Ewcyna
Banner
  • BLOG
  • Ewcyna
  • KRAJE
    • AMERYKA PÓŁNOCNA
      • USA
    • Azja
      • Turcja
      • Kirgistan
      • Japonia
      • Filipiny
      • Myanmar (Birma)
      • Chiny
      • Korea Południowa
      • Tajlandia
      • Laos
      • Kambodża
      • Wietnam
      • Uzbekistan
    • Polska
    • Bliski Wschód
      • Zjednoczone Emiraty Arabskie
      • Oman
      • Iran
    • EUROPA
      • Bułgaria
      • Grecja
      • Włochy
      • Rumunia
      • Ukraina
      • Ukraina – Krym
      • Węgry
      • Francja / Szwajcaria
      • Czarnogóra/ Kosovo/ Macedonia/ Bułgaria
  • PRAKTYCZNIK
    • Kraje
      • Japonia praktycznie
      • USA
      • Birma (Myanmar)
    • Azja rowerem praktycznie
    • Niezbędnik czyli co mi się przydaje w podróży?
    • This is a men’s world.. czy kobieta w samotnej podróży musi się bać?
    • Odzież zimowa na rower – co się sprawdza?
    • Sandały do turystyki rowerowej – Teva, Keen, Source, Shimano.. jakie wybrać?
    • Sprzęt i akcesoria w podróży rowerem – co mi się przydaje?
    • Transport roweru samolotem – jak to ogarniam? Moje doświadczenia
    • Rowerem w świat – poradnik dla kobiet
  • Podróże
  • WSPÓŁPRACA
  • WYDARZENIA
  • MEDIA
Tag:

Issyk Kul by bike

    AzjaJedwabny SzlakKirgistan

    Kirgistan. Żyjesz tylko dla siebie

    by Ewcyna 17 listopad 2017
    written by Ewcyna


    Na przejściu granicznym Chiny-Kazachstan w Korgas, jednym z największych w Azji Centralnej spodziewałam sznura tirów, wijącej kolejki „mrówek”, czyli ludzi zajmujących się handlem w rejonie przygranicznym, przepychania, trąbień, nawolywań, pakunków w kraciastych ruskich torbach… Miejsce, które przypominało powyższy opis znalazłam dość szybko a tu zonk! To nie żaden tam terminal tylko centrum handlowe. W dzisiejszych czasach miejsce pierwszej potrzeby. Tablice informacyjne owszem były, lecz informowały jedynie gdzie jest punkt widokowy na .. Kazachstan (czyli majaczący w oddali step) a tez i za stosowną opłatą można było tez wykupić wycieczkę meleksem, którego trasa prowadziła wzdłuż siatki pasa ziemi niczyjej dzielącej oba kraje. Widok musiał być powalający, bo chętnych na wycieczkę nie brakowało. Słowo daję, nie jest trudno zadowolić turystę z Chin a marketing turystyczny nie musi opracowywać skomplikowanych strategii – wystarczy coś wymyślić, postawić kiczowate rzeźby, namalować strzałki i już jest atrakcja turystyczna za niemałą opłatą.

    Change money, change money! Młody cinkciarz w końcu wskazuje mi drogę do terminalu i zachęca jeszcze raz.. „change money?. No dobra, to może jakąś kwotę wymienię, podobno po drugiej tronie nie ma takiej możliwości. Cena ustalona, chłopak coś tam liczy i wręcza mi zwitek pieniędzy. Chwilka chwilka! Zatrzymuję jego rękę wyciągniętą po moje pieniądze i zaczynam liczyć. I tu młodzieniec odwraca się na pięcie, biegnie do stojącego nieopodal kolegi i przybiega dając mi jeszcze jakiś banknot. A potem jak widzi że liczę do końca dodaje jeszcze dwa mniejsze. Stojący niedaleko starszy kolega po fachu śmieje się i niemal klepie mnie po plecach „Ot, molodiec dziewoczka! Parieszyła, mołodiec! (No, brawo dziewczyno, patrzcie no, policzyła!).

    Terminal okazał się być wielkim, pustym holem w którym byłam jedyną odprawianą osobą. Po dostarczeniu odrobiny rozrywki pogranicznikom chińskim udaje się na drugą stronę. Do terminalu kazachskiego prowadzi 7 km drogi niczyjej ze wstążką ustawionych w kolejce tirów. I tak, jadąc wśród ich pozdrowień po ponad 8 miesiącach, trochę z żalem trochę z ulgą opuszczam Chiny.

    I docieram do innego świata.

    Fascynuje mnie niezmiennie, jak na przestrzeni kilku zaledwie kilometrów oddzielającej dwa kraje może zmienić się otoczenie – a w przypadku Chin takie doznania są gwarantowane. Począwszy swojskiego terminalu granicznego w stylu lat 80tych i kibelka z haczykiem w Kazachstanie niemal wszystko wydało mi się już swojskie. W pierwszej napotkanej wiosce i pierwszym napotkanym sklepiku napawam oczy znanymi mi wiktuałami – pojawił się chleb, w tym razowy i przetwory mleczne, słodkie bułeczki, oranżada, lodówki pełne piwa i półki pełne wódki. Dlaczego do diabła nie szło tego kupić kilka kilometrów dalej w Chinach ? Co prawda mam na myśli produkty z początku listy (w Urumczi jak chciałam twaróg to musiałam sobie zrobić sama), czy tez jak chciałam kupić wódkę na moją imprezę pożegnalną to tez się nachodziłam – chiński odpowiednik tego trunku to paskudne świństwo. Nieco później w knajpie zjadłam obiad składający się z kaszy gryczanej z gulaszem i surówką, pogadałam z miejscową ludnością wygrzebując z pamięci rosyjskie zwroty i myśląc z ulgą, ze przynajmniej w kwestii komunikacji i jedzenia teraz to już będzie z górki.

    Kazachstan to dla mnie teraz jedynie tranzyt, niecałe 300 km – przecinam rożek tego olbrzymiego kraju i podążam do Kirgistanu nad jezioro Issyk kul póki jeszcze jest pogoda. Płaska jak stół droga, przy ktorej przez kilometry nic się nie dzieje daje przedsmak podróżowania po kazachskich stepach, ale tu na południu kraju jest lepiej, bo na horyzoncie majaczą góry. Czasami.

