11 lat życia na rowerze. Podsumowanie część 2 – Jedwabny Szlak

Rowerem z Chin do Turcji

by Ewcyna
Rowerowa podróż Jedwabnym Szlakiem z Chin do Europy

Chiny – prowincja Sinciang (Xinjang)

W Urumczi, stolicy prowincji Sinciang, najdalej na zachód wysuniętej prowincji Chin, na pograniczu Kirgistanu, Afganistanu, Pakistanu, Mongolii, Rosji i Kazachstanu, nic nie było tak, jak na południu – w Yunnanie czy Syczuanie, gdzie podróżowałam w 2014 roku. Zima z temperaturami sięgającymi -20°C, kuchnia oparta na kluskach, szaszłykach i plackach naan, a także język – w tej prowincji obowiązują dwa: chiński i ujgurski, zapisane znakami i pismem arabskim, oba jednakowo dla mnie niezrozumiałe.

Najbardziej zaskoczyły mnie wszechobecne kontrole – przy wejściach do sklepów, parków, osiedli czy na przystankach autobusowych. Aby dotrzeć do pracy, trzeba było przychodzić co najmniej 20 minut wcześniej, by przejść przez wszystkie punkty sprawdzania na parterze wieżowca. Nie można było wnosić płynów ani innych przedmiotów znanych z lotniskowych restrykcji. Tutaj wszyscy mieliśmy nieustanny „lotniskowy odlot” – codziennie, wszędzie i bez końca.

W pracy, a czasem i na ulicy, miałam ochotę popełnić seppuku – choć to nie chińska, a stara japońska tradycja. Chaos, typowo chiński, atakował mnie zewsząd – zmienny jak w kalejdoskopie grafik pracy, hałas, przepychanie się na ulicach – a do tego te dwie propagandowe piosenki, które rozbrzmiewały non stop z każdego zaułka, sklepu i windy. Potrafię je zanucić obudzona w środku nocy do teraz – o to, zdaje się, w tym wszystkim chodzi. Po szaleńczym sprincie w poszukiwaniu mieszkania udało mi się zamieszkać na 20-tym piętrze, zostawiając cały ten kociokwik na dole. Z rzadka mogłam podziwiać góry Tianszan na horyzoncie, bo zazwyczaj tonęły w zawiesinie smogu.

Na szczęście współpracownicy byli super – wszyscy bardzo pomagali i dzięki nim dawałam radę. Pomimo tego z różnych powodów po ośmiu miesiącach zrezygnowałam z pracy, ale na szczęście finansowo odbiłam się od dna.

Już wcześniej zdecydowałam, że ruszę w stronę Europy rowerem, który oczywiście przyleciał ze mną. Ponieważ jest początek sierpnia, zakładam, że po dwóch miesiącach pedałowania w Azji Centralnej nadejdzie zima, którą przeczekam w Kirgistanie – popularnym kierunku stacjonowania dla wielu podróżników jadących Jedwabnych Szlakiem. Planuję przejazd przez chińską część gór Tianszan i częściowo się to udaje. Jak się okazuje, podróżnicy jadący w przeciwną stronę nie są już tam wpuszczani. To efekt wprowadzenia obostrzeń spowodownych konfliktem ujgursko-chińskim i jak się potem dowiedziałam budowanymi tam „obozami reedukacji”. Można wyszukać w necie o co chodzi.

Kazachstan

Już od pierwszego spojrzenia na swojski terminal graniczny, przypominający czasy lat 80-tych wszystko wydało mi się znajome. W pierwszej napotkanej wiosce i sklepiku chłonęłam wzrokiem dobrze znane produkty: chleb, w tym razowy, przetwory mleczne, słodkie bułeczki, oranżadę, lodówki pełne piwa i półki uginające się od wódki, których próżno było szukać w Chinach. Wreszcie też mogłam też się dogadać – po rosyjsku. Są jednak plusy edukacji zdobywanej w czasach komunizmu.

