Nie jest żle, ale nie jest też różowo. Pod względem pogody. Ustabilizowala sie na stalym zimnym i wietrznym poziomie. Wieje niemiłosiernie, a najgorsze jest to, ze to taki lodowaty wiatr. Zupełnie nie wiem skąd się taki bierze nad Pacyfikiem (przepraszam – morzem wschodniochinskim), bo przypomina nasze skandynawskie lub rosyjskie fronty. Zapewne myślę zbyt stereotypowo.
Dziś po noclegu pod jakimś dziewiczym lasem, który też nie łatwo było znaleźć, skręciłyśmy w drogę w głąb lądu. Bardzo spokojnie i bardzo pięknie, prawie zero samochodów, tereny wybitnie rolnicze – najpierw ciągnęły się uprawy herbaty a potem ryżu. „Tylko” wiatr wiał prosto w twarz i naprawdę trudno nie tylko pedałować, ale w ogóle się utrzymać na rowerze. Sprawdziłam prognozę pogody i raczej nietęgo jeszcze może być przez kilka dni kurczę blade. Przemarzłyśmy na rowerach pomimo wielu podjazdów no i pytanie powstało gdzie się udać na nocleg? W namiocie średnio to widziałam, przy takim wietrze zakrawającym na tajfunik nie utrzymałby się. Jakiekolwiek pomieszczenie bardzo proszę.. No i przy następnej nadmorskiej promenadzie zauważyłam jakiś budynek. Nieczynny bar i – uwaga – toaleta! Ta dla niepelnosprawnych przypominala pokoj w hotelu kilkugwiazdkowym. Nie ma mowy, stwierdziłam, że się stąd nie ruszam. W środku jest czysto, pachnie no i nie wieje. Zośka początkowo z odrobiną nieśmiałości, ale rozłożyła sobie namiot w toaletowym zaułku i stwierdziła, że tego to jeszcze u niej nie grali. U mnie też jeszcze nie, ale wiem, że na niektórzy już tego próbowali i żyją.
My tez sie spokojnie tam przespalysmy, a rano juz tak nie wialo i pogoda zaczela sie poprawiac.