W okolicach mojego namiotu w środku nocy trwała regularna naparzanka. Jedno coś darło ryja, prychało, fukało i dziwnie podszczekiwało a drugie coś też darło, tyle, że dziób i do tego piszczało wniebogłosy. Pominąwszy fakt, że złą sobie to leśne towarzystwo wymyśliło miejscówkę i czas na te naparzanki to w szczególności szkoda mi było tego drugiego, bo jakoś tak sobie wymyśliłam, że to ptaszysko stoi na przegranej pozycji wobec przewagi tego czegoś większego co ryj darło. A potem sobie pomyślałam .. a może to dzik a nie jeleń? (nie mam pewności, żeby to było jedno albo drugie, założyłam że jeleń). A potem – a co miałabym niby zrobić, jakby ten dzik wyczuł i miał ochotę dobrać się do mojego prowiantu co to go w przedsionku zdeponowałam?
Chcąc nie chcąc odmotałam się z moich nocnych opatuleń, rozsunęłam suwak przedsionka i skwapliwie przeniosłam prowiant suchy do wnętrza namiotu.
Ale wątpliwości mieć nie przestałam.
No bo co, jeśli ten dzik wyczuje ten mój chleb i zechce się do niego dostać? Czy może przyjść mu do tego łba, żeby w namiot ryjem dźgać?
Dla pewności przeniosłam do środka także resztę prowiantu czyli puszkę tuńczyka i zupki chińskie. Zastanowiłam się chwilę nad butami, ale uznałam, że nie są jadalne. Może to było mylne założenie.
Głupie to czy durne myślenie, może nawet nie byłam przerażona, ale mi do śmiechu za bardzo mi tez nie było i jakoś nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie, za to w międzyczasie bitwa przeniosła się gdzieś dalej a po jakimś czasie głosy zamilkły. I co prawda bitwy już w żadną z następnych nocy nie słyszałam, ale nie wiedziałam że Słowacja i Węgry to siedlisko leśnych dziobatych i kopytnych. Co nocy, słowo daję co noc coś mi w okolicach namiotu prycha i fuka oraz tak jakby poszczekuje. Pohukują sowy. W nocy nie jest nudno i tyle.
Słowacja przeminęła w ciągu 3 dni jazdy i jednej w namiocie, bo lało. Co tu robić w namiocie jak leje? Około 14tej padł z wyczerpania baterii ukochany czytnik. W brzuchu zaburczało.. zaprowiantowana jakoś nie byłam, grzebię w sakwie a tu – no tak, jest! Soczewica! Zakamuflowana na czarną godzinę. Godzina czarna może nie była, ale mokra więc wrzuciłam ziarenka do gara, po dodaniu suszonej tajskiej papryczki i tajskiego curry oraz rosołka zupka wyszła, że palce lizać. Opłaca się wozić co nieco w sakwach. A na wieczór włączyłam sobie film, no a rano już nie lało i mogłam jechać.
Żadnych większych interakcji z ludźmi. Wręcz chwilami strach – tak strach bo dużo na Słowacji Romów, którzy nie uśmiechają się ino bacznie obserwują.. przemykałam przez wioski raczej szybko.
Węgry!! Cztery dni jechaliśmy i nic – tylko puszta. Puszta i puszta, nie ma na czym oka zawiesić. I ten deszcz! rzeczy już nie było jak suszyć tak wszystko przemokło – Ania niejednokrotnie wspominała Węgry mało czule.
Wjechawszy na Węgry myślałam sobie – o, nie może być tak źle. O, chociażby Tokaj. Proszę bardzo jaki uroczy. Zawsze chciałam zobaczyć okolice Tokaju i Egeru. Miejsca, które słyną z upraw winorośli są dla mnie z założenia miłe dla oka, kół i podniebienia. Łagodne, nasłonecznione pagórki, cud, miód, malina i złocisty napój bogów. Nawet w winnicy się na ta cześć przespałam.
Trwał długi węgierski tydzień, o czym to dowiedziałam się całując klamkę zamkniętego banku, bo 23 październik to święto narodowe – Dzień Republiki, upamiętniający wybuch powstania węgierskiego w 1956 roku. Mijałam puste ulice małych miejscowości, gdzie nawet psu nie chciało się szczeknąć. Jechałam wzdłuż Cisy, a krajobraz każdego dnia stawał się kalką tego z dnia poprzedniego.