    Na mało uczęszczaną, lokalną, otwartą jedynie w sezonie letnim granicę kazachsko – kirgiską w dolinie Karkary docieram już po zachodzie słońca – wieść gminna niesie, że choć granicę zamykają o 18.00, to można tam rozbić namiot i przenocować – „Nu, kanieszna, można” (pol. można oczywiście) odpowiada mi młody pogranicznik wskazując miejsce za ogrodzeniem, na tyłach budki strażników.


    Po kilku minutach przychodzi pytając, czy może w czymś pomóc.
    – Niee tam, w czym tu pomagać, dziękuję bardzo. Codziennie to robię
    – Ale ja pomogę się rozbić. A może wody goracej przynieść w czajniku? Czaj zaparzyć można, umyć się.. my tu zawsze takim podróżnikom pomagamy, dużo tu takich nocuje
    – A no to dobry pomysł faktycznie, proszę przynieść ten czajnik! I z góry dziękuję!
    Woda i czajnik wraz z pogranicznikiem pojawia się niebawem
    – A co tak sama? Nie straszno tak?
    – No normalnie. Ja tak lubię, zresztą już przywykłam. A uważać trzeba zawsze, jak to w życiu wszędzie chyba
    – A przyjaciela żadnego nie ma? Męża?
    – No nie ma jak widać
    – A co, boi się pani mnie? Nie ma czego!
    – Dlaczego mam się bać? Nie boję się. Lampy świecą, ludzi sporo, żołnierze.. co mam się bać?
    – To dobrze. To ja przyjdę po ten czajnik trochę później
    Po pół godzinie zjawia się znowu
    – No i co tam, w porządku? Czaj wypiła?
    – Tak, wypiła, umyła się tez.. można zabrać, dziękuję
    – A no to dobrze. A co się pani mnie boi?
    No rzesz… Co on z tym baniem się. Jak jest czego czy kogo to się boję, ale dziś to nie jest ten przypadek w ogóle!
    – Mówiłam już że się nie boję bo nie ma czego. Dziękuję za wodę.
    – A nie ma za co, rano tez przyniosę.
    Teraz oględzinom zostaje poddany mój namiot.
    – A on to jedno czy dwuosobowy?
    – Dwu! W sam raz dla mnie i moich rzeczy. Dobranoc! Odpowiadam, chowam się i głośno zasuwam suwak. Zaproszenia do środka nie będzie mój drogi chłopcze

    Nie doczekałam się zapowiadanego na rano czajnika z gorącą wodą. Najwyraźniej nie zasłużyłam. Rano młodzieniec otworzył mi jakby nigdy nic szlaban, uśmiechnął się i już byłam w Kirgistanie.

    Do jeziora Issyk kul dzieli mnie jakieś 130 km. Prowadząca od granicy droga doliną Karkary to absolutna uczta dla oczu i uszu, które oprócz rżenia koni nie mają okazji słyszeć wiele więcej no i męczarnia dla mięśni i roweru walczącego z kamienisto-szutrową nawierzchnią. Szutr ma wiele oblicz i akurat ta kirgiska nie należy do „bike-friendly” – spore, ostre i luźne kamienie sprawiają, że rower nie chce się toczyć – czasem wolałam go poprowadzić, a 50 kilometrów do asfaltu zajmuje mi cały dzień i utwierdza w przekonaniu, że to prawdziwa zmora mogąca skutecznie popsuć radość z innych doznań wzrokowo-dżwiękowych..

    Gdzie nie spojrzysz na zboczach wzgórz pasie się bydło – owce, krowy, konie. Koni w Kirgistanie na pewno nie żal – maja to, co doceniam w życiu najbardziej – wolność. Kirgiz pomimo temu, co napisał kiedyś mistrz Kapuściński rzadko schodzi z konia i wyłania się na nim znikąd w momencie, gdy jest się przekonanym, ze nikogo nie ma w okolicy. – ileż to razy jestem pewna, że jestem w danym miejscu sama a potem dosłownie znikąd i do tego cichcem bo wszak koń nie ma ryczącego silnika, pojawia się koń z właścicielem na grzbiecie.

    31 sierpnia w Kirgistanie przypadka Święto Niepodległości – tego dnia w 1991 po rozpadzie Związku Radzieckiego ogłoszono powstanie niezależnego państwa. Tęsknoty do czasów radzieckich są wciąż duże zwłaszcza wśród starszej ludności (A bo Rosjanie to wykształceni ludzie i chociaż trzymali tu porządek), ale ostatni dzień sierpnia to czas festynów i zabawy, tradycyjnych tańców i jedzenia.. żadnych tam pochodów z racami w ręku. Jestem akurat w Karakolu, jedynym z większych kirgiskich miast no to idę na obchody!

    Może serniczka? Mniam!

    Jezioro Issyk Kul to jedno z pierwszych miejsc, które kojarzyłam z nazwą Kirgistan. A kojarzyć zaczęłam.. no cóż, całkiem niedawno, kiedy to na jednym z festiwali podróżniczych obejrzałam pokaz zdjęć brata Damiana – jezuity służącego w Kirgistanie. Zapamiętałam tez, że jest tam, na południowym brzegu jeziora dom gościnno-rekolekcyjny, zbudowany przez Polaków jezuitów właśnie a że było po drodze postanowiłam go odwiedzić. W sezonie letnim dom w domu organizowane s ą obozy dla dzieci i młodzieży, ale rok szkolny za pasem i młodzież właśnie wyjechała.

    Jednakże w ostatnią sierpniową noc dom także był pełen – pełen życzliwych i ciekawych ludzi. Spotkałam tam kilkuosobową grupę Polaków i nieco większa Uzbeków, głównie Rosjan z Uzbekistanu a nawet jednego Amerykanina Davida, którego marzeniem było zobaczyć Azję Centralną, wszyscy przyjechali porozmawiać o sprawach ważnych. Korzystam zatem.. z możliwości rozmów w języku ojczystym, ze słońca i błękitnego nieba, kąpieli w krystalicznej i zimnej wodzie Issyk kul czy wspólnej wycieczki w okoliczne góry. To był czas ważnych spotkań i rozmów a nasze kontakty bynajmniej się nie urwały, dzięki nim także moja podróż po Uzbekistanie była taka, a nie inna.. ale o tym w następnym wpisie).

