1,2K
Na nocleg zatrzymałam się przed podjazdem, nieco wcześniej niż zazwyczaj, bo miejscówka nad rzeką kolo parkingu, sklepu i centrum informacji bardzo mi się spodobała – następnego dnia miało padać, a w takim przypadku warto jest mieć się gdzie ewakuować (pogodę sprawdzam teraz cyklicznie ze względów strategicznych). Postąpiłam ze wszech miar słusznie. Rano się rozpadało, ale jako, że około południa przestało stwierdziłam, że co będę tutaj siedzieć i podjęłam próbę wdrapania się na Koya-san (ponad 800 m npm).
Poszło mi uważam nadzwyczaj zgrabnie – ponad 20 km krętego podjazdu (pamiętam jak Maryla go czule wspominała w ubiegłym roku), 3 godzinki i ok. 18.00 byłam na górze. Może nie jest ze mną jeszcze tak źle z tym wjeżdżaniem?
Koya-san przywitało mnie nie tylko ogromną pomarańczową świątynią-bramą Daimon, która wyrasta nagle przed nosem po 20 kilometrowej wspinaczce po bezdrożach, aż człowiekowi szczęka opada, ale też dającą po oczach tablicą z temperaturą, która wynosiła 5,8 stopni Celsjusza. Jak to zobaczyłam nie dziwiło mnie już wcale, że w te pędy pomimo podjazdu po drodze zmieniałam garderobę i przeprosiłam się po raz kolejny z krytymi butami. Nawet bardzo się na kilka dni przeprosiłam. I jeszcze bardziej przeprosiłam czapkę i rękawiczki, że już przedwcześnie pogrzebałam ich szanse zaistnienia na japońskiej ziemi ..
W Koyasan atrakcją jest możliwość noclegu w jednej z licznych tam świątyń i uczestnictwo w modlitwach razem z mnichami. To tyleż atrakcyjna co kosztowna sprawa, więc rozłożyłam namiot na placu zabaw dla dzieci. Siąpił lodowaty deszczyk więc nad ranem pewnie było kolo zera. Przeprosiłam zatem jeszcze narciarskie skarpety i tak okutana już nie zmarzłam. Mialam szczęście, bo żadna rzecz do przepraszania już mi nie została.
Koyasan to kompleks świątyń, z których najstarsze pochodzą z IX wieku, zalozonych przez mnicha Kobo Daishiego (tego od 88 świątyń na Shikoku). Widuje się tu modlących się mnichów, ale cała miejscowość jest popularna wśród turystów, nie tylko japońskich. Najbardziej klimatycznym miejscem jest cmentarz Okunoin – tysiące starych nagrobków wśród ogromych, cedrowych drzew. Koyasan oraz szereg szlaków pielgrzymich w dzikich górach na półwyspie Kii (zwanych Kumano Kodo) wpisane są na liste światowego dziedzictwa Unesco.
No a mi Koyasan kojarzyć się będzie jeszcze z cyklistą Toshio, którego spotkałam w informacji turystycznej i który za punkt honoru obrał sobie doholowanie mnie z powrotem na dól z Koyasan, a że było mocno po południu zaproponowal kolację, nocleg, prysznic i pranie na dokładkę, z czego i owszem skorzystałam. Było potwornie zimno a poza tym trzeba się bratać z narodem japońskim.
Toshio nie jest dla mnie typowym Japończykiem. Włada biegle kilkoma językami i świetnie orientuje się w kwestiach historyczno-geograficzno-ekonomicznych. Dobrze się nam rozmawiało a następnego dnia odholowal mnie jeszcze następne 20-30 km pokazując po drodze okoliczne atrakcje jak na przykład zabudowania z epoki samurajów Edo. Cały czas martwil się jak ja dojadę tam gdzie chcę dojechać i czy się nie przeziębię w tym namiocie. Musiałam mu obiecać, że jak będzie mi zimno to wynajmę jakieś lokum.
Ale nie jest mi zimno jak się przeprosiłam z czapką, rękawiczkami i skarpetami.