Płasko. Pola i łąki. Podmokłe łąki, czyli puszta właśnie. Szukasz miejsca na nocleg, suchego miejsca a tu nic – rozbebłane błoto i stoi woda. Do tego już po ciemku, do późnej nocy po polach jeżdżą traktory, tak jakby walczyły o każdą piędź zaoranej ziemi. Co możesz zaorać jutro zaoraj dziś! Ziemia jest żyzna, czarna i gęsta, na pewno dobrze rodzi. Słoneczniki. To co nimi było jeszcze dwa miesiące temu, teraz smętnie opuszczone spłowiałe i zszarzałe głowy spuszczone ku ziemi. Babie lato owija się na sakwach, zdejmuję je ciągle z ubrania.
Ptaki. Długie klucze ptaków krążą codziennie nad głową. Odlatują zabierając resztki lata.
Rankiem na namiocie stoją hektolitry wody, pokrywają plandekę namiotu od wewnątrz i zewnątrz. Nigdy jeszcze nie wycierałam takich ilości! Ranki są tak nasiąknięte wilgocią, że daję za wygraną i nie czekam na wyschnięcie namiotu. Na szczęście dni wciąż słoneczne – rozkładam go do wyschnięcia w pełnym słońcu w ciągu dnia – 15 minut i jest suchutki.
Tisza.. Tiszafured, Tiszalok, Tisza-coś tam .. nawet nazwy miast i miasteczek nie różnią się od siebie a ich nazwa przypominała ciszę (Tisza to po węgiersku nazwa rzeki Cisy).
Nuda. Aż dziw bierze, że to powiem, ale tak – nuda! Cisza nigdy mi się nie nudzi, a tu proszę – bęc! Na Węgrzech mi się znudziła. I żeby nie było – nie twierdzę bynajmniej, że to nudny kraj, tylko gdybym miała więcej czasu następnym razem wybrałabym przejazd przez część północną i wschodnią, pagórkowatą.
Jest zimno. Trzeba skorygować wiele swoich letnio – azjatyckich przyzwyczajeń i fanaberii.
Ot taka prosta z reguły rzecz jak mycie, w szczególności mycie głowy. Mam taką fanaberię, że lubię mieć umyte włosy. Choć giną pod czapką czy kapeluszem dobrze mi robi, jak są czyste bądź chociaż prawie czyste. Myć mogę codziennie, co dwa dni, trzy to już absolutne maksimum. W Azji, w szczególności tej Południowo-Wschodniej rzecz była banalnie prosta – jakakolwiek stacja benzynowa czy inna knajpa. Wychodek to zawsze dziura w ziemi i pojemnik z woda. W ciągu minuty człowiek się rozbiera, polewa wodą, namydla czy naszampania i po krzyku – wychodzi jak nowo narodzony, a i jeszcze koszulkę w międzyczasie przepierze. Na pół godziny starczy, zatem
Ile razy się już dzisiaj myłaś? Pytał z przekąsem Chirag, gdy przemierzaliśmy razem Laos.
Cicho bądź, 3 minuty i już, nawet nie zdążysz fejsbuka odpalić – odpowiadałam zgodnie z prawdą. Czynność powtarzałam kiedy mogłam, ot – dla zrowotnosti, dobrego samopoczucia, bo się pocę jak świnka Piggy.
A teraz, panie, kombinuj. No bo jak przy temperaturze kilku stopni z mokrą głową pojechać? Żeby się od razu przeziębić? A do tego te toalety.. co to w ogóle jest? Taki Statoil na przykład czy inny Orlen. Chcesz się człowieku umyć, a tu kicha – kran tak nisko przymocowany, że głowy nie podstawisz. A do tego pochlapiesz te sterylne kafelki, wiochy narobisz.. Eh, szkoda gadać.
Ale przynajmniej ciepła woda w kranie jest. W Japonii na przykład – o tam ciepła woda w kranie to był towar niedostępny! Przejechałam cały kraj gdy nagle, korzystając z toalety w Wakkanai – najbardziej na północ wysuniętym mieście na Hokkaido gdzie było stopni 13 .. no nie mogę, z kranu leci ciepła woda! I od razu powstał w mojej głowie pokrytej brudnymi włosami sprytny scenariusz .. poczekam aż nikogo nie będzie.. i szybciutko rach-ciach umyje głowę, naciągnę kaptur a potem posiedzę sobie z godzinkę w ciepłej poczekalni dworcowej to fryz mi przeschnie.