    Widok z plaży na dom wypoczynkowo-rekolekcyjny nad jeziorem Issyk Kul

    Droga południowym brzegiem jeziora uchodzi za spokojniejszą, mniej turystyczną i bardziej malowniczą – początkowo po wyjeździe z Karakol dość wąska i zatłoczona potem się rozluźnia i uspokaja. Blisko jeziora biegnie jedynie na odcinku kilkudziesięciu km i są to z pewnością jedne z najpiękniejszych kilometrów tej podróży. Długie na 170 km, szerokie na kikanaście jezioro ciągnie się po horyzont i sprawia wrażenie morza. Pasma górskie 3-4 tysięczników, w które jest wciśnięte odbijają się od tafli wody a tutejsze zachody słońca to zwyczajny odlot w odcieniach purpury. Termin podróży również wydaje się być optymalny – początek września, kiedy to tłumy wczasowiczów wyjechaly, na plażach zwijano ostatnie parasole, ale jest jeszcze naprawdę ciepło.

    Issyk Kul jak morze

    w barwach jesieni

    wymarła miejscowość wypoczynkowa

    zachód słońca nad jeziorem Issyk Kul

    Bokonayevo to spora miejscowość w centralnym miejscu południowego brzegu jeziora, tyleż znana co paskudna. To jedno z kirgiskich centrów turystycznych a tak naprawdę większa wioska z parterowa zabudową, połamanymi płytami chodnikowymi, kurzem wzbijanym na drodze przez pędzące marszrutki, a do tego nie ma dostępu do brzegu, zatem nie zamierzałam tu nawet się zatrzymywać – ale to ja zostałam zatrzymana. Uśmiechnął się do mnie miło i zagadał Haye – jak się okazało motocyklista z Holandii w solowej podróży po Azji. Fajnie jest czasem pogadać, więc skusiłam się na zostanie w w tym samym guesthousie, a gdy jeszcze się okazało, ze nazajutrz będzie niedaleko tzw. Birds of Prey Festival (można przetłumaczyć na Festival Ptaków Łownych) zwany tu Salbuurun szybko przekonałam siebie, ze droga nie zając, nie ucieknie.

    Salbuurun to pokazy tradycyjnych technik i gier łowieckich, do których wykorzystywane są zgodnie z kirgiską tradycją ptaki drapieżne (orły i sokoły), konie i charty. Dla dobra obserwatorów obecnie jako przynętę wykorzystuje sie sztuczne zwierzęta (np. wypchanego lisa, który ciągnięty jest na sznurku przez jeźdźca na rozpędzonym koniu a tresowany orzeł nurkuje z powietrza i go porywa czy też walki drużyn na koniach, gdzie trofeum jest oryginalnie zabite zwierzę – najczęściej owca, w przypadku festwalu również wypchana). Gromadzący zarówno miejscowych jak i turystów festiwal wspominam z łezką w oku – ogromne wrażenie wywarły na mnie olbrzymie dostojne ptaki, które można było podziwiać z bliska, a szczególnie ich związek z właścicielami, którzy wychowują je od pisklaka. Wychowanie ptaka to długi proces, proces długiego oswajania ptaka z człowiekiem zanim nauczy się go odpowiednich zachowań. Obserwowałam młodych chłopców trzymających swoje młode ptaki i głaszczących ich z czułością. Festiwal to także pokazy wyrobu tradycyjnych tkanin, zaplatania włosów, budowania jurty czy też przewijania dzieci. Popatrzcie!

    [

    budowani jurty na czas

    Było tez co zjeść! Spróbuj, czy nie za mało słone..?

    Droga w kierunku Biszkeku prowadzi w dół malowniczym kanionem rzeki, a ja męczę się przy każdym obrocie pedałami – wiatr w twarz, który niemal nie dalej posuwac się do przodu do tego stopnia, ze chce się płakać z bezsilności. Udaje mi sie w ostataniej chwili dotrzeć do Biszkeku, gdzie w kościele katolickim (prowadzonym przez polskich Jezuitów własnie) ponownie spotkałam się z częścią grupy znad Issyk Kul i zabieram się z nimi do Kazachstanu, do Almaty – tylko tam mam możliwość wyrobienia nowego paszportu bo w starym miejsce na wizy i inne stempelki zwyczajnie się skończyło. Przyjdzie się po niego stawić za kilka tygodni, ale to juz zdecydowałam wcześniej opracowując trasę.

    Po dość skąpym w wizualne doznania Biszkeku (wieczorem nie wychodźcie bez latarki, oświetlenie ulic niemal nie istnieje) leżące po drugiej stronie granicy kazachskie Almaty (dawne Alma – Ata) robi na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Almaty to powiew cywilizacji w Azji Centralnej. Nie za duże, nie za małe miasto, tyleż nowoczesne co tradycyjne z Warszawą ma wspólny mianownik – ilość mieszkańców (mniej więcej) i niedawno otwarta linię metra. No dobra, w Warszawie są już dwie, ale też budowano ją 20 lat z okładem. Najpiękniejsze jednak w Almaty są góry – te same tysięczniki pasma Tian Shan. Misja specjalna w Almaty odnosi sukces – wyjeżdźam zeń ze złożonym w ambasadzie wnioskiem paszportowym oraz świeżą wizą do Uzbekistanu. Bo tam właśnie postanowiłam pojechać w październiku.

    Almaty

    *Wiza do Uzbekistanu nie należy do najtańszych, choć wyrobienie jej już takim kłopotem nie jest. To kosztowny „interes” – w przypadku Polaków należy najpierw zaopatrzyć się (czytaj wykupić) zaproszenie w jednej z agencji za „skromną” kwotę kiludziesięciu dolarów a potem z tym papierkiem i następnymi 75 Euro udać się do ambasady po wizę. Uzbekistan to także wiele innych formalnych „atrakcji”, ale o tym będzie w następnym wpisie.

    Kirgistan to także pierwsze od tygodni spotkania z rowerzystami. Całkiem ich tu sporo. Dróg z północy na południe jest niewiele – w zasadzie są dwie. Przydrożne pytania zapoznawcze mają dość przewidywalny charakter: skąd jesteś? Wyjechałaś z Pamiru czy dopiero tam jedziesz?

