Muszę przyznać, że południowo-wschodnie rejony Myanmaru okazały się być chyba najciekawszym geograficznie regionem, do którego dotarłam podróżując po tym kraju – a do tego znajduje się tam kilka przewodnikowych atrakcji. Region stanu Kayin to urocze pagóreki, po których sie miło pedałowało. W okolicach Hpa-An czyli około 200 km przed granicą z Tajlandią teren stał się plaski, ale na horyzoncie pojawiły się ciekawe formacje skalne i góry na moje oko krasowe. Codziennie miałam coś do zwiedzania – a to największy leżący Budda w Birmie, który sobie leży wyciągnięty na długość 90 bodajże metrów w mieście Bago, a to słynna skała Golden Rock, święte miejsce pielgrzymek i obowiązkowy punkt programu wycieczek… Niezwykle ciekawa jaskinia Kawgon w okolicy Hpa-An, w której są setki rzeźb Buddy z 7 wieku.
Buddów tu jak mrówków, ale te okazy były naprawdę wyjątkowe.
No, a to, ze robiłam codziennie ponad 100 km to już inna historia.
W kwestii noclegowej – udało mi się tez ponownie zanocować w krzakach (bo w hotelu zażądali 35 USD kurcze). Już nawet mialam wieczornego „ogona”, ale jakoś udało mi się go zgubić. Skręciłam do ni to lasu ni to uprawy – jakieś ponacinane drzewa obwieszone korytkami do których coś skapywało.. (drzewa kauczukowe jak się potem okazało) no i sobie jak ten Bolek i Lolek na dzikim zachodzie łamane przez Robin Hood siedziałam w leśnych krzakach myśląc sobie czy mnie tu znajdą czy nie.. i ilez ja to mam lat, zeby się bawić w takie Pocahontas..
No i znaleźli! Ale nie tajniaki bynajmniej. Nad ranem o 5.20 (wcześniej się nie dało?) czyli jakąś godzinę przed świtem uslyszałam głosy i ktoś zaczął isć w moją stronę. Na widok namiotu głosy ucichły – ale nic się nie stało, kroki przebrzmiały. Po pól godzinie zabrzmiay ponownie i koło mojego spoakowanego już legowiska przeszło kilku pracowników uprawy. Powiedzieliśmy sobie „dzień dobry” i o 6tej tj. 50 minut przed świtem byłam już na rowerze.
Zocha nie uwierzy 🙂