Kolory Chin i mokry finisz

by Ewcyna

„…Ale ja muszę Ci pomóc! Mi też ludzie pomagali jak jechałem rowerem do Tybetu, no ja koniecznie muszę Ci pomóc, bo wiem jak to jest!”

Młody, może 20-letni chłopak zaczepił mnie na ulicy i zaoferował pomoc w kwestiach noclegowych. Przyjęłam ją jasna sprawa z zadowoleniem, bo oszczędzało mi to nie tylko kosztów, ale też wieczornego krążenia po noclegowych przybytkach, szukania, pytania o cenę, borykania się z niezrozumieniem (no bo co ja mogę chcieć wchodząc do hotelu?) i znoszenia wielu dziwnych spojrzeń. W sumie to się im nawet bardzo nie dziwię, tym spojrzeniom, bo sama unikam spoglądania w swoje odbicie w szybach czy lustrach. Zdaję sobie wszak sprawę, że wygląd mój raczej odbiega od lokalnej normy i dodawszy do tego fakt, że leje to określenie „zmokła blond kura w obcisłych majtkach” łamane przez „kupa nieszczęścia na obładowanym rowerze” są raczej łagodnym określeniem.

Nastała pora deszczowa. Pada od początku czerwca, najpierw jedynie nocami, potem także równo w dzień. I muszę przyznać, że brak słońca powitałam z zadowoleniem… do tego może doprowadzić 6-miesięczne smażenie się w 40 stopniowym upale. Jechało się w sumie całkiem miło. Mokrawo, ale ciepło i w sumie miło. Jest jednak jeden zasadniczy feler tej sytuacji – o ile znalezienie miejsca na namiot w Azji w ogóle a w Chinach w szczególe jest niemal niewykonalne, to w podczas opadów deszczu staje się zupełnie, ale to zupełnie niemożliwe. Ziemia jest zupełnie inna niż w Europie i jak tylko dostanie odrobinę deszczu to zamienia się w obrzydliwe, czerwone błoto a tam gdzie go nie ma i tak stoi woda.

A to, że droga prowadzić będzie „po płaskim” to taki niezamierzony żart był. Nie było wcale płasko, ale pagórkowato. Bardzo przyjemnie pagórkowato. Nieoczekiwanie też droga jak na Chiny była spokojna, raczej szeroka i asfalt nie skończył się nagle tudzież nie zaczęły się roboty drogowe jak to w wielu przypadkach drzewiej bywało. Krajobraz zdominowały dwa kolory: zielony, na wskroś zielony, zielony, taki mokry zielony w różnych tonacjach i .. brudny. Kolor brudny to ten drugi kolor, który dominuje w Chinach. To kolor zabudowań, podwórek, ulic, pojazdów. Czasem też ludzi.

I czasem był to bardzo brudny „brudny”. Widziałam to, czego nigdy nie chciałabym zobaczyć. Wioski śmieciowe. Ciągnące się kilometrami zwały śmieci, rzuconych luzem bądź posegregowanych: folia, blacha, plastik, papier, odpady budowlane, agd… Leżące na poboczu zwały śmieci o wysokości kilkunastu metrów, przykrywających budynki niemalże. I ludzi w tym wszystkim mieszkających, pracujących, przewalających te zwały, dowożących nowy brud, zabierających stary.
Zastanawiałam się, czy wiedzą, że życie i świat może wyglądać inaczej. I czy te dzieci, które tam mieszkają, też o tym się dowiedzą. Z całego serca życzę im, żeby znalazły lepszy i piękniejszy sposób na życie.

Ale wracając do mojego noclegowego „pomocnika”. Propozycja miejsc, gdzie mogłabym przenocować dość dynamicznie się zmieniały. Pierwotnie miał to być dom ofiarodawcy. Potem okazało się, że ten dom jest jednak zbyt daleko, ale tu obok jest akademik, gdzie też mogę przenocować.. Teren kampusu był całkiem ładny, akademik już mniej. Płeć przebywających tam osób wskazywała jednoznacznie na to, że był to akademik męski. Przeszliśmy korytarzem. Na jego końcu było jakaś pomieszczenie, komórka tudzież kanciapa, jakieś prycze be materacy, jakieś śmiecie i jakieś rzeczy na podłodze odgarnięte pospiesznie nogą. Jak się okazało się, to właśnie jest pokój mieszkalny mojego chińskiego kolegi i a ja mogę się przespać na jednej dwóch wolnych prycz. Średnią miałam ochotę zostać tam na noc, ale w końcu to darowana z serca prycza była, więc pomyślałam sobie, że nie ma co kwękać. Los jednak chciał inaczej. W zasadzie to chciała inaczej pani w służbówce, dozorczyni vel ochrona.. mój „pomocnik” wszedł do tej służbówki a po chwili wypadł z nietęgą miną i cały w pąsach. Choć ton głosu większości Chinek przypomina mi przekupki na straganie to w tym przypadku miałam wrażenie, ze dodatkowo dojdzie do rękoczynów.. znaczy się mówiąc wprost Pani nie zezwoliła na mój pobyt w tym męskim otoczeniu a kwestia pomocy w znalezieniu mi lokum wciąż pozostawała otwarta. Tu już nie było bardzo co wymyślać, poszliśmy szukać jakiegoś taniego pokoju. Takowy znaleźliśmy dość szybko i jak to zazwyczaj w noclegowniach chińskich bywa tak i tutaj klientelę stanowili głównie mężczyźni i jak to zazwyczaj w chińskich hotelach bywa na wyposażeniu były prezerwatywy, więc uznałam to za normę. Pożegnałam dziękując przejętemu sytuacją chłopakowi i z ulgą powitałam myśl o gorącym prysznicu i zapadnięciu w zasłużony sen. Ale to nie było takie proste.