    Nikt nie chce wierzyć, że do Pamiru (pasmo górskie w Tadżykistanie) nie jadę. Że październik, choć to słoneczny i suchy miesiąc jest już w moim, może laickim przekonaniu za zimny na eskapadę długości 2000 km po średniej jakości drogach w górach na wysokości ponad 3 – 4 tys. Km. I ze przejazd przez Pamir, miejsce z pewnością niezwykłe i będące na liście moich marzeń, nie jest obowiązkiem każdego rowerzysty. Nie byłam nań przygotowana fizycznie, mentalnie ani sprzętowo. Tylko tyle i aż tyle.

    – A co ty tam wieziesz w tych sakwach? Dopytuje napotkana na podjeździe solo rowerzystka z Holandii. Podczas, gdy ja pcham rower zatrzymując się co chwilę by złapać powietrze, ona chop-siup mnie dogania i wyprzedza… jej rowerowy ekwipunek spełnia standardy modnego ostatnio backpackingu – żadnych sakw, jakieś przytroczone do roweru paczuszki i jeden większy pakunek na bagażniku…
    – No… same potrzebne rzeczy.. odpowiadam
    – Czyli co konkretnie? wzrokiem ogarnia zjawisko, jakim jestem. Ile masz par butów? Jakie konkretnie? A koszulek? Jestem odpytywana z zawartości sakw. Ja mam dwie, spodnie długie, jedne buty.. kontynuuje. Patrzę na jej ciężkie obuwie w ten gorący letni dzień i robi mi się słabo.. no fakt, jest trochę ciężko z przewożeniem jedzenia, ale bez zbędnego bagażu ma się taki wolny umysł! tłumaczy koleżanka po fachu. No bo jak można wieźć kilka koszulek chociazby. Czy spodenek. Nie zawsze jest możliwość prania.
    – No właśnie, nie zawsze jest możliwość prania. Ja wiozę kilka, żeby mieć czyste.
    – No w sumie można, ale to jest.. i tu się zawiesza
    – No właśnie, ale to jest co..? jakie to jest? Głupie? Zapewniam Cię, że mój umysł jest również absolutnie wolny.. Jeśli jadę z tym od lat kilku to znaczy, że te rzeczy są mi potrzebne. A to ze muszę potem to wszystko dźwigać to fakt, dość przykra konsekwencja, ale co zrobić.
    – Przepraszam, trochę głupio wyszło. Będę jechać..
    – ok, a ja sobie dalej popcham
    – Ale ze co, za stromo?
    – Dokładnie tak! Dla mnie za stromo

    Spotkania z rowerzystami właśnie takie są – różne, tak jak różni są ludzie. To nie tylko wymiana grzecznościowych formuł czy tez porad. To oglądanie swoich bicykli i wyposażenia. Nie daj Boże, by był większy niż ustawa przewiduje! Otrzymasz wtedy szereg rad, jak to coś, co masz wcale nie jest Ci potrzebne. Że możesz zakupić jedną koszulkę np. z wełny merino, bo ona po kilku dniach noszenia nie śmierdzi – coś z tego, próbowałam, nie dam rady tego nosić, szczególnie w upale, nie mówiąc już, ze nie znoszę obcisłych koszulek. Tak samo jak nie znoszę rowerowych koszulek w ogóle, bo sztuczny materiał, z którego są wykonane wręcz mnie parzy. Że spać można w dresie.. owszem, praktykuję, ale w gorącym klimacie dres odpada i mam zboczenie, by po umyciu się wskoczyć wtedy w swój najcieńszy jaki można było dostać bawełniany zestaw piżamowy. Mam wtedy namiastkę domu, oddzielam dzień od nocy. Itepe, itede. So… Leave me alone!!!

    A tak na marginesie, bo to bardzo w powyższym temacie – właśnie dziś Heike Pringurber, czyli Pushbikegirl opublikowała wpis na temat optymalizacji swojego sprzętu na wyprawę, gdzie i ja dodałam swoje trzy czy pięć groszy – zachęcam do przeczytania TUTAJ (po angielsku i niemiecku).

    Na przejazd przez Kirgistan, z północy na północ z Biszkeku do Osz pozostaje mi jakieś 12 dni, ok 600 km i trzy przełęcze ponad 3 tys km. Po powrocie z Almaty jadę jeszcze na plebanię odebrać rower.

    – To dokąd teraz? pyta brat Damian.
    – Ano do Osz
    – O! ja do Osz jutro jadę samochodem. Może podrzucić? Ale co ty potem na fejsbuka wrzucisz? Żartuje
    – Ja fejsbuka poinformuję o popełnionym przestępstwie, proszę się nie martwić

    Tak moi drodzy, popełniłam przestępstwo. Dałam się podrzucić na pierwszą przełęcz, a nawet drugą! I była to naprawdę świetna decyzja. Od dawna myślałam o tym, by pierwszy odcinek głównej droga z Biszkeku do Osz pokonać jakąś komunikacją – to że to wjazd z 600 metrów na ok. 3500 przełęcz Too Ashu potraktowałabym w kategoriach wyzwania i tyle. Najgorsze jest to, że szczególnie na tym właśnie początkowym odcinku to droga bardzo ruchliwa i wąska bez możliwości kempingowo-noclegowych do samej pierwszej przełęczy.. potem się już zdecydowanie luzuje. Obserwując toczące się tam wolno pojazdy cieszyłam się, że nie muszę wdychać tych śmierdzących spalin i odskakiwać co chwila na bok na dźwięk klaksonu. Najgorsze dla rowerzysty czyha jednak na samej przełęczy – to ok 3 kilometrowy tunel, który był najgorszym, jaki w życiu widziałam. Wąski, nie oświetlony, kompletnie bez pobocza – po wypadku, kiedy to kilkanaście lat temu zderzyły się w nim samochody blokując ruch, poziom spalin stał się tak duży że kilka osób się w nim udusiło – przejazd rowerem jest niemożliwy. I dobrze – nawet nie próbujcie! Horror.

