełnosprawny.. nie ma obu rąk i nogi, ma protezy. Wymyślił sobie, że z wami pojedzie, ale nie wiemy czy sobie poradzi z grupą „normalnych” rowerzystów.. Jeździ na takim specjalnym rowerze poziomym.
Bardziej zaskoczona czy przerażona…? Nie wiem jak określić moje odczucia. Z jednej strony pojawia się myśl, że tak, ze przecież nie ma problemu – niech jedzie, może jechać wolniej, tu nikt nie narzuca tempa, ale druga myśl …. zaraz, zaraz, takie codzienne banalne sprawy jak toaleta, jak jedzenie.. jak to ma wyglądać? To obszary przekraczające granice intymności, nad którymi większość z nas nawet się nie zastanawia, a do których wszak używamy rąk. Ile będzie potrzebował pomocy, co powiedzą inni, jak go przyjmą.. może ktoś nie będzie sobie życzył? Na to nie mam wielkiego wpływu.
Nic takiego się na szczęście nie stało i Maciek jeździł z naszą grupą jeszcze kilkakrotnie. Radzi sobie świetnie i rzadko prosił o pomoc a i Ci do pomocy się bez problemu znajdowali. Jak było trzeba to tak jak każdy inny dostał reprymendę ;). Teraz od kilku lat obserwuję jak Maciek podróżuje samodzielnie. O przepraszam – czasem z psem, czasem z innym rowerzystą, ale często sam! I kiedy słyszę, jaka to jestem dzielna i odważna jeżdżąc w pojedynkę przypomina mi się Maciek – na Ukrainie, w Karkonoszach, Tatrach, na mazurskich drogach. Z przewieszonym przez rower plecaczkiem i gdzieś tam umoszczonym namiotem. I słowo daję, nie wiem jakiej to wymaga odwagi, żeby wyjść z domu, wsiąść na rower, wpakować się (jak?) czasem z tym rowerem do pociągu.. i na pewno wytrzymać te wszystkie spojrzenia, tłumaczyć się dziesiątkom ciekawych ludzi, ale pojechać gdzieś dalej. Wywiad z Maćkiem opublikował magazyn Rowertour, można go przeczytać u autora tutaj.
Spotkaliśmy się w ubiegłym tygodniu po latach, Maciek ma się dobrze i ma lepszy rower.
Eluśka. Tak jak i mnie można ją zakwalifikować do rowerowych wariatów, co to na dwóch kółkach wyrwać się „muszą, inaczej się uduszą”. Dwa lata temu musiała zwolnić, przestać nawet – przeszła operację kręgosłupa. Jej układ kostny wzbogacił się kilka śrub a ona ledwo sezon wytrzymała bez jeżdżenia, ale już w następnym zakupiła bicykl w wersji elektrycznej, żeby się rzecz jasna nie przeciążać i … poleciała z nim do Gruzji (edit – wtedy jeszcze można było przewozić baterię do rowerów elektrycznych w samolocie). A w tym roku do Kirgistanu i ponownie do Gruzji. Sama. Pojeździć sobie, z ludźmi się spotkać i pogadać. Po prostu.
– No jak było daleko i wiedziałam, że nie dam rady dojechać to wynajmowałam jakiś samochód, żeby mnie wywiózł dalej, albo na górę. Zawsze się ktoś znalazł, żeby pomóc. Nie było problemu.
Tomek. Jego donośny śmiech przebija się ponad wszystkie inne śmiechy i jest absolutnie zaraźliwy. Zawsze będzie mi się kojarzyć z drogami na Litwie i Łotwie, które przemierzaliśmy kilka lat temu w większej grupie. Ten śmiech to nawet jako dzwonek na komórkę planowałam nagrać. Już wtedy ze względu na tajemniczą chorobę, która zaatakowała jego mięśnie było mu trudno, ale wciąż jednak lepiej było jeździć niż chodzić. Teraz już prawie nie chodzi. Pamiętam też Krym, gdy umierałam z gorąca na wjeździe na jakiej cholernie upierdliwe wzniesienie, minął mnie samochód z wystającym z niego niemal w całości rowerem. Ewaaaaaa, heeeeej! Usłyszałam głos Tomka – ewidentnie znalazł sposób na pokonanie przeszkody. Teraz wciąż roweruje po Polsce i Europie, może już troszkę wolniej, no i ze wsparciem oddanych przyjaciół, ale podróżuje rowerem. I zaraża innych swoim śmiechem. Tomek (i Mira), jesteście super, tak trzymajcie!
Hania to moje ostatnie „odkrycie”. Tak jak Ela ma poważne problemy z kręgosłupem. Rower już miała i na nim jeździła, ale w tym roku zainwestowała cały sprzęt kempingowy, trochę jej w tym nawet doradzałam. Stwierdziiła, ze to najwyższy czas i już powinna była to zrobić wcześniej, a latem zapakowała się w sakwy, wrzuciła na bagażnik namiot, śpiwór i pojechała na dwa tygodnie przejechać polskie wybrzeże Bałtyku. Sama oczywiście.
