Czasem, i to coraz częściej zresztą, także mój skromny drogowy business plan się wali. Po opuszczeniu ananasowego miasta Jinghong po dwóch zawrotkach z obranej trasy (nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że prawdziwy podróżnik nigdy nie zawraca, mi to wyszło na dobre) obrałam azymut na biegnące równolegle do autostrad, które wchłaniają większość pojazdów, drogi wolnego a nie szybkiego ruchu. Bardzo szybko się do wymogów tego ruchu przystosowałam, z prostego powodu – droga przecina w poprzek grzbiety górskie. Wije się po zboczach fundując pedałującemu w pocie czoła rowerzyście 30-40 km strome podjazdy a potem co prawda podobnej długości zjazdy, które jednak w godzinę – półtorej się kończą i ponownie trzeba wrzucić na najniższy bieg.. Wjazd na 1700-1800 metrów i zjazd na 700, 400, nawet 200 metrów n.p.m.. i tak w koło Macieju. Dobrze mi tam, na górze, bo jest chłodniej, pachną iglaki i roztaczają się piękne widoki i chcę już na dobre pożegnać bananowce, bo ich pojawienie się to znak, że znowu jestem w dolinie i trzeba się będzie wspinać. Buuuuu… Bananom już stanowczo dziękujemy!
No, nie ukrywam, jest ciężko, kolana i nadgarstki nie wytrzymują. Średnia dzienna spadła do 50-60 km a bywa, że i mniej i z niepokojem zaczęłam liczyć pozostałe kilometry do stolicy regionu Kunming, gdzie chciałabym dotrzeć 10 maja, bo stamtąd 12 maja udaję się na przymusową kilkudniową wycieczkę lotniczą do Bangkoku. Tak jak wspomniałam wycieczka jest przymusowa bo wiza 30 dniowa dwukrotnego wjazdu wymaga, że gdzieś za granicę muszę się udać. Padło na Bangkok a nie tak jak planowałam Hongkong czy Kuala Lumpur bo tak zwyczajnie było najtaniej. I tak jest to strata czasu i pieniędzy, taki ubiegłorocznymi zmianami w przepisach Chiny zafundowały turystom cyrk z wizami, że. .eh, szkoda gadać. Kraj jest tak wielki i tak ciekawy, jak tu się wyrobić w krótkim czasie? Nie da rady.
No, ale smutki i chwile wściekłości wynagradza mi choć po części egzotyka regionu. Jadąc przez wioski i miasteczka pełne ubranych w regionalne stroje kobiet sprawia, ze czuję się jeszcze bardziej obco. Czasem sobie myślę, że to nieprawda, że jestem tutaj, wśród tak odmiennych ludzi, że to jakiś sen, kosmos jakiś i w ogóle to „co ja robię tu?!”. Dzieci, a czasem i dorośli stają na mój widok oniemiali, podchodzą i bez krepacji zaglądają w twarz. A potem czasem podążają i wchodzą do tych samcyh sklepow, żeby tylko się poprzyglądać z bliska.. Śmieszne to jest i mile zarazem.
Ludzie Hani oraz inne mniejszości narodowe, którzy zamieszkują ten region słyną z pracowitości i właśnie pięknych strojów, które jak widzę noszą na co dzień nie od święta. Niezwykle ważną kwestią musi być tutaj przynależność etniczna i atrybuty jej identyfikacji – są to szczególnie różnorakie barwne nakrycia głowy – głównie czarne wyszywane czapy z wielokolorowymi ogonami, pomponikami, czasem są to kraciaste turbany albo upięte w piramidę i spływające na ramiona czarne wstęgi. Reszty dopełnia wcale-wcale elegancka reszta – rozszerzane spodnie i przeróżne wyszywane narzutki. Zresztą bardzo dużo kobiet siedząc przed domami tudzież stoiskami zajmuje się wyszywaniem. Dowiedziałam się także, że owe stroje podlegają trendom modowym i nie raz, nie dwa jedna kobieta wskaże na drugą mówiąc, że ma nie na czasie strój i aż prosi się o nowy! (Moje zdjęcia są kiepskie tym razem, bo nie mam odwagi celować aparatem w ludzi, ale może chociaż trochę klimatu przekażą).