    Brat Damian zostawia mnie na przełęczy a ja nie nadążałam wkładać na siebie ubrań, taka pizgawica. Trzeba czym prędzej stoczyć się choć trochę niżej i znaleźć miejsce na nocleg. Na szczęście nie jest to trudne. Polowa września to czas, kiedy pasterze zwijają tzw. jaloo – czyli miejsca koczowania pasterzy podczas letniego wypasu owiec. Gdzieniegdzie jeszcze składają jurty – swoje prowizoryczne domy i pędzą stada niżej, gdzie zwierzęta mają szansę przeżyć zimę. Ślady jaloo to okrągłe wydeptane klepiska, ścieżki, ślady palenisk, zwierzęce odchody.

    kemping na opustoszałym jaloo

    Zalew Toktogul

    Wzdłuż rzeki Naryń

    Któregoś dnia wiatr jest zbyt silny, by rozstawiać namiot, ale udaje mi się dotrzeć do wioski pytając o jakiś nocleg. A tak, jest tu taka jedna, ona turystów już nocowała u siebie – zaraz zadzwonię! przydrożny sklepikarz wyciąga sfatygowany telefon. Po pól godzinie siedzę w cieplej kuchni. Młodziutka gospodyni miesza w garnku, gdzie pyrkają kartofle z baraniną, co chwila też zrywa się dolewając do czarek herbaty, którą kirgiskim zwyczajem słodzi się konfiturami tudzież miodem. Przy stole siedzi przeuroczy 2-letni maluch, którego twarz nieustannie rozświetla uśmiech, zwłaszcza gdy dostaje do oblizania łyżeczkę słodkości. Po drugiej stronie pól siedząc-pół leżąc zerka to na mnie to na telewizor gospodarz. Pada zestaw stałych pytań…
    – A czemu sama?
    – Ano tak.. bo tak lubię
    – Mąż musi być, dzieci też. Kto potem na starość pomoże?
    – No to prawda. Ale u nas w Europie to dość powszechne. Dziewczyny nie pchają się do wychodzenia za mąż i coraz częściej nie chcą mieć dzieci. Ze mną jest podobnie
    – Tak, słyszałem. też znam taką jedną.. nasza dziewczyna, ale w Europie mieszkała. W głowie jej się tam poprzewracało. Ona też nie chce męża, ani dzieci. A ja swoją porwał i co – źle jest? (W Kirgistanie wciąż żywy jest zwyczaj porywania swoich przyszłych małżonek). Porwał, założył białą chustkę na głowę i moja jest. Trojkę dzieci mamy – dwoje tu, jedno u dziadków w Naryniu – tam jest przedszkole. Życie się toczy.

    Tu zacytuję fragment książki Ludwiki Włodek „Wystarczy przejść przez rzekę”…..:„Region issykkulski znany jest bowiem w całej Kirgizji z największej liczby porwań kobiet. Chłopcy, zamiast iść do dziewczyny i prosić ją lub jej rodziców o rękę, organizują kolegów i kradną wybrankę. Porwania różnią się w detalach, ale scenariusz jest podobny: dziewczynę napada się znienacka na ulicy, siłą wsadza do samochodu i wywozi do domu mężczyzny, który upatrzył ją sobie na przyszłą żonę. Na miejscu kobiety z jego rodziny przekonują ją, żeby zgodziła się za niego wyjść. Namawianie trwa czasem kilka godzin, czasem nawet wiele dni, ale prawie zawsze na koniec dziewczęta mówią „tak”. Wtedy odbywa się wesele…”

    Patrzę na małżonkę. Ładna, szczupła dziewczyna. Chustka dość dokładnie zakrywa jej włosy.
    – Ile pani miała lat? pytam
    – 18 gdy porwał, 19 gdy się pobraliśmy
    – No, a jakby go pani nie chciała, no jak dziewczyna nie chce mężczyzny, co ja porwie, to co może zrobić?
    – nic nie może – odpowiada wciąż uśmiechając się młoda gospodyni
    Patrzę na malucha i myślę sobie, że naprawdę wyglądają na szczęśliwą rodzinę.

    OLYMPUS DIGITAL CAMERA

    Pan domu kontynuuje:
    – jakby tu te wasze zwyczaje dotarły to też by tak u nas się porobiło – męża by nie chciały. Co to za życie bez rodziny. Kto pani na starość pomoże? czuję na sobie karcący wzrok. Dla kogo pani żyje – dla siebie. No tak, dla siebie tylko. Co to za życie.

    17 listopad 2017 7 comments
    0 FacebookEmail
Ewa Świderska Ewcyna
Fot. Mateusz Skwarczek/Agencja Gazeta

Witaj na moim blogu! To strona o podróżowaniu solo rowerem w damskim wydaniu i życiu w drodze. Poznaję i opisuję świat, innych i siebie. Nieco więcej o mnie znajdziesz tutaj. Jeśli chcesz mi wirtualnie towarzyszyć - zapraszam!

Wesprzyj moją podróż

Lubisz moje wpisy, uważasz, że są przydatne i masz ochotę wesprzeć moją podróż? Z każdą złotówką mogę więcej. Postaw kawę lub kliknij guzik "donate". Dziękuję!
Postaw mi kawę na buycoffee.to

Częściej kręcę na fejsbuku – zajrzyj!

https://www.facebook.com/Ewcyna-217095148465193/

Gdzie jestem?

Click to open a larger map

Instagram

ewcyna_com

POKAZY/ SLAJDOWISKA wrzesień/październik 2023 (E POKAZY/ SLAJDOWISKA wrzesień/październik 2023
(Eng. Invitation to the upcoming presentations in Poland from my Silk Road bike journey) 

Drodzy! W najbliższych tygodniach będę miała ponownie możliwość podzielenia się historiami z mojej podróży Jedwabnym Szlakiem z Chin do Turcji. Zaplanowanych jest kilka pokazów na Śląsku, w Gdyni i Warszawie.  Niektóre są płatne, na inne jest wstęp wolny.
Serdecznie zapraszam wszystkich, nie tylko rowerowo zakręconych.

7.09 (czwartek) godz. 16.30  Skoczów (woj. śląskie), Teatr Elektryczny, ul. Mickiewicza 3 
 (bilety 15 PLN)

11.09 (poniedziałek) godz. 19.00 Katowice, Klub Podróżników NAMASTE,  ul. Jana Sobieskiego 27
(bilety 15 PLN)

12.09 (wtorek) godz. 18.00 Oświęcim, Oświęcimskie Centrum Kultury ul. Śniadeckiego 24 
(wstęp wolny)

15.09 (piątek) godz. 16.30 Gdynia, Gdyńskie Warsztaty Podróżnicze, Pomorski Park Naukowo-Technologiczny (wstęp wolny)

październik - Warszawa: 
3.10 godz. 18.00 (wtorek) DK Kadr, ul. Rzymowskiego 32 
6.10 godz. 19.00 (piątek) DK Łowicka, Łowicka 21
.
.
.
.
.
#jedwabnyszlak #prelekcjapodróżnicza #namaste #podróżrowerem #festiwalpodróżniczy #pokaz  #spotkaniezpodróżnikiem #outdoorwomen #cyclinglife #travelblog #travelbike #podrozerowerem #outsideisfree #solowomancycling #solopodróż #solotraveller #biketouring #rowerem #rowerowapodróż #onmybike #roweremprzezświat #polskieblogipodróżnicze #lifeontheroad
Brittany is a little different France. No vineyard Brittany is a little different France. No vineyards here, but loads of castles, grazing cows and sheep, mostly rocky coast and wind. Pray so it blows at your back! 
I have planned for years and finally got there this summer. Lots to explore left there still though! 
.
.
.
.