Kazachstan to dla mnie jedynie tranzyt. Przecinam róg tego olbrzymiego kraju i kieruję się do Kirgistanu, nad jezioro Issyk-kul, póki jeszcze trwa letnia aura. Płaska jak stół droga, przy której przez wiele kilometrów nic się nie dzieje, daje przedsmak podróżowania po kazachskich stepach. Na szczęście tutaj, na południu, jest nieco lepiej – na horyzoncie majaczą góry. Czasami.

przez step Kazachstanu

Kirgistan

Koni w Kirgistanie na pewno nie żal – mają to, co w życiu cenię najbardziej: wolność. Gdzie nie spojrzysz, na zboczach wzgórz pasie się bydło – owce, krowy, konie. Długie na 170 km jezioro Issyk-kul, szerokie na kilkanaście kilometrów, ciągnie się po horyzont i sprawia wrażenie morza. Otaczające je pasma górskie, sięgające 3-4 tysięcy metrów, odbijają się w tafli wody, a zachody słońca to czysta magia w odcieniach purpury. Absolutny odlot.

Konie na stepie w Kirgistanie

To właśnie tam spotykam grupę polsko-uzbecką, która przyjechała na rekolekcje do domu gościnnego wybudowanego przez polskich księży. To spotkanie w dużej mierze definiuje moje losy na kolejne tygodnie. Pogoda wciąż dopisuje, więc odkładam swój plan, by osiąść w Biszkeku na zimę – październik to idealny czas na odwiedzenie pustynnego Uzbekistanu, kiedy upały już ustępują. Aby jednak zdobyć wizę – choć swoją drogą już teraz jest zniesiona – muszę najpierw pojechać do Kazachstanu. Przy okazji składam tam również wniosek o nowy paszport w ambasadzie w Ałmaty – w moim brakuje już miejsca na stempelki.

Kirgistan to wysokie góry– jedne z najpiękniejszych, jakie kiedykolwiek widziałam., a Kirgizi to w dużej mierze naród pasterski. Jest już połowa września – jurty są zwijane, a owce sprowadzane w niższe partie. Rowerowym stopem i na rowerze turlam się przez góry do Osz, na południu Kirgistanu, czuję już przedsmak Uzbekistanu, który jest zupełnie inny niż Biszkek, pozostający pod silnymi rosyjskimi wpływami.

dzieci i ubiór w Uzbekistanie

Uzbekistan

Wyjeżdżając z Chin, jakoś nie myślałam o wizycie w Uzbekistanie w tym roku. Słyszałam też coś o trudnościach z uzyskaniem wizy i chorych kontrolach bagażu na granicy i przeklętym obowiązku meldunkowym, który z grubsza polega na – podobnie jak wcześniej w Birmie – spaniu w miejscach dedykowanych i zbieraniu faktur, kwitków by je pokazać w następnym miejscu i zbiorczo podczas wyjazdu. Ten ostatni potem daje mi się bardzo we znaki i tak, czasem noclegownie nie akceptują mnie bez udowodnienia, gdzie spałam poprzedniego dnia i tak, było to sprawdzane na granicy też.

Mam też inne przygody w gratisie. Pod Taszkientem, na pustej, szerokiej drodze wjeżdża we mnie samochód osobowy. Ląduję na ulicy i na szczęście nic mi nie jest, ale mój rower ucierpiał poważnie. Moje niezawodne kółko na 40 szprych nie miało szans w starciu, a ja nie mam szans znaleźć czegoś podobnego w Uzbekistanie. Cała historia z wypadkiem, policją, lekarzami, interwencją ambasady, naprawą roweru i generalnie załatwianiem spraw w Uzbekistanie to temat na oddzielną książkę, choć trwało to tydzień. Ale w mojej książce o podróży Jedwabnym Szlakiem będzie opisana dokładnie.