Z pokoju obok, który był bardzo obok, dochodziły dźwięki nie pozostawiające wątpliwości co do charakteru czynności pary tam przebywającej. Z pokoju z drugiej strony zaczęło się to samo. Nie było to bynajmniej granie w szachy czy na mandolinie. A że o północy czasu lokalnego zaczął się mundialowi mecz, dźwięki z intymnych przeszły w bardziej stadionowe. Chcąc złapać trochę snu i po wcześniejszej wizji lokalnej tego przybytku noclegowego wzięłam matę, śpiwór i udałam się na półpiętro, gdzie znalazłam sobie całkiem przyjemny kącik. Cichy kącik około 2-ej nad ranem stał się głośnym kącikiem, bo na dole schodów rozsiadło się młode, podpite towarzystwo. Nie chcąc się ujawniać wysłuchiwałam ich bełkotu do jakiejś 4 nad ranem. Jak sobie już poszli to wróciłam do pokoju, ale tym razem dźwięki były jeszcze intensywniejsze, bo zapewne mecz rozbudził emocje, więc wróciłam na „swoje” półpiętro.

Ostatni dzień jazdy w Chinach przyniósł jeszcze więcej atrakcji. Przeczołgana przez noc w tym quasi-burdelu, wpadłam wprost w strugi deszczu, które były o tyle dobre, że mnie nieco otrzeźwiły. Po południu statystyka złapanych w Azji gum zwiększyła się do 5. Dojazd rowerem do miasta zaledwie pięciomilionowego miasta Chongqing z którego miałam lot powrotny wydawał się być niemożliwy. Wokół miasta niczym mur chiński przebiegają wąskie pasma górskie. Jechałam tak wzdłuż takiego pasma bez mała 50 km nijak nie mogąc się przebić na drugą stronę, odbijając się od zbocza jak ptak w klatce. Zmoczona, już po ciemku dotarłam do jakiejś miejscowości. Wizyta w kilku noclegowaniach zakończyła się niepowodzeniem: brak miejsc, nie wiem czy naprawdę czy nie chciało im się walczyć z meldunkiem obcokrajowca. Gdy w końcu to miejsce znalazłam, okazało się, że hotel nie może przyjmować cudzoziemców. Takie niespodzianki zdarzały mi się w Chinach nieczęsto i jedynie w większych miastach. Na szeroko pojętej prowincji do jakiej zaliczała się wg. mnie ta miejscowość nikt się mnie często nawet o paszport nie pytał – są pieniądze, są klucze do pokoju, do widzenia. A tu – problem.

Pojechałam prosić o pomoc policję. Przywitał mnie oczywiście szereg znanych mi już spojrzeń panów funkcjonariuszy tudzież siedzących tam podejrzanych, ale na szczęście jeden z funkcjonariuszy nawet mówił po angielsku. Obeszliśmy razem kilka noclegowni, których sama bym nie zlokalizowała i gdzieś w końcu miejsce się znalazło. Nie wiem czy z uwagi na policjanta, czy tez taki był tam zwyczaj przystąpiliśmy do zameldowania mnie „po bożemu”. Cały proces wklepania moich danych, łącznie z tym gdzie i kiedy przekroczyłam granicę trwał 75 minut i już o północy mogłam iść spać.

Rano stwierdziwszy, że w obliczu nieprzekraczalnego pasma górskiego tudzież wijących się wszędzie autostrad nie będę ryzykować próby dotarcia na lotnisko rowerem i dałam zarobić lokalnemu kierowcy busa. Dobę przed odlotem byłam już na lotnisku i udałam się na wizję lokalną okolicznych sklepów, ulic i śmietników w poszukiwaniu kartonów i folii bąbelkowej do zapakowania roweru na podróż. I tu „zonk”. W dziedzinie zbierania odpadów wtórnych w Chinach panuje duża konkurencja i ja nie miałam z nią żadnych szans. Śmietniki są regularnie przeczesywane a kartony stanowią dość łakomy kąsek. Przez kilka godzin nie znalazłam nic, za to minęłam po drodze kilka osób z obładowanymi złożonymi kartonami wózkami. I już- już jak miałam rozpocząć negocjacje z jednym właścicieli wózka natknęłam się na sklep rowerowy. Miły sprzedawca bez problemu obdarował mnie porządnym kartonem, do tego porządnie go złożył, porządnie przywiązaliśmy go do roweru, który to sobie poprowadziłam piechotą te kilka kilometrów na lotnisko oczywiście ku zdziwieniu i rozbawieniu lokalnej społeczności. Przed wejściem do hali odlotów urządziłam sobie wieczorno-nocne pakowanko i przepakowywanko, wyspałam się na wygodnych krzesłach w pustej hali odlotów, rano rzuciłam jeszcze okiem na zalane deszczem Chiny i fru! Odleciałam do Europy.