#solotravel #cyclingnomad #cyclinglifestyle #francevelotourisme #francebybike #cyclingfrance #velonomad #cicloviaggiatori #outdoorwomen #cyclinglife #travelblog #inbici #travelbike #outdoor #podrozerowerem #outsideisfree #bretagne #wyprawarowerowa #solowomancycling #solopodróż #solotraveller #biketouring #rowerem #rowerowapodróż #onmybike #roweremprzezświat #cicloturismo #polskieblogipodróżnicze #lifeontheroad
The Lavaux vineyard area stretches between Lausann The Lavaux vineyard area stretches between Lausanne and Vevey on a terraced, steep northern slope of Lake Geneva overlooking the peaks of the Alps.  A beautiful lake and even rows of lush green vines always create a beautiful sight, but I was wondering why is it a UNESCO site?
 "Oh, just millionaires started buying up the land and building houses there, that was the only way to protect the place," explained Anna, a solo cyclist friend who lives nearby and whom I finally met after years of Facebook virtual acquaintance.
I left Geneva looking at the sky with justified concern, because the last days here there was a storm after storm.  Fortunately, during the ride along the lake, it cleared up and we could soak up the beautiful views.  Just like on Lake Garda, the views here are luxurious.  I passed the spas of Thonon les Bains and Evian - the latter is known for its bottled water brand.  Here I could drink it at the source for free, apparently it does well. It was also time for the last bath.  Unfortunately, in the evening I found myself on the Riviera, because that's what they call the shore between Montreaux, Vevey and Lausanne.  The density of people and buildings plus the most crowded week of the year and the long Swiss weekend did not bode well for accommodation, and that's exactly what happened.  There was one big disco on the coast and at the campsites, apart from the disco, were packed.  Like it or not, with no chance of wild camping - scared of being fined too - I went back 12 km to one of the earlier campsites. It was packed, but I didn't care as I put my tent up at midnight.
The decision to skip cycling through southern Switzerland and the higher mountains was not easy, oh no.  I returned to it several times, but the weather madness was the reason.  So if you are looking for a flatter Switzerland, I recommend the trail along the lakes and rivers, i.e. the northern part of the country. 
.
.
.
.
.
#solotravel #cyclingnomad #switzerlandbybike #cyclingswitzerland #outdoorwomen #lacleman #lavaux #swizerlandtourism #cyclinglife #travelblog #inbici #travelbike #outdoor #podrozerowerem #outsideisfree #wyprawarowerowa #solowomancycling #solopodróż #szwajcaria
Neglectig Instagram continued.. this photo is a fe Neglectig Instagram continued.. this photo is a few weeks old, but well.. do many wonderful places visited the last months mostly due to #housesitting that it's hard to remember. After Lago di Garda I enjoyed Piemonte and Val d'Aosta and having a few weeks before another assignment I decided to go to north of France. Started with a nice bicycle path along La Seine river. Idyllic landscape, multiple castles with the impressive medieval fortress of Château-Gaillard overlooking the meanders of the Seine, flanked by limestone cliffs.. cycling in France can get as easy and enjoyable as that .. Pushing my bicycle through the chinese Tian Shan feels like an old, unbelievable story here
.
.
.
.