Na polach, jak okiem sięgnąć, trwają zbiory największego bogactwa kraju – bawełny. Ta roślina, której uprawa została wprowadzona przez Moskwę w latach 60tych wydrenowała z wody Morze Aralskie. powodując katastrofę ekologiczną na ogromną skalę.

pola bawełny w Uzbekistanie

Podziwiam jednak to, co w Uzbekistanie najpiękniejsze – miasta – oazy z jedwabnego Szlaku. Samarkanda była moim marzeniem od lat. Jest coś w tej nazwie – błękit, szmaragd, coś, co przenosi mnie w wyobraźni w baśnie z „1001 nocy”. W Samarkandzie zostawiam rower i jadę dalej pociągiem zrobić pętlę – na perypetie z naprawą roweru straciłam dużo czasu. Odwiedzam Bukharę, Urgencz i Chiwę – w każdym z tych miejsc jestem goszczona przez osoby spotkane nad jeziorem Issyk Kul w Kirgistanie i mogę zobaczyć tamtejsze życie od tej prawdziwszej strony. Potem wracam do Taszkientu i wjeżdżam po raz trzeci do Kazachstanu – tyle, że na zachodzie.

•

Kazachstan ponownie

Ze względu na porę roku – listopad – rezygnuję zarówno z wjazdu na trasę pamirską, jak i z jazdy na zachód, gdzie już panuje zima, poza tym otrzymanie wizy do Turkmenistanu nie jest pewne. Osiadłam więc na trzy tygodnie w mieście Szymkent na południu Kazachstanu, rozmyślając, co zrobić z tą tak miło rozpoczętą i trwającą już około czterech miesięcy podróżą z Chin do Europy. Skutkiem tych rozmyślań ląduję w Dubaju.

Kazachstan w listopadzie

Zjednoczone Emiraty Arabskie

Pod koniec listopada ewakuuję się z Kazachstanu i razem z rowerem ląduję w zupełnie innym wymiarze – ten wymiar to Dubaj. Wielki szklany twór wyrasta na środku pustyni, błyszczy jak diament nad Zatoką Perską. Miejsce ciekawe, choć wybitnie antyrowerowe. Owszem, jest nadmorska promenada i tor Al Qudra gdzieś pod miastem, po którym ktoś tam kręci, ale poza tym – zapomnij. Miejscowi suną w swoich  SUV-ach i nawet żarcie zamawiają przez otwarte okna swoich klimatyzowanych pojazdów. 

promenada ścieżka rowerowa w Dubaju

Dubaj okazuje się jednak świetnym przystankiem na regenerację. Trochę luksusu i mycia jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a ja mam to szczęście, że znajduję schronienie u dwóch cudownych gospodarzy z Warmshowers. Po kilku dniach, nasycona widokiem błyszczących wieżowców i luksusowych aut, z wstępnym planem pakuję się i ruszam dalej – przez pustynię w stronę Omanu.

Oman

Odłóżmy na bok stereotypy. Zatoka Perska to nie tylko piach – Oman to także góry. Pasmo Al Hajar zajmuje północ kraju, a najwyższy szczyt Jabal Shams ma ponad 3000 metrów. Nie, tam nie wjadę – pokonują mnie niższe wzniesienia, bo o stromych drogach w górskim Omanie krążą legendy. Raz z bezsilności nawet mi pociekły łzy.

