Niestety, rozpoczęcie imprezy pożegnalnej sie przeciągało, bo Aiden – nasz starszawy, nieco cherlawy i spoźnialski Irlandczyk – wybrał sobie ten dzień na dokonanie wywrotki na zjeździe z Monarch Pass i zrobił to tak artystycznie, ze przyleciał po niego helikopter i zabrał do szpitala. Artyzm na szczęście polegał tez na tym, że wyszedł z tego jedynie z potłuczeniami i roztrzaskanym kaskiem ..( taaak, powinnam jeździć w kasku). Lekarz zalecił mu powstrzymanie sie od jazdy przez kilka dni, no co z kolei niemal dostała spazmów Ieva, kierowca naszego busa, na myśl, że będzie z nim przebywać tyle godzin dziennie.. O Aidenie tak naprawdę możnaby napisać osobna książkę.
Impreza – choc z dużym opóźnieniem – ale się odbyła a Aiden w niebieskiej, szpitalnej, przewiewnej piżamce byl jej niewątpliwą atrakcją. Ja, Natalia i Wojtek wracaliśmy samolotami z Denver, choć w przeciwnych kierunkach. Oni z powrotem do Los Angeles, ja do Nowego Jorku. Był z nami jeszcze John, który zmierzal z Denver do Chicago a rower wysłał wcześniej kurierem. Mieliśmy obawy, ze nie zabierze nas z rowerami kursowy autobus firmy Greyhound z Pueblo do Denver, ale tym razem jakoś nasze wielocypedy nie wzbudziły przerażenia i za dopłatą 10 USD zostały sprawnie zapakowane do autobusu. W środku jechało zaś same hiszpańskojezyczne towarzystwo, był nocny kurs z Teksasu. Nawet kierowca też nie kumał za bardzo po angielsku, mozna by pomyslec, że to taki globalny język..
2 comments
Przeczytałem parę razy bo sam w tym roku będę pokonywał tą trasę z LA do Denver ale bez skrótów szutrowych. Piękna wyprawa, moje gratulacje. Krzysztof
powodzenia! chętnie bym to powtórzyła.