#cyclingfrance #hobolife #womenonbikes #kobietanarowerze #outdoorwomen #cyclinglife #travelblog #travelbike #freedom #outdoor #outdoorwoman #outsideisfree #solowomancycling #solopodróż #solotraveller #biketouring #rowerem #onmybike  #polskieblogipodróżnicze #lifeontheroad #bikewander #outsideisfree  #solotravel #worldbycycling #bicycletouring #cycling #bybike #lifeofadventure #francebybike #seineriver
- What are you doing here, are you traveling alone - What are you doing here, are you traveling alone?  asked Marco in front of Lidl seeing me packing my groceries. It's still the cheapest market in Italy and sometimes I buy there, although the amount of packaging plastic they use makes me sick. And it was in this market in Peschiera del Garda that I heard the biggest mix of languages for weeks, which made me even more surprised that anyone paid attention to me at all.
 - Do you want to sleep wild?  There are places by the lake, but not here. You can stay at my place if you like, but it's 15 km away - he added. 
Not this time, I was going the other way. 
When at the end of my stay in Tuscany I received a housesitting offer by Lake Garda, I thought to myself - why not?  I was here only once by bike. I've also decided to cancel housesitting gigs in Spain for other reasons.
The lake area is kind of luxurious, a nice change.
This is the largest lake in Italy, an extremely picturesque place.  As befits its post-glacial origin, it is long, the circumference is 160 km and in the northern section it bites into high mountains. Turquoise water, green trimmed lawns and high mountains on the horizon.Very touristy, but it's enough to cycle 5 km from the coast you embrace rolling hills, vineyards, crops and it's very normal and still beautiful.
But nature is not doing so well. Water level in Lake Garda is at its lowest in decades. In the face of the worst flooding in the Po Valley in over years, it's like a paradox. The lakes aren't just views but large bodies of water used in agriculture and power plants. The German press warned their readers,thousands of whom come here on holiday: "Lake Garda is so low that diving is dangerous."
Ps. If you want to support my travel you are welcome. Link in bio. 
Ps.2 I still am more often on FB
.
.
.
.
#solotravel #cyclingnomad #italiainbici #italybybike #cyclingitaly #bicicletta #cicloviaggiatori #outdoorwomen #cyclinglife #travelblog #inbici #travelbike #podrozerowerem #outsideisfree #solowomancycling #solopodróż #housesittinglife #solotraveller #biketouring #rowerem #rowerowapodróż #onmybike #roweremprzezświat cicloturismo #polskieblogipodróżnicze #lifeontheroad
I don't like numbers and don't count on them in th I don't like numbers and don't count on them in the summary of my trip around Sardinia.  I don't know how much I pedaled, what is the sum of elevation gains and stuff.  But wait, I know something! - I spent 16 days there and saw only part of the island. 
This place immediately won my heart, although I would rather avoid it during the season.  The beaches are insane, but it was too cold to swim. And too windy, although if you're lucky the wind blows in your favour. And maybe the prices, it's more expensive than on land.  Hills and mountains nearly everywhere.
Adventages? Nature, vast space, people, traces of indigenous people who once inhabited the island.  Mysterious Nuraghi Towers.  The enormity of traditions that are cultivated for the Sardinians, not for tourists. 
But let's finish describing my tour. I reached the town of Bosa, probably the most charming Sardinian town, where colorful houses are located on the mountainside and there is a castle on top of it. I haven't discovered whether it's a custom or whether painting houses is for tourists, but the fact is that in many Sardinian cities houses have facades in vivid colors and so is Bosa. I walked around the streets of Bosa a bit, ate ice cream and started rolling a few hundred meters up. Instead of the main road, I chose a smaller, more winding and with a greater dose of climbing, which usually provides more attractions and scenic impressions.  You wander through small villages where people say hello and ask where you are from.  Thanks to this, I came across two local celebrations on Sunday, which are related to religion, and on Monday the third one.  Phew!  The most interesting were tractors in floral styling, which later took part in the procession.
.
.
.
.
#italiainbici #italybybike #cyclingitaly #cicloviaggiatori #outdoorwomen #cyclinglife #travelblog #inbici #sardegna #sardynia #cyclingsardegna #sardegnainbici #travelbike #outdoor #podróżerowerem #outsideisfree #solowomancycling #solopodróż #solotraveller #biketouring #rowerem #rowerowapodróż #onmybike#naturelover #roweremprzezświat #polskieblogipodróżnicze #lifeontheroad
The winds will blow as they want my mother used to The winds will blow as they want my mother used to say - and in Sardinia the winds usually blow counter-clockwise.  When I reached Olbia on the east coast of Sardinia, I should have started cycling west. However, I was too keen to see the feast of Saint Efisio in Cagliari in the south of the island, so I decided to go there by train and disturbed this windy order. I got off the station before the city to find a quiet corner behind a bush for the night.  From there I went to Cagliari.
I saw the amazing fiesta and crawled out of town slowly.  Islands are islands, you can always count on wind blowing there.  And it blew right in my face.  I did 20km that afternoon and didn't enjoy it at all.
 I had an ambitious plan to conquer the interior and the east of the island, which is famous for its beauty, and it was.  Huge spaces, greenery, grazing cattle... we like it that way.  Extremely steep climbs and my bike loaded after the winter did their job - two days of struggling with them reduced my urges to push east, which is considered the most beautiful part of the island.  Willingly or not, after seeing the UNESCO site which are the ruins of the Bronze Age village in Barumini, the people of Sardinia called the Nuraghias, I climbed even higher and then went back to the sea to Oristano and packed the train back to Olbia.  Just to go with the wind along the coast. I wanted to see some of this emerald sea.  So I did, cycling the Costa Smeralda. The sun was shining beautifully, I didn't feel like taking a bath or staying in the sun. It's still too cold.  But the views alone are enough for me.
Nature are Number One in Sardinia.  The architecture was unobtrusive, not to say ugly.  Surprise. After seeing the gems of Tuscany and Puglia, this was a bit of a disappointment.  But, there are beautiful murals everywhere!
.
.
.
.
#italiainbici #italybybike #cicloviaggiatori #outdoorwomen #cyclinglife #travelblog #Sardynia #inbici #sardegna #sardegnainbici #travelbike #outdoorlife #podrozerowerem #sant'efisio #outsideisfree #solowomancycling #solopodróż #solotraveller #biketouring #rowerem #rowerowapodróż #onmybike #roweremprzezświat #polskieblogipodróżnicze
On my last, or penultimate, weekend in Tuscany thi On my last, or penultimate, weekend in Tuscany this spring, I was to wind my way through the roads of the Chianti hills. Yes, that's where the ones famous of wine-making (in the store ask for "kianti", not "cianti") and the place of the beginning of the l'Eroica bike race. I was there 10 years ago, and all in all, the hills around me are plentiful, but just to refresh my memory, stretch my calves and catch the first sun? I don't live too close, the cats had company over the weekend so I thought - well, how about a two-day trip? 
I didn't want to pack all the lodging equipment for one night, but two accommodation search engines had bad news, however - in an area of 150 km x 100 km for the night from Saturday to Sunday there was not a single vacant accommodation! Seriously. On the second one the cheapest offers for more than 200 EUR.  The long Italian weekend has begun (April 25, Italy celebrates "Festa della Librazione" - Liberation Day). On top of that, the region is mega-touristy, and there is no camping apart from Siena. Let’s pack up, well. 
Set off slowly like a tortoise ... past Asciano I entered, in the sense of pushed, on the famous white gravel roads, along which the route of the Eroica race leads and then even more slowlier!  I was occasionally passed by cyclists travelling light and on E-bikes, because that's the only way they cycle here. Envious. Eroica roads are for eagles or I need to revise my physical capabilities. I don't know what killed me more, the steepness of the roads or the number of motorcyclists on their roaring machines, but by the evening I decided that I've had and seen enough, I'm going back. And those dozen kilometers of return home in the dark - because nearly no vehicles anymore, listening to the sounds of the night, were perhaps as beautiful as the Tuscan and Sienese landscapes in spring.
And in a few days, a new cycling stage.
.
.
.
.
#italiainbici #italybybike #cyclingitaly #travelbike #eroica #asciano #outsideisfree #cicloviaggiatori #outdoorwomen #cyclinglife #travelblog #inbici #cretesenesi #toscanainbici #solowomancycling #solopodróż #solotraveller #roweremprzezświat #podróżerowerem #wyprawarowerowa #kobietanarowerze
"Natale con i tuoi, Pasqua con chi vuoi", "Christm "Natale con i tuoi, Pasqua con chi vuoi", "Christmas with the family, Easter with whoever you want" - according to this saying, Easter in Italy is often spent away from home, with family or friends.  The beginning of the picnic season, one might say, the welcome of spring.  Children are given chocolate eggs.  Accommodation places are booked long before Christmas.  Although you can't generalize - in many homes everything from A to Z is cooked.
The Easter traditions hold strong in the south of the country, in Sicily and even in Puglia, but although I was hoping to participate, unfortunately I was not able to be there at that time again.  The processions that take place on Good Friday, are very solemn and gather hundreds of participants.  I really like to peek at local customs, but in Tuscany there is not much to see 🙃, unless watching hundreds of visitors would count as such.  It's interesting that when I searched (in three languages) for "Easter in Tuscany", I mainly see offers of accommodation and trips.  When I searched for "Easter in Puglia", the search engine shows mainly religious rites and local traditions.