Tak, odczułam ulgę. Dużą ulgę bo ostatnie tygodnie wystawiły moje nerwy na dużą próbę. Chiny to kraj kontrastów, ciekawych ludzi, fascynującej przyrody i budowli, dobrego jedzenia, ale też dużych problemów z porozumiewaniem się, niewyobrażalnego hałasu, powszechnie akceptowanego śmiecenia, palenia papierosów zawsze i wszędzie no i często niezrozumiałych przeze mnie zwyczajów. Myślę, że Chiny nie pozostawią nikogo obojętnym.

Przemierzając teraz polskie ulice i drogi nie mogę się nadziwić – jak tu pięknie, jak tu czysto i jak tu cicho (!). Poszłam do sklepu, kupiłam chleb, ser i .… ryż. Siła przyzwyczajenia?

You may also like

7 comments

zofia 19 lipiec 2014 - 01:53

No to witaj w kraju i ciesz się smakami i kolorami.

Reply
Mira z Łodzi 20 lipiec 2014 - 19:51

Ewo! Ostatnie „chwile” w Chinach- opisane przez Ciebie- to jakiś horror.
Dobrze, że odetchniesz sobie nieco w Polsce. Ja również wczoraj wróciłam do kraju, ale z norweskiego raju ( piękna pogoda i dech zapierające widoki) i gdy w sklepie za niewiele złotówek kupiłam wiele warzyw i owoców- na niedzielę przynajmniej wystarczy- to pomyślałam sobie, że nie wszyscy Polacy wiedzą w jakim tanim kraju żyją. Ta myśl jest dość radosna i nie będę głowy sobie zaprzątać tym,że Norwegowie więcej zarabiają. Ceny mają z sufitu wzięte.

Reply
ewcyna 20 lipiec 2014 - 21:05

Nie to, że od razu horror, no, ale nudno nie było, to fakt.
A ja Mira dla odmiany po przyjeździe z Azji odczułam różnicę w kieszeni, ale w drugą stronę – jednym słowem życie w Azji mnie dużo mniej kosztowało niż to tutaj. Wniosek z tego – Norwegowie w Azji to dopiero mają raj!
pozdrawiam!

Reply
magyyaMagda 24 lipiec 2014 - 13:52

Ewciu! Właśnie pochłaniam Twą relację z Tajlandii, bo wybieramy się tam w listopadzie, pierwszy urlop od 3 lat bez dwóch kółek 🙂 Myślałam, żeś jeszcze w trasie a tu czytam, że już wróciłaś. Dzięki za ciekawe posty i powodzenia w kolejnych wojażach 🙂 Buziaki, Magda z FritoLaya 😉

Reply
ewcyna 24 lipiec 2014 - 17:56

Hej Magda, oj milo mi, miło.. 🙂

No u mnie nie naczytasz o topowych atrakcjach Tajlandii.. południe i wyspy jeszcze przede mną. Listopad – luty to podobno najlepsza pora na tamte rejony, jak sama zauważyłaś ja generalnie w marcu w Tajlandii zdychałam z gorąca w dzień i w nocy.
Przemilczę już fakt, że porzucasz rower 😉

Coraz bardziej czuję się winna, że przyjechałam do Polski.. :(. Po niemal 7 miesiącach ciagle słyszę: to już???

Przypominam tylko, że zakupiłam bilet w dwie strony i 16 września odlatuję do Seulu w Korei, nie ma to-tamto, muszę się obrobić z domowymi sprawami do tej pory, aby móc spokojnie kontynuować życie na rowerze…

Reply
Magda 24 lipiec 2014 - 20:58

Wow, świetnie! Wrzesień tuż tuż 🙂 Jedziemy z nierowerowymi znajomymi, nie było przebacz 🙂 Ale raczej też chcemy doświadczyć Tajlandii jak najmniej sztampowej, na ile się da….I kawałek Kambodży i Laosu, a to tylko 3 tygodnie! Mam nadzieję, że nadal będziesz pisać! Z tego co wiem, Ania (z NY) też regularnie Cię czytuje 🙂 buziaki!

Reply
ewcyna 24 lipiec 2014 - 21:04

Żartowałam, nie każdy jest przyspawany do roweru jak ja 😉
Jakbyś miała jakieś pytania to „feel free to ask”. Pozdrawiam Ciebie, wspólnych znajomych w tym Anię z NY:)

A tak swoją drogą to miło jest dowiedzieć się, że ktoś tam mnie czytuje, bo lubi.. ostatnio się dowiaduję się o tym coraz częściej. Od razu chce się wskakiwać na rower, jechać, doświadczać i pisać!

Reply

Leave a Reply to magyyaMagdaCancel reply