A dowiedziałam się tego od Nan, Suzan i Kristen, u których spędziłam wczorajsze popołudnie. To mieszkanki Singapuru, Malezji i USA pracujące tutaj od lat dla organizacji NGO, która ma za zadanie „pracę u podstaw” – edukację i pomoc najbiedniejszym głównie w małych wioskach. Bardzo dobre rzeczy niektórzy ludzie robią życiu, bardzo.
Idę Ci ja sobie ulicą i widzę wycelowany we mnie palec Nan, która zakrzyknęła „Jesteś turystką, prawda?!”.
He, he, a skąd ty to wiesz myślę sobie J
Od słowa do słowa i po chwili znalazłam się w jej domu, gdzie właśnie na dachu urządzane było małe przyjęcie urodzinowe jej córki. Jak się okazało niezwykle ekstrawertyczna Nan pomogła już kilkorgu zabłąkanym w te strony obcokrajowcom.. i choć myślałam, że w moim przypadku nie będzie takiej potrzeby to ostatecznie Nan wymieniła mi pieniądze bo okazało się, ze do Kunming, czyli przez tydzień z hakiem, nie znajdę akceptującego zagraniczne karty bankomatu. Ma się ten fart, no i na szczęście gotówkę.
Jakie są wrażenia z Chin? Bieda kontrastująca z ociekającym złotem i marmurami bogactwem – monumentalnymi, przerysowanymi do granic możliwości głównie architektonicznymi bublami, nowymi dzielnicami wieżowco-apartamentowco-pałacowców. Już wiem, gdzie jest zamek, nie – wiele zamków Gargamela i gdzie mieszkają Smerfy – w Chinach właśnie! A przecież nie byłam jeszcze w żadnym naprawdę wielkim mieście już widziałam ich tak wiele. Przeciętne chałupki, które mijam to pustakowe szeregowce, gdzie drzwi w drzwi w jednej małej izdebce mieszkają całe rodziny. I niby wszędzie, gdzie dotychczas byłam widziałam głównie biedę, to tutejsze „domy” są wyjątkowo przygnębiające. Przemykam przez te wioski i myślę sobie, że pan Bóg mi tak wiele dał, że aż trudno uwierzyć.
Wioski to także oprócz wzrokowych ogrom wrażeń węchowych, bynajmniej nie tych przyjemnych. Skończyła się epoka skromnych, ale czystych toalet – zaczęła się epoka wychodków! Tutejsze ustronne miejsca, w które pobudowane są na obrzeżach wiosek nie pozostawiają wątpliwości, do czego służą. Na pierwszy rzut oka nigdy nie sprzątane, koedukacyjne pomieszczenia z dziurami w podłodze bez żadnego kraniku czy pojemnika z wodą. Dziękuję – nie, wolę krzaki. Pełni zapachowego szczęścia dopełniają wszechobecne kurniki i obórki, a wszystko to sprawia, ze przejeżdżając przez wioski i wioseczki jedynie naciskam mocniej na pedały. Czasem tylko z nudów trochę pogonię kury.. no bo one są takie bezmyślne, zamiast na boki pod koła prosto uciekają..
Pamiętam, jak znajoma Ela kiedyś powiedziała „wrócę do Chin, jak tam posprzątają”.
No więc Elu droga, wygląda na to, ze powoli-powoli, gdzieniegdzie, najczęściej w miastach nawet już zaczęli. Stosy mijanych śmieci są często niewiarygodne i wbijają nóż w serce. Jak można tak traktować środowisko i swoje najbliższe otoczenie?!? No, ale obserwując legendarne skądinąd chociażby zachowania Chińczyków przy stole domyślam się, że musi być to sprawa kulturowa. Śmieci ze stołu, zużyte chustki, niedopałki, puste paczki po papierosach i inne opakowania oraz butelki lądują beztrosko pod stołem. Ktoś przyjdzie i sprzątnie.. – albo i nie. A, no do tego trzeba jeszcze oczywiście siarczyście charchnąć i splunąć, bo to raz zresztą. Wygląda jednak na to, że „tam, na górze” zauważyli problem – dziś widziałam w telewizji uświadamiającą reklamę społeczną, w której to porzucony na chodniku papierek wędrował do kosza i jeszcze sam umieścił się w odpowiednim dla segregacji pojemniku. Idzie nowe?