Myśli stały się czynem i przepuściwszy sznureczek wysiadających z pociągu, który przyjechał weszłam do toalety i rozpoczęłam działanie. Po być może 3 minutach, gdy stałam tak z w pełni namydloną głową nad jednym z kranów do toalet wtoczył się kordon pań. Tak na oko ze dwa autokary, co zobaczyłam kątem oka pokrytego pianą.
Japonki jak to Japonki, stały w kolejce do kabin udając, że absolutnie nic nie widzą a ja musiałam kontynuować oblucje, bo byłam dopiero w połowie procesu. Oprócz płukania czekało mnie wszak jeszcze nakładanie odżywki.
Moje włosy nie rozczeszą się bez odżywki.
Gdy pewnego październikowego poranka zobaczyłam za oknem śnieg, który spadł w południowej Polsce poczułam, jakby spadła mi na głowę cała śnieżna czapa i walnęła w ciemię.
Hello! To nie tak miało być! Złota polska i europejska jesień miała być a nie toto mokre coś!
Wpadłam w lekką panikę i przygnębienie. Biały to nie jest mój ulubiony jesienny kolor. A już na pewno nie jest to kolor na długą rowerową niskobudżetową wycieczkę.
Wciąż obserwuję prognozę pogody u siebie i w Warszawie. Najczęściej to około 5 stopni różnicy i słońce. A może nad Adriatykiem czy innymi morzami będzie więcej.. może nawet 10? Tak, to byłoby cudowne. Na karku czumę oddech zimy i testuję swoje wytrzymałościowe limity. Te już raczej osiągnęłam. To nie jest powolna wędrówka Not For Speed, to waka z czasem i zimą, której oddech czuje na karku.
Oby dalej na południe. W stronę ciepła i słońca. Oby szybciej.
6 comments
Naciskaj Ewa, naciskaj! Będzie cieplej po drodze i bliżej ciepłych szerokości geograficznych 🙂
Twoje wspomnienia z Hokkaido przypomniały mi moje mycie w mikro-umywalce w porcie na wyspie Sado. Od stóp do głów. Tuż przy głównym wejściu z hallu do toalety (bez drzwi wejściowych). Ruch był zarówno na korytarzu jak i w toalecie. Jednak dla japońskich podróżnych, podobnie jak w Twoim przypadku, byłem przeźroczysty. Intymność w tłumie? Tylko w Japonii 🙂
Ciepła, czystości i suchości życzę!
W Serbii raczej zapowiada się sucho i czysto.Dzięki tutejszej podróżnicce Snejzanie, która od 3 lat krąży po Azji a którą znam z fejsbuka przygarnia mnie tu codziennie jakiś jej przyjaciel. Dziś też już się grzeję w cieple.
Tak, Japonia.. co jak co, ale się na ciebie nie gapią.
Przybyłam, przeczytałam, zakochałam się i będę wracać. Świetnie Pani pisze. Tak soczyście i obrazowo. Dziękuję za zaostrzanie mi apetytyu. I teraz wiem, że o ile z chociaż jedną osobą mogłabym tak jechać i jechać… to całkiem sama… no jeszcze (jeszcze!) nie jestem przekonana.
Pani Małgosiu, miło mi, proszę się rozgościć na blogu.
Co do tematu sam czy osobno – każdemu kto co lubi. Tak jest najlepiej. Pozdrawiam!
Ewa, my też jednak uciekamy przed zimnem. Chwilowo jesteśmy we Lwowie (bo zakochaliśmy się w tym mieście, a i pod dachem udało nam się zostać na kilka dnia), ale już na dniach uciekamy w kierunku Morza Czarnego. Byle do ciepła…
P.S.
Mam to samo z włosami i WSZYSCY się zawsze ze mnie śmiali kiedy na przykład myłam głowę w lodowatym potoku. Cóż, ten typ tak ma 😉
A ja myślałam, że wy i tak w strone morza Czarnego.. ? Ja w połowie listopada powinnam być na wybrzeżu, wliczajac w to dni wolne.