Duszny dzień i zbierające się wieczorem chmury za dobrze nie wróżyły, choć Zocha zawsze twierdzi, ze trzeba być optymistą. Ja byłam jednak pewna, że coś z tego będzie.
W nocy przeszedł front. W zasadzie to wciąż przechodzi i bardzo bym chciała, żeby już sobie poszedł. Wiatr targał namiotem w każdą stronę i wiało, żeby nie użyć innego brzydszego słowa. Namiot, w którym po amerykańskich przygodach wymieniłam stelaż na aluminiowy jednak dawał radę, więc usnęłam. Przewracając się rano na drugi bok poczułam, że coś jest nie tak. Mokro. No jak to, przecieka?!! I wtedy spojrzałam na podłogę, która w połowie już pływała. Rany julek, mój puchowy śpiwor, moja karimata! Ale lepsze było przede mną – otworzyłam przedsionek i zobaczylam, ze caly namiot stoi w ogromnej kałuży jakieś 15 cm w wodzie. Niech żyją wyschnięte pola ryżowe! Bo doszlysmy do wniosku, ze ani chybił to kiedyś musiało być takie pole. (Nota bene trak się zastanaiwam, czy oni jakoś to podloze uszczelniają?)
W te pędy zabralysmy rzeczy zostawiając namioty i pojechalysmy z powrotem do centrum turystycznego, które zajelysmy na następne kilka godzin rozkładając i susząc rzeczy i oczywiście będąc dodatkową atrkacją owego centrum. Na rower wsiadlysmy gdizes ok 14tej, co oznaczalo, ze dystans tego dnia również do rekordowych nalezal nie będzie. Nic to.
Trasa wiodła wokół wulkanu Sakurajima, który jest jednym z największych czynnych wulkanow w Japonii. Wszystko pokryte jest czarnym pyłem. Zastanawiam się jak tu można mieszkac i na przykład wywieszać pranie. A mieszka tu ok. 5 000 ludzi. Nie usmiechalo się nam spac na zewnątrz, ale placenie horrendalnych pieniędzy za hotel tym bardziej się nie uśmiechalo. Trafilysmy do hostelu, ale cena była trochę za wysoka.. az do momentu, kiedy okazało się, ze możemy spac obie za cene 1 osoby. No jak tak, to dlaczego nie!
Za oknem piździ jak w kieleckiem i cieszy mnie, ze śpimy dziś pod dachem, ale z niepokojem mysle o następnych dniach. Ale trzeba być dobrej myśli.
Atrakcje dnia dzisiejszego objęly tez.. lekcję angielskiego dla lokalnych uczniów! Pracownica hostelu, żeby się z nami dogadać zadzwonila do znajomej, którą okazała się być miejscowa nauczycielka angielskiego. Właśnie miała lekcję ze swoimi uczniami (sobota wieczór) i bardzo nas poprosiła, czy mogłaby przyjechać z uczniami, żeby z nami mogły poćwiczyć angielski, bo nei mają okazji a tu żywe cudzoziemki przyjechały… o ludu, ale to była śmieszna sprawa. Przyjechała pani z czwórką tyle grzecznych co przerażonych dzieciaków.. no to sobie poćwiczyliśmy. Dzieci na pytania co będą jutro robić jako pierwszą rzecz odpowiedziały, ze „będę odrabiać lekcje”. Matko jedyna, co za dryl.
Pani nauczycielka w podzięce zaprosiła nas jutro do siebie do domu, żeby nam pokazać, jak się nosi kimona. Bardzo jesteśmy rade z możliwości odwiedzenia japońskiego domu. W końcu nic nas nie goni, prawda?
Ewcyna
-
Pierwszy dzień na rowerze minął w sielskiej atmosferze, ochom i achom na temat niemal wszystkiego.. nadmorskiego krajobrazu z czynnym wulkanem Sakurajima i palmami w tle, uprzejmości Japończyków, która jest wręcz trudna do…
-
na poczatek kilka zdjec – moczenie nog w goracych zrodlach, popych prosty pod gore, na wulkanie Sakurajima, nadmorskie widoczki, nasi uczniowie angielskiego i Totsuke, namiot na polu ryzowym i plywajace pomarancze…
-
..bo niejaka koleżanka moja zaufana Zofia (mozliwa odmiana – Zosia lub Zocha) z Wrocławia spytała, czy ja do tej Japonii tak na koniecznie sama chcę jechać, bo może ona by się jakoś machnęła ze…
-
Bilety kupione. Do Japonii na sakurę – czyli czas kwitnienia wiśni, z południowej wyspy Kiusiu na północną Hokkaido.. w 3 miesiące. Powinno wystarczyć. 2 kwietnia odpalam wrotki i Yokoso Japan!
-
To była niezwykła podróż. Magiczne miejsca i rozmowy z ludźmi, którzy nigdzie się nie spieszą i mają inne, bliższe ziemi smutki i radości. Spokój, który oszałamia. Leniwa jazda, kąpiele w Bugu i…
-
Nocny lot i juz jestem w Nowym Jorku, gdzie spędzam 4 dni. Przylatuję bez żadnej mapy i o dziwo takowej nie dostanę na lotnisku, punkty Informacji Turystycznej oczywiście nie istnieją .. albo…
-
Niestety, rozpoczęcie imprezy pożegnalnej sie przeciągało, bo Aiden – nasz starszawy, nieco cherlawy i spoźnialski Irlandczyk – wybrał sobie ten dzień na dokonanie wywrotki na zjeździe z Monarch Pass i zrobił to…
-
Słowo sie rzekło i przemierzamy „the Rockies” czyli Góry Skaliste. – to znaczy tą część, która jest w stanie Kolorado, bo pasmo to przebiega praktycznie przez całą Amerykę Północną. Zadowolone krowy i…
-
A na Dzikim Zachodzie… bez zmian. Wiatry nami szargają, ziemia spalona słońcem w kolorze orchy. Przez kilka dni ponownie przebywamy na terenie rezerwatu Indian – tym razem plemienia Navajo. Już wtajemniczeni wiedzą,…
-
Szczękę mam wciąż opadniętą. Myślał człowiek, że się przetarł już trochę po świecie i cos tam widział.. Ale nie – takiego miejsca po prostu nigdzie indziej nie ma. Te niewyobrażalnie wielkie hotele…
-
Zaledwie tydzień w ramach wyprawy Crotosa
-
Zjeżdżałam z przełęczy już wcale nie we mgle – co za ulga. Miało się ku wieczorowi więc rozglądałam się za miejscem noclegowym choć w duszy marzyło mi się jakieś suche lokum. No…
You must be logged in to post a comment.