Na nocleg zatrzymałam się przed podjazdem, nieco wcześniej niż zazwyczaj, bo miejscówka nad rzeką kolo parkingu, sklepu i centrum informacji bardzo mi się spodobała – następnego dnia miało padać, a w takim przypadku warto jest mieć się gdzie ewakuować (pogodę sprawdzam teraz cyklicznie ze względów strategicznych). Postąpiłam ze wszech miar słusznie. Rano się rozpadało, ale jako, że około południa przestało stwierdziłam, że co będę tutaj siedzieć i podjęłam próbę wdrapania się na Koya-san (ponad 800 m npm).
Poszło mi uważam nadzwyczaj zgrabnie – ponad 20 km krętego podjazdu (pamiętam jak Maryla go czule wspominała w ubiegłym roku), 3 godzinki i ok. 18.00 byłam na górze. Może nie jest ze mną jeszcze tak źle z tym wjeżdżaniem?
Koya-san przywitało mnie nie tylko ogromną pomarańczową świątynią-bramą Daimon, która wyrasta nagle przed nosem po 20 kilometrowej wspinaczce po bezdrożach, aż człowiekowi szczęka opada, ale też dającą po oczach tablicą z temperaturą, która wynosiła 5,8 stopni Celsjusza. Jak to zobaczyłam nie dziwiło mnie już wcale, że w te pędy pomimo podjazdu po drodze zmieniałam garderobę i przeprosiłam się po raz kolejny z krytymi butami. Nawet bardzo się na kilka dni przeprosiłam. I jeszcze bardziej przeprosiłam czapkę i rękawiczki, że już przedwcześnie pogrzebałam ich szanse zaistnienia na japońskiej ziemi ..
W Koyasan atrakcją jest możliwość noclegu w jednej z licznych tam świątyń i uczestnictwo w modlitwach razem z mnichami. To tyleż atrakcyjna co kosztowna sprawa, więc rozłożyłam namiot na placu zabaw dla dzieci. Siąpił lodowaty deszczyk więc nad ranem pewnie było kolo zera. Przeprosiłam zatem jeszcze narciarskie skarpety i tak okutana już nie zmarzłam. Mialam szczęście, bo żadna rzecz do przepraszania już mi nie została.
Koyasan to kompleks świątyń, z których najstarsze pochodzą z IX wieku, zalozonych przez mnicha Kobo Daishiego (tego od 88 świątyń na Shikoku). Widuje się tu modlących się mnichów, ale cała miejscowość jest popularna wśród turystów, nie tylko japońskich. Najbardziej klimatycznym miejscem jest cmentarz Okunoin – tysiące starych nagrobków wśród ogromych, cedrowych drzew. Koyasan oraz szereg szlaków pielgrzymich w dzikich górach na półwyspie Kii (zwanych Kumano Kodo) wpisane są na liste światowego dziedzictwa Unesco.
No a mi Koyasan kojarzyć się będzie jeszcze z cyklistą Toshio, którego spotkałam w informacji turystycznej i który za punkt honoru obrał sobie doholowanie mnie z powrotem na dól z Koyasan, a że było mocno po południu zaproponowal kolację, nocleg, prysznic i pranie na dokładkę, z czego i owszem skorzystałam. Było potwornie zimno a poza tym trzeba się bratać z narodem japońskim.
Toshio nie jest dla mnie typowym Japończykiem. Włada biegle kilkoma językami i świetnie orientuje się w kwestiach historyczno-geograficzno-ekonomicznych. Dobrze się nam rozmawiało a następnego dnia odholowal mnie jeszcze następne 20-30 km pokazując po drodze okoliczne atrakcje jak na przykład zabudowania z epoki samurajów Edo. Cały czas martwil się jak ja dojadę tam gdzie chcę dojechać i czy się nie przeziębię w tym namiocie. Musiałam mu obiecać, że jak będzie mi zimno to wynajmę jakieś lokum.
Ale nie jest mi zimno jak się przeprosiłam z czapką, rękawiczkami i skarpetami.