This year spring is late, the trees are blooming, but the leaves are still on hold. Three days ago we had frost at night, it's supposed to rain during Easter. In fact, it's just about to start.  Yes, I've seen what's going on with the weather in Poland, I'm not complaining! 

So I jumped on my bike before this rain for a pre-Easter bike ride to Trequanda. I haven't been there yet this year.  This is another insanely picturesque road with a view of Monte Amiata and Crete Senesi.
 I enclose a handful of photos to whet your appetite for Tuscany and wish you a good Easter time.  Rest and live it as you like.
.
.
.
.
#italiainbici #italybybike #cyclingitaly #outdoorwomen #cyclinglife #inbici #valdichiana #trequanda #toskania #cretesenesi#toscanainbici #travelbike #outdoor #outdoorwoman #outsideisfree #solowomancycling #solopodróż #solotraveller #biketouring #rowerem #monteamiata #rowerowapodróż #onmybike #wyprawarowerowa #roweremprzezświat #polskieblogipodróżnicze #lifeontheroad #bikewander #solotravel #worldbycycling
Load More... Follow on Instagram

Wkrótce jadę do?

Polska!

Najpopularniejsze wpisy

  • Sandały do turystyki rowerowej – Teva, Keen, Source, Shimano.. jakie wybrać?
  • Ewcyna
  • Transport roweru samolotem – jak to ogarniam? Moje doświadczenia
  • Niezbędnik czyli co mi się przydaje w podróży?
  • Wiślana Trasa Rowerowa w Małopolsce. Część wschodnia: Kraków – Szczucin (i okolice)
  • Rowerem przez Pomorze Zachodnie – Stary Kolejowy Szlak (Kołobrzeg – Złocieniec)
  • Podróż solo rowerem przez Iran okiem kobiet (Solo woman cycling in Iran – is it a no-no)
  • Podróże
  • Podróż pociągiem we Włoszech – przewóz roweru. Praktyczny przewodnik
  • Wiślana Trasa Rowerowa w Małopolsce. Część zachodnia: Brzeszcze – Kraków (i okolice)

Kategorie i tematy

Albania Armenia Azerbejdżan Azja Bez kategorii Bliski Wschód Bośnia Bułgaria Bułgaria rowerem Chiny Chorwacja Czarnogóra Czarnogóra/ Kosovo/ Macedonia/ Bułgaria Europa Filipiny Francja / Szwajcaria Grecja Gruzja Iran Japonia Jedwabny Szlak Kambodża Kaukaz Kirgistan Korea Południowa Laos Myanmar (Birma) Oman Polska Polska - Polska Wschodnia praktycznie PRZEMYŚLENIA Rumunia Serbia Tajlandia Turcja Ukraina Ukraina - Krym USA Uzbekistan Wietnam Węgry Włochy Włochy Zjednoczone Emiraty Arabskie

Ikony facebook, RSS, Mail

Archiwum

Zaglądam do

  • Bicycle.pl
  • WorldBiking.info
  • Cycling Duch Girl
  • Podróżerowerowe.info

Tagi

Azja rowerem Bałkany rowerem Birma Birma rowerem Burma by bike Chiny Chiny rowerem cycling Burma cycling China cycling Japan cycling Korea cycling Laos cycling Myanmar cycling Philippines cycling USA ewcyna Filipiny rowerem Grecja rowerem Hokkaido Iran kobieta rowerem Japan by bike Japonia Japonia rowerem Jedwabny Szlak rowerem Kambodża rowerem Kambodża rowerem. rowerem po Azji Korea by bike Korea rowerem Laos by bike Laos rowerem Myanmar by bike not for speed Philippines by bike podróże rowerem Polska rowerem rowerem po Azji samotna podróż rowerem Tajlandia Tajlandia rowerem Urumczi USA rowerem Wietnam rowerem Włochy rowerem Xinjiang Yunnan

  • Facebook
  • Instagram
  • Email
  • Rss

@2019 - All Right Reserved. Created by WP Doctor


Back To Top
Ewcyna
  • BLOG
  • Ewcyna
  • KRAJE
    • AMERYKA PÓŁNOCNA
      • USA
    • Azja
      • Turcja
      • Kirgistan
      • Japonia
      • Filipiny
      • Myanmar (Birma)
      • Chiny
      • Korea Południowa
      • Tajlandia
      • Laos
      • Kambodża
      • Wietnam
      • Uzbekistan
    • Polska
    • Bliski Wschód
      • Zjednoczone Emiraty Arabskie
      • Oman
      • Iran
    • EUROPA
      • Bułgaria
      • Grecja
      • Włochy
      • Rumunia
      • Ukraina
      • Ukraina – Krym
      • Węgry
      • Francja / Szwajcaria
      • Czarnogóra/ Kosovo/ Macedonia/ Bułgaria
  • PRAKTYCZNIK
    • Kraje
      • Japonia praktycznie
      • USA
      • Birma (Myanmar)
    • Azja rowerem praktycznie
    • Niezbędnik czyli co mi się przydaje w podróży?
    • This is a men’s world.. czy kobieta w samotnej podróży musi się bać?
    • Odzież zimowa na rower – co się sprawdza?
    • Sandały do turystyki rowerowej – Teva, Keen, Source, Shimano.. jakie wybrać?
    • Sprzęt i akcesoria w podróży rowerem – co mi się przydaje?
    • Transport roweru samolotem – jak to ogarniam? Moje doświadczenia
    • Rowerem w świat – poradnik dla kobiet
  • Podróże
  • WSPÓŁPRACA
  • WYDARZENIA
  • MEDIA
 

Loading Comments...
 

You must be logged in to post a comment.