Laos

by Ewcyna

Góry, góry, góry. Przez wiele godzin wspinaczki i hołdowania zasadzie „pij, póki gorące” nareszcie jakaś wioska, jakiś sklepik. Ufff… zimna Pepsi, uzależnię się tutaj od słodzonych napojów, bo samej wody już nie daję rady pic. Ale, ale! Mała, może cztero- czy pięcioletnia dziewczynka się czymś bawi. Czymś żywym. Świnka morska? Na moją prośbę podnosi kijek i wyjmuje z blaszanego waiderka uwiązanego za nogi zwierzaka.. Świstak. Nie, to nie zabawka. Gdy tylko przejeżdża jakiś samochód dziecko podnosi kij i macha uwieszonym futrzakiem. Świstak jest na sprzedaż.

W laotańskich górach nie ma za bardzo co sprzedać. Niewielkie płody ziemi wspomagane są leśnymi zdobyczami. Na stoiskach, które mijam leżą czarne lub brązowo-szare zwierzęta z długimi, puszystymi ogonami. Nie wiem co zacz, ale ładne było. Gdy odważam się spytac, czy mogę zrobić zdjęcie kobieta kiwa przecząco głową. Nie można. Już niemal odjeżdżam, ale uwage moją przyciąga wielki słój.. aż boję sie spojrzec, co tam jest. O matko… stopy! Stopy należały jak się okazuje do niedwiedzi a nalewka z nich służy poprawie krzepy i energii życiowej. Z pewnością, jak sobie ktoś walnie takiego kielicha to od razu mu w żyłach krew szybiej popłynie.

Zawartości innych słoi już się nie przyglądałam.

Laos wita mnie powiewem chłodniejszego wiatru. Albo to po prostu autoperswazja? Tuż za stolicą Vientiane w okolicach Vang Vieng krajobraz robi się nieziemski – kredowe spiczaste góry nad brzegiem Mekongu tworzą piękny, tajemniczy pejzaż. Potem droga pnie sie tylko wyżej i wyżej, ale podjazdowm towarzyszą wielokilometrowe zjazdy. Jest ciężko, ale jest pięknie.

Ludzie są dla mnie zaskoczeniem i zagadką. Po kilku miesiącach w Azji, gdzie na każdym niemal kroku witano mnie bardziej lub mniej donośnym „hello”, a dzieci niemalże wyskakiwały z portek i skakały jak piłeczki krzycząc „bye, bye!” w Laosie jestem niewidoczna. No, prawie niewidoczna, zawsze można liczyć na dzieci i ich „Sabadee!”- im mlodsze, tym bardziej i głośniej krzyczy.

Dorośli mnie nie widzą, przemykają obok skuterami, w wioskach mam wrażenie, że celowo odwracają głowy i patrzą siew siną dal. Nie, nie żądam rozwijania przede mną czerwonych dywanów, ale raczej się tu wyrożniam. Czasem czuję się przez to nieswojo. Są dumni, ale myślę, że jakię człowiek przebije przez tą zimną maskę to będą bardzo przyjaźni.

Na razie wciąż się przyzwyczajam.

You may also like

Leave a Reply