Birma (Myanmar)

by Ewcyna

Na początek zastrzeżenie: Informacje bazują na moich doświadczeniach przejazdu rowerem przez Birmę i mogą, a nawet na pewno różnią się od doświadczeń innych osób.

Czas: luty 2014 roku, 28 dni

Trasa: Jechałam drogami łączącymi najbardziej popularne destynacje turystyczne w Birmie czyli: Yangon (przylot samolotem) – Pyay – Magway – Bagan – Meiktila – Kalaw – jezioro Inle –NayPyiTaw (stolica) – Bago (pociąg – z uwagi na brak czasu i mało ciekawy odcinek) – Kyaikto – Thaton – Hpa An – Kawkereik – Myawaddy/Mae Sot (przejście graniczne z Tajlandią)

MYANMAR (BIRMA) 2014

Pokaż Myanmar na większej mapie

Wjazd: Dobrą opcją jest dolot do Bangkoku (niemal kazda z linii lotniczych ma promocje, można znaleźć bilet za ok 2000 PLN). Stamtąd do Yangonu lub Mandaley dolecimy m.in. tanimi ale sprawdzonymi liniami AirAsia.

Lądowe przejścia graniczne: od końca sierpnia 2013 roku otwarto 4 lądowe przejścia grnaiczne pomiędzy Birmą a Tajlandią: Mae Sai/Tachileik, Mae Sot/Myawaddy, Phunaron/Htee Kee oraz Ranong/Kawthoung. To pierwsze jest raczej złym rozwiązaniem, gdyż owszem, można przekroczyć granicę, jednak potem nie da rady przejechać dalej lądem (jedynie samolotem).

Drogi dojazdowe do pozostałych przejść są w opłakanym stanie. Wiele dróg jest zamkniętych bądź cyklicznie zamykanych. Należy zasięgnąć informacji będąc na miejscu i lepiej nie ryzykować wjazdu tam, gize jest to zabronione. Słyszałam o przypadku Belga, który trafił za to do miejscowej celi.

Wiza: nie ma możliwości otrzymania wizy na granicy, należy ją sobie załatwić wcześniej. Ja ubiegałam się o wizę w najbliższym Polsce konsulacie, czyli Berlinie. Wniosek składałam osobiście (z innych powodów byłam w Berlinie, można go jednak tez wysłać pocztą), paszport z wizą odesłano mi pocztą w czasie krótszym niż 2 tygodnie. Za wizę zapłaciłam 20 USD, za przesyłkę dodatkowo 10.

Dla osób podróżujących po Azji Środkowo-Wschodniej najlepszym miejscem do załatwiania wizy jest Bangkok. Od 1 września 2014 roku istnieje możliwość aplikowania o e-wizę. Szczegóły znajduja się tutaj. W tym wypadku jednak jest wymagany przekroczenia granicy na lotnisku (Yangon, Mandalay, Naypyitaw).

KIEDY JECHAĆ: najlepiej w porze suchej, acz jeszcze nie gorącej, czyli pomiędzy listopadem a lutym. Od marca do maja upał jest trudny do zniesienia, od czerwca do listopada to pora deszczowa, można spodziewać się obfitych opadów deszczu.

DROGI: Drogi na trasie, którą pokonałam w całości są pokryte asfaltem, często dość marnej jakości tj. najczęściej nieźle podziurawionym. Najgorszy zdecydowanie był odcinek od Kawkaereik do granicy w Myawaddy – droga prowadzi przez pasmo górskie i trudno ją w ogóle nazwać drogą. Koszmar i pchanie roweru w towarzystwie sapiących wyładowanych pietrowo samochodow murowany. Z uwagi na jakość tudzież jej brak jest ona otwierana na przemian w dni parzyste w jedną stronę, nieparzyste w drugą.

BEZPIECZEŃSTWO: Z uwagi na uwagę policji, która skupiała się często na mojej osobie czułam się w tym kraju wyjątkowo bezpiecznie.

PIENIĄDZIE I PŁATNOŚCI:
Przez cały pobyt płaciłam jedynie w lokalnej walucie tj. kyat – nie było konieczności płacenia dolarami. Część kwoty wymieniłam już na lotnisku – przelicznik był ten sam co w mieście tj. 980 kyat za dolara. Najlepiej jest wymieniać walutę tj. dolary (dobre, nowe banknoty). Ja dwukrotnie pobierałam gotówkę z bankomatu – są w większych miejscowościach i choć nie wszystkie to można znaleźć takie, które obsługują karty zagraniczne. Była to jednak dość droga „impreza” – kosztowało mnie to jakieś 10% wartości wyjmowanej kwoty, a to dużo.

CENY: Jedzenie jest tanie, choć wybór jest dość ograniczony, ale nie beznadziejny. W miejscowościach nieturystycznych zjemy bardzo tanio – 1-2 dolary za posiłek w lokalnej garkuchni (jest zawsze tylko jedno danie tj. birmańskie curry na czyli kawałeczki mięsa w oleju zaprawionym curry, ryż, gotowane warzywa i coś w rodzaju wywaru z liści). W miejscach turystycznych może to być 5-6 USD (lub więcej) no i jest większy wybór oczywiście.

