Proszę słonia

by Ewcyna

Ten pomnik się rusza!!! Zbilżająca się noc na dobre zacierała kontury wioski więc nie wiedziałam, czy tylko mi się wydaje i przystanęłam starając się przebić wzrokiem ciemność.
Ten pomnik zdecydowanie SIĘ PORUSZYŁ. Zawachlował uszami i zamachał trąbą. A drugi, znajdujący się nieco dalej zrobił nawet kilka kroków w moją stronę.

Te pomniki żyją!?

Dwa słonie stały „zaparkowane” na jednym z przydomowych podwórek. Miałam je niemal na wyciągnięcie dłoni, czułam na sobie ich wzrok i dotyk szorstkiej skóry. Olbrzymie, ale piękne i mądre zwierzę. Zastanawiałam się jak to jest, że ot tak przebywają w obejściu. Wioskę Ban Ta Klang w prowincji Surin we północno-wschodniej Tajlandii zamieszkują ludzie od pokoleń zajmujących się słońmi. Przyjechałam w tu stanąć oko w oko z tymi olbrzymimi zwierzętami, ale nie wiedziałam, że stanie się to tak prędko.

P1110289

Słoń to symbol Tajlandii. Wizerunek słonia spogląda na nas z najbardziej popularnego piwa marki Chang (czyli słoń właśnie), kamienne słonie strzegą bram prowadzących do świątyń, białe słonie należą do króla.. wszędzie, jak kraj długi i szeroki wizerunek i pomniki słoni są wszędzie.

Chyba każdy chciałby choć raz w życiu przejechać się na grzbiecie słonia. Ja trochę też. Poczuć jak to jest balansować kilka metrów nad ziemią, gdy wielkie, kilkutonowe cielsko kołysze się na boki przedzierając się przez dżunglę a ty czujesz jak Konan Zdobywca na jego grzbiecie. To takie egzotyczne! A potem strzelić sobie kilka słit-foci, które powędrują na fejsbuka i do rodzinnego albumu. Przejażdżka na grzbiecie słonia to jeden z obowiązkowych punktów na liście większości osób odwiedzających Tajlandię.

Punkt warty zastanowienia.

W Tajlandii na wolności żyje kilka tysięcy słoni. Liczba ta zmniejsza się z roku na rok a jednym z powodów jest nielegalne kłusownictwo i wykorzystywanie tych zwierząt w turystyce. Zapotrzebowanie jest bo istnieje popyt. Tysiące turystów chce się przejechać na słoniu czy obejrzeć cyrkowy pokaz sztuczek w ich wykonaniu. W Tajlandii jest wiele takich możliwości i niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jaką drogę przeszło to zwierzę, by dać nam tą chwilę radości.

Dziki słoń musi być poddany tresurze, żeby poddać się woli człowieka. To raczej oczywiste, że dzikie zwierzę samo z siebie nie weźmie nikogo „na barana”, jednakże w tym przypadku tresura to tortura. Małe słoniątko oddzielane jest od matki i poddawane jest procesowi zwanemu „phajaan” czyli „złamaniu”, którego częścią jest m.in. zamknięcie na kilka dni, nawet tydzień w klatce niewiele większej niż on sam, bicie, pozbawianie go snu i jedzenia przez kilka dni, aby stał się posłuszny. Normalne jest używanie do tresury wielkich haków, wbijanych w skórę. Jedynie płowa słoniątek przeżywa „tresurę”.

Słonie nigdy nie zapominają.

Jazda w przymocowanym na grzbiecie słonia koszu także sprawia im ból. Pomimo wielkości tego zwierzęcia ich szkielet nie jest przystosowany do przewożenia ciężarów takich jak np. ciężkie, żelazne siedzisko.

Słonie były tresowane w Tajlandii i krajach tego regionu Azji od wieków, używano ich głównie jako środka transportu podczas wyrębu drzew. Problem leży jednak w tym, że teraz dzieje się tak po to, by zabawić żadnych tej rozrywki turystów – nas, którzy najczęściej nie są świadomi bądź nie zastanawiają się nad tym jaką okrutną drogę przeszło to zwierzę, aby móc teraz przed nami zatańczyć na jednej nodze a na pożegnanie zamachać trąbą.

Jest też druga strona medalu. Wielu właścicieli słoni zwani „mahout”, ludzi, którzy z pokolenia na pokolenie przejmowali sztukę zajmowania się tymi zwierzętami boryka się z wysokimi kosztami ich utrzymania (dziennie zjada do 200 kg roślin!) i podejmuje decyzję o wykorzystaniu ich zarobkowo w turystyce. W wiosce Ban Ta Klan w prowincji Surin do której dotarłam znajduje się około 200 słoni zgromadzonych w tzw. Elephant Study Center. Warunki życia tych zwierząt nie są złe, ale jednak dalekie od doskonałości.

Rankiem biorę rower, jeżdżę po wiosce i okolicy. Na każdym kroku widać przydomowe zagrody, w których przebywają słonie. To zdecydowanie niecodzienny widok. Patrzę jak małe słoniątko stojące w zagrodzie z matką biega, turla się, niemal fika koziołki i wydaje z siebie radosne piski. Tak samo jak matka ma pomarszczoną, workowatą, nieco obwisła skórę i mądre oczy. Jest słodkim maluchem i od razu w myślach nazywam go Fikander.