Na szczęście zaczynam od kilku dni aklimatyzacji u Hameda w nadmorskim mieście Shinas. Cieszy mnie to tym bardziej, że w Omanie, kraju tradycyjnie muzułmańskim, kobietom bez męskiego towarzystwa niełatwo o gościnę, na szczęście cudzoziemki mają tu taryfę ulgową.  W dodatku jest to dom Omańczyków i mogę podglądać miejscowe zwyczaje, a te w dużej mierze opierają się na wyznaniu i tradycji. Siostry Hameda to wykształcone dziewczyny – jedna studiuje medycynę, druga marketing, a jedna była nawet na praktykach w Polsce. Kiedy robię zdjęcie jednej z nich z odkrytymi włosami, sztywnieje i prosi o usunięcie zdjęcia. Wstyd mi i nigdy więcej już tak nie zrobię.

zwyczaje w Omanie

Pustynne obszary, gorące źródła – żródła wadi, oazy, morze, plaże, łatwość biwakowania, pyszne, tanie (hinduskie, nepalskie, irańskie) jedzenie – to wszystko sprawia, że zakochuję się w Omanie, przedłużam wizę i spędzam tu niemal dwa miesiące. Tu również, podobnie jak w Korei Południowej, ani razu nie wynajmuję sobie noclegu. Potem wracam do Dubaju i płynę promem do Iranu. Chcę tam spędzić 2 miesiące by razem z rozpoczęciem wiosny zacząć podróż po Kaukazie.

Iran

Wbrew powszechnej opinii i zachwytom Iran wita mnie chłodno, a urzędnicy przetrzymują na granicy bez powodu. Zakrywam włosy i siebie, na ile mogę, bo takie są tam wymogi wobec wyglądu kobiet i na początek płynę na wyspę Keszm. Keszm to nieziemskie księżycowe wręcz krajobrazy i pustkowia.

Księżycowe krajobrazy na wyspie Keszm

Niestety na jednym z pustych odcinków drogi dochodzi do napadu na tle seksualnym, mówiąc bardziej obrazowo – mam leżącego na mnie faceta, ściągnięte gacie i jego rękę tam gmerającą, ale mój wrzask go płoszy. Razem z miejscowymi, policją, przy wsparciu polskiej ambasady w Teheranie szukamy sprawcy a po jego złapaniu przechodzę sprawę w sądzie, gdzie obowiązkowo muszę przywdziać czarny czador. Kilka dni po wznowieniu podróży dochodzi do kolejnego napadu w toalecie na stacji benzynowej i wtedy mam już dość jazdy rowerem solo przez Iran. Przesiadam się do autobusów i trzymam na dystans każdego mężczyzny nawet, jeśli się usmiecha. Mam wrażenie, ze w Iranie panuje przyzwolenie na dokuczaniem kobietom, zakusy na mnie mają nawet młodzi chłopcy, choć jestem wtedy panią grubo po 40-tce.

oświetlony meczet w Kashan by night

Gospodarze, którzy przyjmują mnie na kanapie w kolejnych miastach, do których docieram autobusem, robią wszystko, by zrehabilitować wizerunek swojego kraju, ale za bardzo nie ma szans. Ale! Trochę się udaje. Nomen omen w Kom, które jest religijnym „zagłębiem”, świętym miastem i miejscem kształcenia duchownych szyickich, spotykam młodych ludzi, którzy biorą mnie pod swoje skrzydła. Jedziemy w góry i nad morze, a u jednego z nich spędzam Święta Nowruz, które są u nich jak Boże Narodzenie do kwadratu.

Północ Iranu jest inna, mam wrażenie, że mniej konserwatywna i tam ponownie wsiadam na rower. Iran to dla mnie rollercoaster – dla mnie i dla wielu moich znajomych kobiet podróżujących tam rowerem taki był.

Azerbejdżan 

Przez pierwsze kilometry w Azerbejdżanie zdumiewa mnie cisza – brak turkotu motorków, nikt nie śledzi mnie i nie czeka przy drodze udając, że coś mu się popsuło w silniku po to, by mnie sobie obejrzeć.

Stolica Baku, miasto wyrosłe na ropie i gazie, robi wrażenie. Ale jak to bywa w „miastach kontrastów”, za błyszczącym centrum zaczynają się swojskie, postsowieckie dzielnice, a przed mięsnym przywiązane barany świadczą o najwyższej świeżości sprzedawanego tam mięsa.

