Przypadek Ci to czy nie przypadek, ale gdy tylko dotarłam nad Morze Japońskie, które oblewa północne wybrzeże kraju Kwitnącej Wiśni, pogoda zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – właśnie na taką nazwałabym „średnią nadbałtycką”. Najpierw się rozpadało i przeszły pierwsze wiosenne burze z piorunami, no a od kilku dni jest raz słońce raz deszcz a niebo często zasnuwają ciężkie ołowiane chmury. Ale nie jest źle, nie pada i nawet muszę powiedzieć, ze wolę taka aurę niźli upały, które były ostatnio.
Jadę wybrzeżem regionu Tohoku, tego samego, który nawiedził straszny kataklizm tsunami 2 lata temu. To jednak wydarzyło się na wybrzeżu Pacyfiku, z drugiej strony wyspy a ja zdecydowałam się jechać wzdłuż morza Japońskiego. Zagrożone trzęsieniami ziemi no i w rezultacie tsunami jest to pierwsze, z uwagi na przebiegające w pobliżu płyty tektoniczne. No a a propos trzesień ziemi, nic przez prawie 2 miesiące nie poczułam no i wyjące na Shikoku syreny tu się nie zdarzają w ogóle.
Wybrzeże przypomina nieco Bałtyk, jest jednak jedna zasadnicza róznica w krajobrazie.. w pobliżu wybrzeża, niemal z plaży wyrastają ośnieżone górskie szczyty dwutysięczników. W Polsce góry i morze dzieli jednak wiele kilometrów.
Jak morze to i jego bogactwa, czyli ryby i inne specjały. Niby wszędzie w Japonii ryb zatrzęsienie, ale jakoś tu jest ich chyba jeszcze więcej. Ciągle napotykam na lokalne centra sprzedaży ryb, w supermarketach jest multum. Aha, to i wybrzeże to słynie z łososia. Moje tackowe menu z supermarketów już mi się trochę przejadło, więc chętnie dla odmiany próbuję czegoś innego, no i w końcu tez i ceny ryb zrobiły się bardziej przystępne.