– No już nie przesadzaj! Stanę sobie tutaj i zapalę fajkę, za chwilę pójdziemy.
Aga przyjechała w odwiedziny z Polski, po prawie 3 dniach podroży należy jej się mały dymek, ale..
– Wiesz co.. może jednak nie. Za bardzo rzucamy się w oczy. Zapalisz u mnie, chodź!
– No dobra..
– Daj, wezmę twój plecak, bo tez za bardzo rzuca się w oczy i przed moim blokiem się rozdzielimy, wejdziemy do klatki osobno ok?
– Dobra, dobra. Mina Agi wskazuje, że chyba naczytałam się w niedalekiej przeszłości zbyt wiele kryminałów.
Jest po północy, po dużym osiedlu na którym mieszkam wciąż kręci się sporo ludzi. Jesteśmy już niedaleko od klatki, gdy widzę w ciemności idącą z naprzeciwka postać. No rzesz kurde, policjant oczywiście się napatoczył, wszędzie ich pełno. Aga idzie kilka kroków przede mną. Nihao! Hello! Po pierwszym zawołaniu udaję, że nie słyszę, ale po drugim i trzecim muszę się odwrócić. Oczywiście Pan Władza o coś mnie pyta. Nie dogadamy się raczej w ten sposób, ale wiem, o co mu chodzi, więc wyjmuję paszport. Wiza jest.. nie, to nie wystarcza. Idziemy na oddalony od dwa kroki posterunek (są tu co 200 metrów). Idę za nim, siadamy, pan władza grzebie i grzebie w paszporcie, skupia się na wizie tajskiej czy innej filipińskiej, chińskie mam już cztery i gdzieś usilnie dzwoni. Bez skutku. Nie mam przy sobie kopii meldunku, jest po północy, do pracodawcy dzwonić nie mogę a pan władza oporny jest na tłumaczenia z translatora i ciągle wybiera jakiś zajęty numer. Gdzie jest Aga? przebiega mi przez myśl. Przecież ona nic tu nie zna, a siedząca gdzieś po nocy blondynka tym bardziej wzbudzi zainteresowanie, to nie ławka na Polach Mokotowskich. W końcu policjantowi udaje mu się zadać mi pytanie; Kraj? Polska odpowiadam. BO-LAN. Najwyraźniej widniejący w wielu miejscach na paszporcie napis REPUBLIC OF POLAND jest zbyt zawiły. A, BO-LAN ok, go! Aha, to mogę iść, tak? OK, OK. Pan władza, który nota bene pól roku temu sam dawał mi meldunek nie pamięta mojej twarzy (jedynej blondynki na osiedlu), ale pewnie zapamiętał kraj. Polska, tak, taka tu mieszka, mogę iść.
Przed wejściem do klatki słyszę „kszsz, kszszzzz”. Pełna konspira rodem z „07-zgłoś się” – Aga od dobrej pól godziny siedzi w ciemności za samochodami. Wślizgujemy się do klatki a w domu siadamy obie nieco otumanione.. Widzisz, o co mi chodziło? Tu nie jest normalnie, mówiłam Ci.. Tak, o matko, nie myślałam, że aż tak..
W Xinjiang/ Sinkiangu, największej i najbardziej na zachód wysuniętej prowincji Chin wszystko jest inne. To nie Chiny wschodnie czy południowe, to prowincja, która z uwagi na etniczne zamieszki na płaszczyźnie Ujgurzy kontra Chińczycy i ruchy separatystyczne jest traktowana przez władze chińskie jako miejsce podwyższonego ryzyka na równi i z Tybetem. Co jakiś czas zdarzają się tu zamachy, choć obecnie jedynie na południu prowincji. Kwestie bezpieczeństwa są tu priorytetem – powiedziałabym że jest tu nader bezpiecznie obecnie.