Można by tez napisać wyprawkę na temat „dogadanie się z Chińczykiem a sprawa międzynarodowa”. Niby wszędzie, oprócz anglojęzycznych Filipin dogadanie się z ludnością miejscową było dla mnie wyzwaniem, ale Chiny.. Chiny to inna jakość. To problem do potęgi entej. Myli się ten, na przykład ja, kto myślał, że pokazywanie na palcach liczb to powszechnie znana ręczna sygnalizacja. Liczba 10 to rozczapierzone palce obu rąk? Nic bardziej mylnego. W Chinach są to skrzyżowane palce wskazujące. Wszystkie liczby ponad 5 pokazuje się inaczej.
Stojąc w recepcji hoteliku, pokazując na siebie, składając ręce pod głowę jak do spania, wskazując na kalkulator oraz wywieszoną tablicę z (zawsze tutaj nieaktualnymi) cenami, nieśmiało jeszcze dodając wydawałoby się powszechnie znane angielskie słowa jak „how much” czy „money” zawsze uzyskiwałam odpowiedź co do ceny pokoju. Tutaj najczęściej widzę okrągłe oczy i zdezorientowaną twarz recepcjonistki, która zapewne sądzi, ze przyszłam spytać ją o przepis na kaczkę po syczuańsku. Mogłabym zostać zawodowym pantomimem czy stanąć na rzęsach a nie będę zrozumiana. Dodam, że niedawno dziewczyna na recepcji dostała takiego ataku śmiechu na mój widok, że aż wpadła pod ladę. Nie mogła się stamtąd wygrzebać, bo co spróbowała to ponownie się pod ladę ze śmiechu zapadała, klucze jej z rąk wypadły, aż ją do porządku doprowadzili inni goście w recepcji, ale chwilę to trwało. Nie ukrywam, że jestem im wdzięczna bo raczej średnio się czuję w roli Kaczora Donalda. Chodziło o te rowerowe pampersy co je miałam na sobie, czy co?
W takich momentach błogosławię elektronikę. Dopiero teraz odkryłam, bom nieoblatana w te klocki, że można ściągnąć z netu aplikacje tłumaczeniowe, które działają bez dostępu do sieci. I tak właśnie, uzbrojona w komórkę z włączoną aplikacją Google Translate wkraczam do hoteli, sklepów czy garkuchni, gdzie rozmawiamy sobie z lokalnym petentem podtykając ekrany komórek pod nos. Najważniejsze jednak, że choć ułomnie, ale to działa!
No i nie wiem jak to zabrzmi po miesiącach odmieniania przez przypadki słowa „gorąco”, ale… bywa chłodno. No, nawet całkiem wieczorową porą zimnawo. Drugie, dawno zaniedbane słowo to „deszcz”, a nawet duże opady deszczu i burze, które się zagnieździły nad tym rejonem. Jedziesz bracie, siostro, a tu nawet nie ma się gdzie schronić, a podjazd długi i daleki.. a na dokładkę kapeć w tylnym kole się zdarzył.. Wiem, że pora deszczowa za pasem, ale to już niby się zaczęło?! Tak źle i tak niedobrze. E.., pewnie to przelotne, prawda??
16 comments
Moda pierwsza klasa! 🙂
Faktycznie ta miesieczna wiza bez sensu, echhh….zycze szybkiego i sprawnego dotarcia do Kunming (BTW to juz prawie miesiac od opuszczenia Laosu???? niewiarygodne!) Tych podjazdow to nawet nie skomentuje 😉 jako, ze nosze sie w blizej nieokreslonym czasie z zamiarem odwiedzenie naszych cudnych polskich Taterek sprawdzalam sobie podejscie na Morskie Oko i majac w pamieci swoj wywalony jezor ktorym sie podpieralam idac tam poprzednim razem z niejakim zdziwieniem stwierdzilam, ze rożnica poziomow to tylko ok. 400 m 😉
Także Ewa, klaniam sie nisko 🙂
A napiszesz cos o kuchni chinskiej w wolnej chwili?
Monika, mojego jęzora już sie raczej nie da bardziej wywalić na tych podjazdach, odpoczywam co kilkaset metrów. Wczoraj amplituda przedstawiala sie następująco 1650-1950-630-1550-230. Królowały zjazdy, ale właśnie dziś jakoś nie miałam ochoty się wygrzebywać z tych moich nizin i slowo daję, jutro biorę autobus.