– Zauważyłam, że ciągle się gdzieś pakuję w jakieś boczne drogi z tym rowerem, po piachu potem muszę pchać i mi ciężko trochę. No i spanie na dziko bardziej mi się podobało niż te zatłoczone i głośne kempingi. Sześć razy tak spałam. Gorąco było i problem z myciem był, ale fajnie jest tak w lesie się rozbić.. Muszę to tylko jeszcze trochę dopracować logistycznie z tym myciem.
Mi zajęło wiele lat szwendactwa, zanim odważyłam się na rozkładanie namiotu na dziko będąc samej a tu proszę – Hania ma do tego ewidentnie talent wrodzony!
Jeden to nazwie odwagą, inny brakiem wyobraźni i odpowiedzialności. A może to pasja? Nazwijta jak chceta. Tacy jak Maciek, Elka, Hania, Tomek inspirują mnie i udowadniają, że chcieć to móc.
Jeśli znacie jakiś zwyczajnych – niezwyczajnych podzielcie się ich historią!
Pozdrawiam tych, których znam i jeszcze bardziej tych, których nie znam. Nie dam rady o wszystkich wspomnieć. Do zobaczenia na szlakach!
ps. Zdjęcie są pochodzi z archiwum Maćka
5 comments
Pozdrawiam wszystkich zwyczajnych – niezwyczajnych!. Nie znam tylko Hani… Świetnie Ewa, że o nich napisałaś. Do tego składu dodałabym jeszcze Szymona na rowerze bez przerzutek, który z innych powodów niż zdrowie, przemierza polskie i tylko drogi, często bardzo górzyste. Minimalizm doprowadzony do perfekcji, ale jak się chce, to można.
Ewa, szerokiej drogi na południe!
….Maryla , dobrze , że wspomniałaś postać SZYMONA ….rower bez przerzutek i do tego składak i na takim dalej jeździ po kraju..,,,,.Poznałem go w 2005 roku na promie , gdy przeprawialiśmy się przez Wisłę ze Świbna do Mikoszewa. Gdy zobaczyłem jego „rowerek” pomyślałem sobie , że pojedzie ze 3 etapy i zakończy….a on na tym ” rowerku ’ jechał z Gdańska do Lwowa….co pewien czas otrzymuję od Szymona SMS-y , gdzie jest , gdzie był , co widział….pozdrowienia dla Ewy , Maryli i wszystkich , których ” kręcą” dwa kółka…
Ewa, kocham Twoje wpisy, wszystkie! Ten jednak jest jak dla mnie absolutnym „the best” !!
Tu pozdrawiam Macieja, ktorego mialam mozliwosc poznac osobiscie na jednej z wypraw i reszte zwyczajnych-niezwyczajnych rowerzystow pozdrawiam tez 😀
To dzieki takim ludziom, ktorych opisujesz Ewa czlowiek po pierwsze docenia to co ma, a po drugie osoby takie, to najlepsze zyciowe „motywatory” . Motywatory do wszystkiego. Ze mozna, ze warto, ze uda sie i ze warto spelniac swoje marzenia!
Pozdrawiam wszystkich cyklistow i nie cyklistow tez 😀
p.s.
Ewa, wiem, ze zajeta jestes, ale uprzejmie prosze o piekne przetlumaczenie tego co napisalas na jezyk angielski. Chcialabym by me angielskojezyczne osoby mogly to rowniez przeczytac.
Wszystkim w imieniu niezwyczajnych dziękuję.
Ludmiła, dziękuję. Post jest przetłumaczony, z tym, ze cos dziwnego dzieje sie z interpunkcją, ale po przelączeniu w gornym prawym rogu na angielski jest wersja w tym jezyku
Tomek,:)
dzieki Ewa za wzmianke o moim śmiechu:) i informację o Maćku,niesamowity GOŚĆ:)
czytając jego relację śmialem(wyłem z pewnego fragmentu)doskonale pamietam ten podjazd i uprzejmosc Ukraincow ktorzy zabrali do bagazowki 2 kobiety i faceta z rowerami .miejsca bylo tak mało ,iz 1 (slownie jeden) rower musial wystawac za autko:)śmialismy sie potem (ja oczywiście głosniej)ze ten rower co „wystwal”mial „dobrze”bo jak mu pęd powietrza uruchomił licznik to nabił kilometry a to przecież atrakcja wieczoru ile kto ma na liczniku(mieć mniej eeeee)
pozdrawiam CIEBIE EWA i wszystkich co jezdza i tych co myśla nad tym rownież