W ramach urozmaicenia monotonnego podróżniczo-rowerowego życia ląduję w szpitalu z czyrakiem na kolanie, bo infekcja zajęła kawałek nogi i leżakuję tam przez 6 dni. (Ktoś ma jakieś wątpliwości co do przydatności ubezpieczenia podróżnego? Nie płacę grosza.) „Ciesz się, że ci się to przydarzyło w Baku” – mówi na odchodne moja lekarka.

Cieszę się. Spotykam się z Asią, Polką, która pracuje w Baku jako nauczycielka angielskiego i opowiada mi wiele ciekawych rzeczy o życiu w kraju. Po spotkaniu żegnam się z Baku. Jadę północną trasą wzdłuż gór w stronę Gruzji. Jest coraz piękniej, a pod koniec kwietnia wiosna na dobre zagościła, prawie lato.

Gruzja 

Odniosłam wrażenie, że wraz z wjechaniem do Gruzji podróż straciła na szeroko pojętej egzotyce, wynagrodziła to jednak poczuciem bezpieczeństwa i pewnej, jakże pożądanej, łatwości w obsłudze. Na tę łatwość składa się jakże znajomy z dawnej polskiej rzeczywistości postkomunistyczny klimat, możliwość porozumiewania się po rosyjsku, no i jednak wyznanie – to kraj chrześcijański. To miła odmiana i coś znajomego zrobiło mi dobrze.

Nie zamierzając jadę „szlakiem polskim” – coraz więcej rodaków osiedla się tam i zakłada biznesy. A to Pan Jerzy z Zosią w Lagodekhi, a to Cecylia i Piotr w Signaghi, Polacy w Udabno. Wlokę się przez słynącą z winnic dolinę Alazani, pobrykam trochę po wciąż zielonym w maju stepie, zanim zamelduję się w Tbilisi, gdzie spędzę kilka dni dzięki gościnności lokalnego Warmshowera, Beki. Stamtąd już wyczekiwany wjazd do Armenii.

Armenia 

Jeśli uwielbiasz nie kończące się podjazdy i zjazdy, Armenia będzie dla ciebie doskonałym krajem na rowerową wycieczkę. Jeśli pojedziesz tam tak jak ja – w czerwcu, będzie zielono, kolorowo od kwiatów, a widoki mogą sprawić, że będziesz co chwila zbierać szczękę z szutru.

To mały, górzysty kraj w centralnej części Kaukazu. Na zboczach gór wielowiekowe klasztory, w centrum wszystkiego wysokogórskie jezioro Sewan, które ochrzciłam moim miejscem na ziemi. Wracam tam 3 razy. Błękitna tafla, dookoła łańcuch ośnieżonych szczytów na horyzoncie. To tu spotykam przesiedleńców z Azerbejdżanu i generalnie ocieram się o temat wojny o Górski Karabach – w końcu jestem tuż przed jego granicą. Granicą, która nie istnieje. Nie planowałam wjazdu do Górskiego Karabachu, ale namówił mnie napotkany rdzenny mieszkaniec regionu. Piękne góry, z jednej strony zrujnowane częściowo miasta, jak Szuszi, z drugiej normalne życie na ulicach stolicy, Stepanakertu. To było dość abstrakcyjne doznanie. Teraz ten manewr byłby niemożliwy.

Choć najchętniej nie zjeżdżałabym nad morze z powodu upałów i wjechała z Armenii prosto do Turcji, z uwagi na stary konflikt granice pomiędzy tymi krajami od lat są zamknięte, więc trzeba jechać ponownie przez Gruzję.