Dlaczego ja nie chudnę!!!???
A co do jedzonka to już tak, tak, zbieram dokumentację degustacyjno-zdjęciową, dziś nawet bardzo nad tym pracowałam i ruszyć sie z przejedzenia nie mogę:)
O raju, aż mi się słabo zrobilo 😉
Super, że będzie relacja kuchenna, czekam z niecierpliwością 🙂
Pa!
Czasami dzialal pasazerski transport rzeczny z Jinghong do ChiangSen w Tajlandii bez zawijania do Laosu.Ostatnia firma,ktora to oferowala nazywala sie DeltaPower.Uwarunkowane to bylo poziomem wody w Mekhongu i sytuacja polityczno-kryminalna.
Czy jest to mozliwe aktualnie?
Nie mam bladego pojęcia. Coś mi się gdzieś w głowie tli, że czytałam, że od 2011 nie jest to mozliwe – jakiś wypadek, jakies narkotyki jacyś martwi Tajowie..
Ewo! Naszła mnie taka refleksja,ze jak kiedyś tam wrócisz w warszawskie pielesze – to poczujesz sie jak hrabinia jakaś-
w mieszkaniu z łazienką i centralnym ogrzewaniem, segregacją śmieci i przytulnym łóżeczkiem. Ilez to człowiek musi przeżyć, aby przekonał się, że to co go otacza to luksus. Ot- pozytywne i uboczne skutki twojej wyprawy.
A kondycji w pokonywaniu wzniesień zazdroszczę Ci szczerze.
Wiesz Mira, ale ja na brak luksusów tutaj nie narzekam. W Chinach bardzo trudno o miejsce na rozbicie namiotu, więc najczęściej korzystam z tutejszych hotelików, które są tanie (20-30 PLN) I w 95% super – czyściutka pościel, klima, czajnik, tv. Napisze jeszcze o tym. To, co mi faktycznie w Chinach przeszkadza to kłopoty z dogadaniem się i papierosy, przyzwolenie społeczne na ich palenie masowo i wszędzie – absolutnie wszyscy faceci chodzą z petem w zębach. Obrzydliwe.
Skąd Ty Ewa bierzesz czas i siły na pisanie tych wszystkich relacji, które pozwalają nam podróżować razem z Tobą przez świat,oderwać się na chwilę od rzeczywistości, poczuć zapach sterty ananasów, klimat chińskiej bocznej drogi? Podziwiam i dziękuję.
Crotos już po krótkim Croto, jak na 4 dni masa wrażeń i przeżyć, burze, gradobicie, przeprawy przez wezbrane górskie rzeki, rozpalanie kominka w górskim szałasie, klimat „Wina Truskawkowego w Jaśliskach i inne. Darek zrobił po raz kolejny kawał dobrej roboty.
Trzymaj się, pisz i fotografuj.
I tu Piotrze dotknąłeś dość istotnego tematu. Lubię pisać, ale faktycznie wymaga to dużo zachodu i energii. Ile to razy zasypialam nad długo ładującym się zdjęciem.. Piszę głównie podczas dni odpoczynku, to jest odpowiedź. Cieszę się, że to doceniasz 🙂
Tak, wiem że rowerowa majówka to już przeszłość i miłe wspomnienia, delektujcie sie sezonem!
Ewo
Uwielbiam czytać Twoje relacje, podziwiam Ciebie i życzę Ci łatwiejszego pedałowania.
Gosiu, dziękuję 🙂 Właśnie od kilku dni odpoczywam, no – poniekąd odpoczywam. Od pedałowania w każdym razie. Zbieram siły na większe górki..
No wielkie te Chiny i szkoda, że trzeba się spieszyć. Fajnie, że udało Ci się dotrzeć w takie odległa-od-autostrad regiony. Piękne te stroje!
W sumie to aż tak odległe to nie są, no bo jak wiesz w Chinach autostrady sa wszędzie :). Ale fascynujące, to na pewno.
No, napisz coś w końcu, bo się niepokoję…
Ale dlaczego, wszak wlasnie napisalam? W Bangkoku wlasnie ponownie z goraca sie rozplywam…
Fantastycznie sie czyta Twoje posty! Pozdrawiam Ewunia i pedaluj dzielnie dalej 🙂