..”no, że chyba ponownie zmienię zdanie..”. Prorocze słowa. Albo, chyba, że zmienię je jeszcze 25 razy, jak ostatnio.
Za zmianą swojego własnego sama nie nadążam. Średnio zmieniam je co 2 godziny. Miało nie być Bangkoku, bo to wielkie miasto i w ogóle.. Ale pasma górskie, które układają się w Tajlandii głownie wertykalnie czyli inaczej pionowo wymanewrowały mnie tak, że znalazłam się 100 km od stolicy Tajlandii.. no i sobie pomyślałam, ze warto może by odwiedzić jakiś profesjonalny warsztat rowerowy, coby zajrzał do bebeszków mojego bicykla przed wjazdem w tereny pod tym względem raczej dziewicze. I może udałoby mi się dostać nowe siodełko, bo tasmą obklejone, a może coś jeszcze?
Wsiadłam zatem w pociąg, bo już i tak na ostatnim odcinku byłam bardzo tańcząca z ciężarówkami. Ten manewr pozwolił mi spojrzeć na Bangkok z innej strony. No owszem, jest zatłoczony i hałaśliwy, ale ma też swój urok. Odwiedizłam uroczego leżącego Buddę pięknymi stopami, kilka innych świątyń, codziennie tez chodzłam się stołowac w garkuchanich na najbardziej turystycznej w Bangkoku ulicy Khao San. No i nie obyło się bez mniej radosnego9 akcentu – od kilku miesięcy w Bangkoku trwają zamieszki, jedno z głównych i prestiżowych ulic jest zamknięta i znajduje sie tam.. miasteczko namiotowe. Coś tak jak u nas protest pielęgniarek sprzed kilku lat. Niestety jakiś miesiąc temu w czasie walk ulicznych zgineło tu kilku/kilkunastu/kilkudziesięciu ludzi. Nie wiem ile, ale to szok, że były ofiary w ludziach.
Podobny szok przezywam, czytając co się dzieje na Ukrainie.
Chłopaki z serwisu i sklepu rowerowego BOK BOK (namiar od Agaty) uwinęli się z przeglądem w 1 dzień, siodełka nie dostałam, no i i już już miałam wyjeżdżać, ale „jak tak siedzę i mysle, to przychodzą mi do głowy rozne psie myśli” mawiał pies Pankracy, jesli ktoś go jeszcze pamięta. Czytam, liczę i kombinuję.. i wyszło mi, że jak pojadę teraz tak, jak zaplanowałam tzn. do Kambodzy a potem na północ, to dotrę do Chińskeigo Yunnanu w sam raz na początku pory deszczowej. I że najlepszy czas na jeżdżenie tam to jest kwiecień-maj, bo kwitn kwiatki i bławatki. I że kwiecień-maj są najgorętsze tu, gdzie jestem. A tu, gidze jestem umieram z gorąca i odbiera mi to wszelkie siły, chęci i zapędy.
No i wymyśliłam, że w takim razie robię zwrot na północ. Byłam nawet już o krok od kupienia bieltu lotniczego do chińskiego Kunming, ale „miłość” do przewożenia roweru samolotem sprawiła, że pogrzebałam dalej i wymyśliłam pociąg do granicy z Laosem, Vientiane. Tam będzie dubelt gorąco i górki coraz większe, ale dzięki temu oszczędzam miesiąc i dotrę do Chin przed końcem kwietnia. Mam wizę dwukrotnego wjazdu do Chin, szkoda stracić, bo Chińczycy bardzo zaostrzyli warunki przyznawania wiz, zwłaszcza dla tych, którzy starają się o nią będąc za granicą. A ja bardzo, bardzo chcę odwiedzić chiński Yunnan i może Syczuan tez.
Uff. Tłumaczenia aż nadto. Myslę, że to dlatego, że cały czas sobie samej staram się przetłumaczyć słuszność moich decyzji. Ominięcie wybrzeża i Angkor Wat.. Ale obiecałam sobie solennie, że wrócę w te rejony w okolicach listopada-grudnia, kiedy jest zielono. Tak, zielonego mi stanowczo trzeba. Jeszcze nie już, zaraz, ale będzie., musi być!
Zatem morza moi drodzy nie będzie. Na pocieszenie idę pod prysznic i uciekam na pociąg. Nastepne relacja z Laosu.
ps. I jeszcze coś na temat romantycznych jak to nazywacie mgieł, o których pisałam w poprzednim poście. Okazuje się, że to typowa przypadłość tego regionu, nieprzyjemna i niebezpieczna dla zdrowia dla mających problemy z oddychaniem. Z angielskiego „haze” opanowuje region pólnocnej Tajlandii, głównie Chiang Mai, przejrzystość powietrza jest prawie żadna, duchota etc. Na forach interenetowych było duzo postów typu „jak jest teraz? mam jechac czy poczekać?”.
ps. 2. po raz ostatni mam nadzieje w kwestii psów – zaczęłam stosować zatrzymywanie się, to działa! psy głupieją kompletnie. Szkoda, że nie wiedziałam wcześniej.