Zabronione jest nocowanie nie zameldowanych osób w domach. Spanie na dziko pod namiotem. Istnieje obowiązek meldunkowy, w ciągu 24 godzin od przyjechania należy się gdzieś zameldować. Nie jest to takie sobie gdzieś – szczególnie, jeśli jest to obcokrajowcem – nad tymi Wielki Brat chce mieć szczególną kontrolę, każe im nocować jedynie w hotelach uprawnionych do nocowania obcokrajowców. Teoretycznie chcąc kogoś gościć w domu można zgłosić taką osobę na policję, aby dostała meldunek czasowy, ale w bieżącym roku znajomi spotkali się z samymi odmowami. Nie po to zapraszałam przyjaciółkę do siebie, żeby spała w drogim hotelu, zatem nawet nie próbuje jej zgłaszać, ale musimy być bardzo ostrożne. Słyszałam wiele historii o tym, jak ludzie chętnie doniosą policji, że po okolicy kręci się jakiś obcokrajowiec no i wtedy klops. Ja mam kłopoty, pracodawca tez. Do końca pobytu koleżanki w newralgicznych miejscach trzymamy się osobno.
Policja jest może zatrzymać Cię w każdym momencie, sprawdzić dokumenty, przejrzeć i zeskanować dane w telefonie (!), przejrzeć kontakty, zdjęcia… Nie daj Boże, żeby znalazły się tam jakieś foty wszechobecnego na ulicach wojska. Kilka tygodni temu wieczorem mijała mnie wyjąca syrenami kolumna wojskowa. Dzień jak co dzień, przejeżdża zawsze około 10 rano i 23.00, standardowo, czasem częściej. Kilkadziesiąt samochodów opancerzonych, wypełnionych żołnierzami.. pokaz siły i mocy. I jak nigdy wtedy wyjęłam komórkę i zaczęłam nagrywać, gdy poczułam lekkie puknięcie w ramię.. chodnikiem szła tylko kobieta z dwójką dzieci. Wiem, że to ona dała mi znak; NIE MOŻNA, MOGĄ BYĆ KŁOPOTY. Trzymałam to nagranie do niedawna, ale w strachu przed kontrolami podczas podróży rowerem kilka dni temu je usunęłam.
Obcokrajowcom nie chce dawać się meldunku, usuwa się ich z wielu dzielnic. Kilkoro moich znajomych jest w kłopocie, bo wymówiono im mieszkania i nie mogą znaleźć nowych – albo ludzie nie chcą im wynająć, albo by chcieli, ale policja nie da meldunku, i kółko się zamyka.
Stacje benzynowe nie są tu oazą odpoczynku dla strudzonego drogą rowerzysty. To ogrodzone twierdze, na które może wjechać jedynie kierowca po uprzednim sprawdzeniu samochodu i spisaniu danych z dowodu – pasażerowie muszą czekać na zewnątrz.
Wszelkie dworce autobusowe czy kolejowe to następne twierdze (podobnie, jak w całych Chinach) – to zrozumiałe, przewija się tu wiele osób, ale oznacza to, że na zaplanowana podróż należy zjawić się dużo wcześniej, bilet kupuje się mając dokument osobisty, a na peron jest się wpuszczanym jakieś 10 minut przed przyjazdem/odjazdem pociągu. Gdy pociąg odjedzie wchodzi grupa na następny.
Jest jeszcze wiele praw, dotyczących Ujgurów, ale o tym będzie jeden z następnych wpisów. Tak, łamanie praw człowieka w Chinach to następny czynnik, który nie jest mi obojętny.
Pojechałyśmy z Agą do Turfan. Turfan, oaza na Jedwabnym Szlaku na bis i zwiedzanie okolic to był dobry pomysł. Rower tym razem został w domu, a my razem z dwójką innych obcokrajowców wypożyczonym samochodem zwiedzaliśmy pustynne okolice. Zatrzymano nas do kontroli paszportów jedynie 8 razy w ciągu dnia, ale i tak było ciekawie. Ponowna wizyta w wiosce i dolinie Tuyuk i na pustynia w Shanshan, ale pierwsza w Bezeklik Thousand Buddha Caves – to niezwykle ciekawe miejsce, wąwóz skalny z grotami wypełnionymi malowidłami buddyjskimi niektórych pochodzących nawet z V w n.e. – znak czasów, gdy lokalni mieszkańcy wyznawali buddyzm a nie islam!