Gruzja ponownie

Jeżdżę „notforspeed” czyli powoli i orientuję się, że do planowanego powrotu do Polski w połowie września zostało mi „jedynie” 2,5 miesiąca. Rezygnuję z przejazdu na północ kraju i pętli po Swanetii (chlip, chlip) i jadę wprost nad Morze Czarne. Pokonanie przełęczy Goderdzi dostarcza mi niezapomnianych wertepowych wrażeń – już w drodze na nią samochody kilkakrotnie zatrzymują się, próbując mnie ostrzec przed tym pomysłem i w pewnym sensie im się udaje – korzystam owszem z podwózki i noclegu u rodziny przed przełęczą. Zjeżdżam z ponad 2 tys. metrów nad morze Czarne do Batumi, gdzie nie ma herbacianych pól, za to rośnie kiwi – jest bardzo gorąco i wilgotno. Czuję się już jedną nogą w Europie, choć przede mną jeszcze do przejechania ogromna Turcja.

Turcja 

Większość dróg w Turcji jest doskonała, ale jazda wzdłuż Morza Czarnego to dla mnie żadna atrakcja – to głośna przelotówka, gdzie trudno o nocleg na dziko, a hotele są pełne – połowa lipca to pełnia sezonu. Turcy jednak zawsze znajdują sposób, by mi pomóc, przemycić pod ladą recepcji czy zaprosić do domu. Przyjechałam tu z głową pełną stereotypów, najeżona po przeżyciach w Iranie, ale wszędzie spotykam serdeczność, troskę i litry herbaty, którą, w odróżnieniu od kaukaskiej wódki, mogę spokojnie przyjąć i pić jako jadąca solo kobieta.

Po kilku dniach jazdy decyduję się na autobus do Samsun, a potem skręcam w głąb lądu i wspinam na płaskowyż Anatolii, ponad 1500 m n.p.m. i tkwię tam do końca trasy, żeby uniknąć upałów. Spalony słońcem step, pożółkła trawa, nieliczne drzewa i gwizd wiatru – to moja codzienność przez następne tygodnie. Ale nie tylko –  zwiedzam niezwykłe miasta i archeologiczne atrakcje, których tam wiele. W Kapadocji, regionie będącym absolutnym cudem natury, spędzam dwa tygodnie, tyle tam do zobaczenia. Turcja jest ogromna i fascynująca, ale świadomie omijam południowe wybrzeże – w sierpniu bym tam nie wytrzymała. Wracam tam cztery miesiące później spędzić rowerowo-stacjonarną zimę.

W połowie września docieram do Istambułu, kończąc 13,5-miesięczną podróż Jedwabnym Szlakiem. Wracam samolotem do Lwowa, pedałuję w stronę Tomaszowa Lubelskiego, a zanim dotrę do Warszawy, krążę jeszcze po Roztoczu, korzystając z pięknej wrześniowej pogody. Trudno otrzepać się z wrażeń po tej podróży, ale „show must go on”.

A co będzie potem?.. cdn..

Małe podsumowanie

Podróż Jedwabnym Szlakiem była dla mnie na tyle ważna i ciekawa, że postanowiłam zebrać moje historie w książkę. Jej dalsze losy pozostają jednak niepewne, bo, jak się okazuje, książki podróżnicze nie cieszą się już zainteresowaniem wydawców. Mimo to będę ciągnąć ten temat, choć nie ukrywam, że trochę mnie to zaczyna przerastać. Czy ktoś byłby zainteresowany?

Puk, puk!

Jeśli spisane tu zajawkowo historie Cię zaciekawią i chciałabyś bądź chciałabyś o nich posłuchać na żywo napisz do mnie, podaj miejsce – klub, biblioteka, dom kultury, festiwal – z którym mogę się skontaktować, ustalimy termin.

Jeśli też chcesz (kto wie dlaczego? ) mnie wesprzeć w mojej podróży przez życie, którą czasem dzielę się tutaj, możesz to zrobić przez Buycoffee lub Paypal (prowizja jest niższa 🙂 – nie zdefrauduję!

Postaw mi kawę na buycoffee.to

O moich losach w latach 2012-2016 przeczytać w pierwszej części podsumowania.

You may also like

Leave a Reply