Akcja tajniak

by Ewcyna

„Hello! Czy jest pan policjantem? Minga-la-ba! Dzień dobry! Jedzie pan za mna? Dlaczego?”

Na okrągłej, porażającej tępotą twarzy z satysfakcją dostrzegam konsternację mieszającą się z paniką. Widzę, że jego czoło się marszczy a prawa półkula próbuje porozumieć się z lewą, sygnalizując proces myślenia, czynnoość od lat zapewne nie praktykowaną. Osobnik na błękitnym skuterze w białym kapelusiku nadjechał z naprzeciwka, na mój widok zawrócił, wyjął telefon i zaczął dzwonić udając, że mnie nie widzi jak go mijałam. Po czym pyrkając jedzie za mną, a jak się zatrzymuję owszem – wyprzedza, żeby jechać przede mną, co jakiś czas się zatrzymując i zerkając do tylu, żeby mnie nie zgubić tudzież wjeżdzajac w jakieś zabudowania, zatrzymując się przy jakimś przydrożnym sklepiku na lemoniadkę albo podziwiając błękit nieba. Nie jestem przewrażaliwiona, tak dzieje się od kilku dni. Pal licho, jeśli to jest po prostu policja, którą proszę jedynie, aby nie trzymała się zbyt blisko, ale teraz są to regularni tajniacy. Nie wiem, czego ich uczyli w tym przez lata okupowanym przez juntę wojskową kraju, ale nie była to dobra szkoła. Ja, naiwniak, potrafię ich rozpoznać w ciągu 3 sekund.
„Kapelusik” w końcu inteligentnie odpowiedział „No police. Security”. Czyli mamy jasność w temacie. Służba bezpieczeństwa w mordę jeża.
Przyzwyczaiłam się już, ze wszędzie jestem kosmitką, ale tak sobie myślę… – kto by wysłał tak rzucającą się w oczy osobę – cudzoziemkę o zupełnie odmiennym wyglądzie, na rowerze, jadącą w żółwim tempie głównymi drogami i nie mówiącą w lokalnym języku – na zwiady?!?
To, że o mnie wiadomo „w try miga” w danym miejscu to już dla mnie nie nowina. Wcześniej jednak zdarzało mi się, że policja jedynie wyprowadzała mnie z miejscowości bliżej lub dalej – ostatnimi czasy jednak są to tajniacy, którzy zmieniają po drodze w ciągu dnia – w zależności zapewne od ich rewiru. Może to być młodzieniaszek w różowej czapeczce albo starszawy osobnik wyglądający na rolnika. Widzę tez, że podjeżdżają do miejsc, gdzie się zatrzymywałam a to coś kupić, a to na posiłek.. Czasem wciąż tam jestem i to widzę.. pewnie pytają jakie pytania zadaję. To po prostu widać. No i niestety przypuszczam tez, ze lokalna, zastraszona ludność dzwoni na policję jak mnie widzi – tu, na prowincji wciąż niewiele się zmienia, ludzie się boją. Sprawa pogorszyła się w momencie, kiedy raz zanocowałam na dziko. Odcinek pomiędzy miastami był za długi, a ja po południu wylądowałam na zepełnie odludnej – i uroczej dodam – drodze (Eh, jak ja kocham te wieczory pod gwieżdzistym niebem i poranne ptasie trele.. ). Moje robaczki, mysie pysie jednak się zorientowaly, że spałam nie wiadomo gdzie, a że to zabronione to zagięly na mnie parol. Niestety. Chyba nie dane mi już będzie słuchać ptasich treli na myanmarskiej ziemi.
Z drugiej strony nie jest to takie złe. Pod koniec dnia ujawniony tajniak przekazuje mnie w ręce „immigration oficera”, który to prowadzi mnie na miejsce noclegu (którym jest często gęsto przeznaczony jedynie dla lokalnej ludności guesthouse, co wiąże się z dużo niższą oplatą – i z reguły uwłaczającej godności ludzkiej warunkami ). Ostatnio był to super zadowolony z tej fuchy chłopak, który doprowadziwszy mnie do celu spytał „piwo?” i po mojej twierdzącej odpowiedzi skoczył za róg i przywiózł mi zimną puszkę lokalnego browara. Na otarcie łez zapewne . A tak swoją droga – tu kobiety piwa nie pijają i za każdym razem jak zamawiam wzbudzam niezłą sensację.
No cóż.. nie podoba mi się o za bardzo, ale musze to przyjąć z „dobrodziejstwem myanmarskiego inwentarza”.
No a tak w ogóle to mam pierwszy restday. Po 9 dniach w drodze dotarłam do najsłynniejszego miejsca w Birmie, czyli miasta Bagan. To archeologiczna perełka – tysiące wielusechletnich świątyń pobudowanych przez birmańskich króli, wyrastają z czerwonego piachu pustyni i atakują człowieka z każdej strony, są malutkie i olbrzymie, czerwone i białe, okrągłe, kwadratowe i podłużne. Stopień nasycenia turystami podobny jak w Paryżu, ale trudno się temu dziwić – Bagan to ze wszech miar unikalne miejsce.

Poważnie obawiam się o stan mojej szczęki. Jak tak dalej pójdzie nie będzie co zbierać.

You may also like

3 comments

zofia 11 luty 2014 - 14:53

Zazdroszczę Ci, powinnam była zaplanować dłuższą podróż, może jeszcze się zdarzy tam pojechać. Trzymaj się.

Reply
PiotrK 11 luty 2014 - 21:24

Hej Ewa, Ale czad, tylko czemu mnie tam nie ma? Choć raz w życiu miałbym osobistą ochronę. Powinni Ci jeszcze rano kawę do łózka podawać. Musisz misiaków wychować. Pozdrów ich od znajomych z Polski. powiedz, że trzymamy kciuki. Pozdrower.

Reply
Mira 15 luty 2014 - 00:40

Ewo! Rzeczywiście niezwykła historia z tą „opieką”nad Obcą i to na rowerze. Trochę to śmieszy, ale jak juz człowiek ochłonie, to nawet i element dojrzy element wzruszający.. Bo kto by się tobą tak przejmował na polskich drogach?. A tu masz- Security, no Police. Super! Ty Kochana uściskaj takiego cichociemnego i rozłóż ich na łopatki swoją wdzięcznościa za okazywaną Ci pomoc.

Reply

Leave a Reply