„Long and winding road” w wykonaniu the Beatles brzmiało mi w głowie przez kilka dni. Droga wiła się w poziomie i w pionie. Jechałam cały czas w górę rzeki wybierając jeśli tylko się dało dróżki i drożynki, aby uniknąć głównej krajowej. Któregoś dnia udało mi się do tego stopnia, że przez 50 km była jedna wiocha a mi żołądek przysychał do żeber. Sklep zamknięty, ale i tak zapukałam. W środku kilka rzeczy na krzyż.. sklepikarz podliczył zakupy na liczydle i zaoferował mi zalanie zupki gorącą wodą.. jego żona przyniosła mi na deser trochę dżemu i pomarańczę.. od razu mi się zrobiło milej na duszy.
Przejazd przez kilkanaście ledwie oświetlonych, mokrych i wąskich tuneli zaliczam do kategorii preżyć pt. „bezcenne”.
Widoczki takie trochę bałkańskie, potem już alpejskie – możnaby się w sumie pomylić, kwiatki też raczej swojskie w ogródkach – bratki, lwie paszcze a tu nagle.. na mojej drodze siedzi małpa. Pogapiła się chwilę i zniknęła zanim zdążyłam wyciągnąć aparat.
I od razu mi się przypomniało, że jestem w Alpach, ale Japońskich.
W drodze do Nagano
945
previous post