W szkole wraz z nastaniem wakacji.. zaczyna się tłok. Dziecko czy młodzież chińska wykorzystuje czas „wolny” na.. naukę i rozpoczyna przygotowanie do następnego roku szkolnego. Dlaczego chodzisz do szkoły? Bo mi nauczyciel/rodzic kazał. Bo nie jestem wystarczająco dobry z matematyki/chińskiego/chemii/angielskiego (niepotrzebne skreślić), muszę zacząć naukę już teraz, bo potem nie dam sobie rady.
Tak, ocenię to i się powtórzę – uważam, że to jest chore.
Od początku pobytu nie udało mi się polubić miasta ani pracy, o czym już pisałam. Po kilku miesiącach doszłam do wniosku, że pomimo wpływającej na konto pensji dłużej jednak nie dam rady tak ciągnąć – ja, od kilku lat praktykująca i propagująca życie w zgodzie z sobą i podążanie za własną drogą wciąż łapię się na myśli, że to moja droga nie jest. Że to droga wręcz przeciwna do mojej i że żaden pieniądz nie jest mi w stanie tego wynagrodzić. Stres, frustracja, czasem pojawiąjaca się wręcz agresja i złość – na głupie plany lekcji i nieprzewidywalne godziny pracy w szkole, denerwujące zwyczaje Chińczyków (wpychanie się, charczenie i plucie, śmiecenie i brak dbałości o środowisko, mówienie podniesionym głosem czy te nieszczęsne wszechobecne dwie piosenki, dwa koszmarne propagandowe kawałki, które brzmią w Urumczi z każdego miejsca co doprowadzało mnie do czarnej rozpaczy etc.), to czy tamto w końcu zapada decyzja – tak się dłużej nei da ciągnąc, trudno, odchodzę. Zwłaszcza, że pracodawca nie okazał się skłonny do dania mi więcej niż 5 dni przysługującego rocznie urlopu. W Xinjiangu jest tyle miejsc do zobaczenia a dystanse są olbrzymie. Piaski i skały pustyni Taklamakan sąsiadują z ośnieżonymi szczytami pasma Tian Shan czy tez Pamirem na południu. Ujgurski Kaszgar czy Kazachsko-rosyjski Ałtaj. Tylko czasu było brak.. Ludzie, mi się chyba w głowie powywracało, że ja chciałam więcej! Rozpuszczona jestem w tej kwestii jak dziadowski bicz.
1 sierpnia 2017 roku zapakowałam się na rower i wyjechałam z Urumczi (ok, po długim okresie decyzyjno-organizacyjnym dotyczącym zamykania spraw w Chinach). Wiza pracownicza została zamieniona na miesięczną turystyczną, zatem obrałam najbliższy kierunek – pasmo gór Tian Shan, które czasem podczas dobrej pogody podziwiałam z 30 piętra wiezowca w pracy. Potem pobliski Kazachstan i Kirgistan – tym bardziej, ze na pobyt 30-60 dniowy nie trzeba tam wiz. Choć mieszkam w Azji Środkowej od 8 miesięcy, to tym razem odczuwam dreszczyk emocji i pewien niepokój przed nieznanym. Jedno jest pewne – będzie #notforspeed, a plany się dopiero tworzą. Sama jestem ciekawa, co z tego wyniknie, stay tuned!
3 comments
Dobrze,że poszłaś za instynktem i ruszasz dalej! Z drugiej strony pewnie są w Chinach miejsca, gdzie łatwiej jest się wtopić Europejce w tłum, ale wybrałaś akurat tak zapalne, że chyba tylko Tybet byłby dla obcokrajowca trudniejszy jak o przepychanie się z władzami chodzi. A jak o tych znajomych chodzi, co im mieszkań odmawiano – szkoły im nie pomagały w procesie? To mi się dziwne zdaje. Pozdr.
No takie miejsca przymykaja oko na fakt, ze sie nie jest native speakerem bo nikt nie chce tam mieszkac..
Szkoly pomagaja, ale w przypadku decyzji wladz sa bezsilne. Wypad z izby i juz.
[…] O moim życiu i pracy w Sinciangu przeczytasz w innych wpisach, m.in. tym i tym […]