Najdroższe zdecydowanie są noclegi (więcej o ich logistyce poniżej). Dla obcokrajowców są odrębne ceny i odrębne hotele. Ja płaciłam od 5 (pojedynczy przypadek, guesthouse dla miejscowych) do 30 USD (dwukrotnie z ciężkim sercem, ale musiałam bo był to jedyny guesthouse w miejscowości a policja czekała, aż się zamelduję). Średnio 15 – 20 USD.

Standard miejsc był najczęściej taki sobie, kilka razy dobry, kilka tragiczny. Czasem widać było, że obiekt jest całkiem nowy, ale w kwestii sprzątania żaden detergent tam jeszcze nie dotarł. Kilkakrotnie uprzejmie prosiłam tez o zmianę pościeli i ręczników, bo była ewidentnie używana. Wiem, ze to Azja, ale jak płacę duże pieniądze tj. 25-30 USD to nie godzę się na takie niedbalstwo.

NOCLEGI:
No, tu zaczyna się cały cyrk, tak było przynajmniej w moim (ale nie tylko moim) przypadku. Najwięcej przygód i wspomnień związanych jest z nocowaniem właśnie.

O co chodzi?

W Birmie zakazane jest rozbijanie namiotu i nocowanie w domach prywatnych u ludzi – co więcej, nie można ich o to prosić, bo mogą znaleźć się przez to w tarapatach. Obcokrajowiec zobowiązany jest nocować w guesthousie bądź hotelu uprawnionym do udzielania mu noclegu, a te znajdują się najczęściej w większych miejscowościach – często jest tam tylko jeden obiekt. Ceny są jak na ta część Azji wysokie (ok. 15-25 USD)

To dość duże wyzwanie dla podróżnika rowerowego, który do tego ma okrojony budżet. Wyjeżdżając w trasę zdawałam sobie sprawę, ze nie dam rady codziennie dotrzeć od miejscowości, gdzie znajduje się uprawniony guesthouse. Dość szybko opracowałam system – wieczorem dojechawszy do jakiejś miejscowość udawałam się na posterunek policji, pokazywałam, że jadę rowerem, dalej nei dam rady pojechać i w związku z tym muszę nocować tu właśnie. Od tej pory odpowiedzialność leżała po stornie policji, która wystawiała mi w ciągu godziny pozwolenie na nocleg w guesthouse dla Birmańczyków (5-7 USD).

Trzykrotnie udało mi się zanocować na dziko chowając się w krzakach czy lesie, , jednakże policja szybko się tego domyśliła i chyba dlatego stałam się obiektem szczególnego zainteresowania. Od rana do wieczora musiałam znosić towarzystwo tajnej policji, której przedstawiciel najczęściej w cywilnym ubraniu jechał kilkanaście metrów przede mną bądź za mną często rozmawiając przez telefon. Osoby zmieniały się w ciągu dnia. Za każdym razem zagadywałam do danej osoby pytając się czy jedzie ze mną, dziękując za „opiekę” i mówiąc, ze sobie poradzę. Niewiele to pomagało, najczęściej przyjeżdzał „zmiennik”. Często tez od rana przed hotelem czekał już na mnie przedstawiciel władzy by potowarzyszyć mi w podróży.

Dwukrotnie nocowałam u ludzi (raz z pozwoleniem policji, bo nie miała mnie gdzie odesłać), raz w przydrożnej restauracji gdzie nikt nie robił problemu.

Najbardziej interesującą przygodę miałam przed dojazdem do stolicy NayPyiTaw, kiedy to będąc w towarzystwie dwóch funkcjonariuszy, o godzinie 20.00 i po zrobieniu 125 km w tym ostanie 45km w egipskich ciemnościach odmówiłam dalszej jazdy do najbliższego tj oddalonego o 40 czy 50 km guesthousu (co było zamierzeniem moich niechcianych towarzyszy) i chciałam przenocować na stacji benzynowej. Nie uzyskałam na to pozwolenia, za to na stację zjechało jeszcze 6 innych przedstawicieli władz wszelakich. Ponieważ nie zamierzałam się rusyzć o godzinie 23.00 dotarł samochód, który zabrał mnie, rower i bagaże do guesthousu w NayPyiTaw. Nocleg był na koszt policji.

Dodam, że jeżdżący po Birmie w tym samym czasie inni podróżnicy rowerowi – mężczyźni nie mieli takich problemów z policja, zatem być może byłam bardziej w centrum zainteresowania jako kobieta.

DOSTĘP DO INTERNETU: nie jest prosty, ale możliwy i coraz bardziej powszechny. szczególnie w miejscowościach turystycznych, choć internet jest powolny. Nie zajdziemy darmowych stref wifi, ale w wielu miejscach noclegowych bądź knajpach będzie dostęp do sieci.

INNE: Trzeba zrobić i wozić ze sobą kopie paszportu – strony ze zdjęciem oraz strony z wiza. Uszczęśliwia ona bardzo wszelkich funkcjonariuszy i oszczędza nam czasu na czekanie, az sami znajda jakeiś ksero i je zrobią.

Odcinek Yangon – Pyay było milo zadrzewiony, potem zaczęła się „patelnia”.

Na zakończenie dodam – bez względu na te niedogodności Birma to „wisienka na torcie” mojej podróży po Azji, uwielbiam ten kraj i kombinuję, czy tam nie wrócić.