1 maja jest międzynarododowym świętem ludu pracującego miast i wsi w związku z tym doszłam do wniosku, że to najlepsza okazja by zrobić sobie rowerowe wolne, choć od pewnego czasu jestem przedstawicielką ludu niepracującego, miast zresztą. Poza tym byłam ciekawa i oczyma wyobraźni już widziałam te idące ulicami miast komunistycznych Chin oflagowane i otransparentowane pochody.
No cóż. Nie było śladu pochodu czy innej manifestacji, był za to festiwal konsumpcji. Rok wcześniej władze Chin zrezygnowały z urządzania pokazówek a 1 maja to obecnie w Chinach wielki dzień zakupów i wyprzedaży. Ulice były owszem, pełne, ale wędrujących z siatkami obywateli, którzy szerokim strumieniem napłynęli z okolicznych wiosek. Poczułam się troszkę jednak zawiedziona. Byłoby miło wrócić wspomnieniami do czasów wczesnego dzieciństwa, kiedy to pierwszomajowe pochody były dla mnie, małej mieszkanki małej miejscowości wielką atrakcją. Dołączyłam zatem do grona zakupoholików, bo większe miasto to szansa na uzupełnienie zapasów, potem w trasie – zapomnij.
Kilka dni wcześniej na jednej z – górskich oczywiście – dróg napotkałam serbską rodzinę tj. Iwana, Oliwierę i ich 3,5 letniego synka Dawida. Na rowerach oczywiście – to znaczy chłopiec jechał w przyczepce, która tak jak rowery rodziców obładowana była piętrowo. Góra bambetli z tyłu i przodu roweru, mnóstwo doczepionych utensyliów, butelek, żywności – z przodu na kierownicy dumnie prezentowała się dorodna rzepa tudzież inny był to warzyw. Jakieś wystające ruskie kraciaste torby, ciuchy, kamizelki odblaskowe – jednym słowem w pełni zasługiwali na miano rasowych wędrowców. Jechali z Kuala Lumpur w Malezji do … domu do Serbii.
Jak mi ktoś powie, że jestem dzielna to co można powiedzieć o nich? Nie wyobrażam sobie tak odległej podróży rowerowej z małym dzieckiem, no mistrzostwo świata po prostu.
– 3 dni w Jinghong? co tam robić tyle czasu? – spytała Oliwiera A, bo tam jest podobno jakiś ładny ogród? odpowiedziała sobie po chwili.
W Jinghong? Nieee, nic specjanego, praktycznie nie zwiedzałam. Kręciłam się po mieście, owszem, jest całkiem fajne. Potrzebuję czasem się zatrzymać i odpocząć, nie zrywać rano, poczytać, przejrzeć internet, załatwić różne sprawy i takie tam” – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. A jak już wyjechałam to droga, którą obrałam nie bardzo mi się podobała, więc zdecydowałam się wrócić, przenocować bo było już późno i następnego dnia pojechać inną. Zeszło mi się na tym. dodałam.
– Ja tez bym tak chciała, ale… my musimy jechać odparła Oliwiera. Może mi się wydawało, ale czułam w jej głosie jakiś smutek.
– to nie zatrzymujecie się nigdzie po drodze, tak jedziecie dzień w dzień?
– w zasadzie tak. No, a ta ty, dlaczego jeździsz sama?
Pomyślałam wtedy sobie, że właśnie dlatego, żeby nie mieć w głosie tego smutku a może i w sercu żalu, że „musimy jechać”.
W Laosie spotkałam parę Australijczyków podążających z Australii do Londynu. Wymienialiśmy się doświadczeniami jak to zwykle w takich momentach bywa. Właśnie opuściliśmy Tajlandię – ja, choć było mi za gorąco, pokochałam ten kraj, kręciłam się po najczęściej mało uczęszczanych drogach, spędziłam tam łącznie 4,5 miesiąca a na turystyczne południe w ogóle nie dotarłam.
Oni zaś nie mieli zbyt pozytywnych wspomnień.
– Ludzie nie byli zbyt przyjaźni, nawet nas nie pozdrawiali usłyszałam.
W Tajlandii? Ludzie nieprzyjaźni? Czy my byliśmy w innych krajach?
– No fakt, jechaliśmy autostradami bo się spieszymy. Tajlandię z południa na północ zrobiliśmy w 16 dni, nic nie widzieliśmy tylko te autostrady dodali.
„Zrobiliśmy”. Zdaję sobie sprawę, że mało kto ma nieograniczony zasób czasu na niespieszną jazdę tudzież delektowanie się każdym napotkanym kwiatkiem i motylkiem, ale może warto czasem sobie odpuścić, pofolgować, zrobić sobie pierwszomajowe święto a potem nawet wsiąść w pociąg czy autobus jeśli czas nagli a nasz drogowy business plan się wali.
Nie wiem, ja sobie tak myślę, ale co kto lubi.
2 comments
Rodzina z Serbii a raczej ich bagaże – zrobiły na mnie również ooooooooogromne wrażenie. Ale fajnie,ze są tacy rodzice. Dziecko wygląda w końcu na radosne.
O tak, dziecko się zdaje się bawi lepiej od rodziców.
Ale, ale – teraz w Kunming mieszkam u rodziny która podróżowała przez rok z trójką dzieci z znów planuje eskapadę. Podobno to doskonała terapia małżeńska!