Część z nich jest właśnie oporządzana, myta i udaje się na pokaz, który odbywa się tutaj dwa razy dziennie. Chciałabym wierzyć, że to i inne słoniątka unikną tortury, ale widząc pokaz, na który się natykam i podczas którego wychodzę mam mieszane uczucia i jednak dużo wątpliwości. Nie spodziewałam się tu tego cyrkowego spektaklu. Przyjechałam, bo wioska znana jest z inicjatywy Surin Project w ramach którego jako wolontariusz można tu pracować m.in. przy uprawie roślin, którymi się żywią te zwierzęta (tu głównie trzcina cukrowa), oporządzaniu zagród, pielęgnacji zwierząt. Cena tygodniowego wolonatriatu to 13000 baht czyli około 350 dolarów jest bardzo wysoka, rozumiem jednak, ze idzie głownie na utrzymanie słoni.

P1110294

Na szczęście jest też kilka innych miejsc w Tajlandii takich jak Elephant Nature Park niedaleko Chiang Mai, które przygarniają źle traktowane zwierzęta i zapewniają im życie w godziwych warunkach. Wyjeżdżam z Ban Ta Klang z myślą, że wspaniale byłoby spotkać słonia na wolności. I nagle – widzę! Stoi na środku ryżowego rżyska tylko jakoś dziwnie się porusza.. po chwili widzę, że jest przywiązany, stoi w skwarze i kolysze się na boki co jest objawem choroby sierocej. Koszmar.

P1110295

Park Narodowy Kao Yai, największy i najstarszym w Tajlandii to miejsce, gdzie wciąż żyją słonie – właśnie tam kieruję koła roweru i mam ogromną nadzieję, ze uda mi się upolować go wzrokiem. Nie będzie przejażdżki ani karmienia przesłodzonymi bananami.

Muszę zamknąć bramę, bo w nocy przychodzą – mówi Taan, gospodyni, która pozwoliła mi rozbic namiot podwórku w otulinie parku.

Kto przychodzi? pytam

Słonie.

???!!!

W nocy przychodzą bo naprzeciwko rosną bananowce. Jest już pora sucha, dawno nie padało i wychodzą z lasu, żeby znaleźć pożywienie. Nie są niebezpieczne, jedzą sobie i idą z powrotem.

O matko! Jak ja chcę zobaczyć słonia!

Ale w nocy pada i oprócz kropel deszczu nie słyszę nic.

W Parku Narodowym Khao Yai spędzam trzy dni. To w zasadzie długi masyw górski porośnięty lasem tropikalnym. Przyjeżdzam na jeden z dwóch kempingów po południu, kiedy to małpy przeczesują teren. Nalot dywanowy, żadna okruszyna ryżu się nie schowa. Wiedza jak rozsunąć suwak w namiocie a jak nie togo rozerwą. Wiem coś o tym, kilka dni wcześniej niewinnie wyglądająca wiewiórka wybryzła mi dziurę w super-hiper-bombastic-fantastic „niezniszczalnej” sakwie Ortlieb, żeby się dobrać do kawałka chleba, który tam wyczuła. Mieszkające tam jelenie nie są gorsze –jeden z nich wsuwa łeb do namiotu, w nocy skubie trawę metr od mojej głowy a rano całe stadko lezy koło mojego nami9tu. Aha! Trzeba uważać myślę sobie.

Wszystko dobrze pięknie do czasu kiedy idę się myć a z łazienki damskiej wychodzi ponad metrowy waran (na oko 130 cm) i udaje się w kierunku męskiej. Matko, z początku myślałam, ze to krokodyl. Nie, nie przewidziałam takich obrazków. Czy „toto” jest niebezpieczne?! Chciałam obcowania z naturą, ale tu natura mnie czasem przerasta. Chyba już się nie będę tu myć… W nocy dźwięki dżungli są tak głośne i sugestywne, a noc tak ciemna, że muszę wyjąć stopery, zęby usnąć.

Wyjeżdżam z parku drogą tysiąca słoniowych bobków. Trochę też mam pietra, bo na tej właśnie drodze zdenerwowany słoń kilka tygodni temu zaatakował samochód, bo prawdopodobnie na niego trąbił, a tego robić nie można. Ponad 20 km i ciagle te bobki, ale słonia ani widu ani słychu, choć bobki, jakem Indianka i umiem odczytywać takie znaki – świeże! Znaczy się są, żyją i mam nadzieję są tu szczęśliwe.

Gdzieś da się pan jeszcze zobaczyć proszę słonia?

You may also like

4 comments

agnieszka 18 luty 2015 - 20:43

Smutny los tych słoni…Ewa, świetnie piszesz, zawsze coś interesującego, dowie się człowiek tego i owego. Podziwiam Cię za odwagę w przemierzaniu tej naszej Ziemi. Powodzenia i bezpiecznego rowerowania.

Reply
Mira z Łodzi 19 luty 2015 - 21:16

Nie! To jest smutne,że ludzie dla zysku w tak okrutny sposób tresują zwierzęta.Po pierwszej wizycie w cyrku wiedziałam,ze to nie dla mnie rozrywka.Zal mi było i zwierząt i ludzi. Zazdroszczę Ci Ewo widoku rozbrykanego słoniątka. Musi to być niezwykły obrazek..Dzisiejsze słoniowe i zwierzęce zdjęcia są świetne.Ale wiewióra to chyba troszkę przesadziła.

Reply
Backpakuje.pl 24 luty 2015 - 11:28

Ja zdecydowanie polecam Baan Chang, także w Chiang Mai. W ogóle, j est to jedno z lepszych miejsc do zaprzyjaźnienia się ze słoniami. Niestety, w większości miejsc w Tajlandii słonie malują, tańczą i grają w piłkę, a raczej nie do tego zostały stworzone. Pozdrawiam.

Reply
FunSurf 20 marzec 2015 - 12:06

Imponujące zdjęcia, jednak to tekst i sposób w jaki piszesz mnie zachwycił najbardziej. Czyta się jak dobrą książkę sensacyjną, a i dowiedzieć się można paru ciekawych rzeczy.

Reply

Leave a Reply